Justka/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Justka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Powróćmy na chwilę do Baranówki, i spójrzmy, jakie następstwa pociągnęła za sobą ucieczka sieroty.
Tak dalece nikt się nie domyślał i nie przypuszczał, iżby coś podobnego dokonać się mogło, że gdy zrana powstawały dziewczęta w garderobie, panna Hanna i Sędzina, gdy szycie zwykłym trybem się rozpoczęło — wprawdzie obejrzano się, iż Justki nie było, ale posądzono, że wybiegła, albo łasować w ogrodzie około agrestu, albo na tok do wuja. W końcu jednak po kilku godzinach, kiedy szukać jej, wołać, posyłać po nią poczęła panna Hanna, a nigdzie ani śladu nie znaleziono, wuj zaś oświadczył pod przysięgą, że na oczy jej nie widział, — Sędzina się nastraszyła.
Znała żywość i krnąbrność dziewczęcia, obawiała się jakiego nieszczęścia, przyszła jej na myśl dziewczyna, która przed laty kilku, prześladowana przez ekonomową, w stawie się utopiła.
Na wszystkie strony porozsyłano szukać i pytać, ale napróżno. Dziewczęta odkryły, że w kuferku wiele drobnych rzeczy brakło, chustki dużej i rozmaitych podarków od gości. To dawało do myślenia, że — mogła uciec.
Dokąd?
Posłano arendarza do miasteczka, wuj siadł na koń niespokojny, od wioski do wioski jeżdżąc i rozpytując po chatach i karczemkach.
Tegoż dnia po południu, naumyślnie, ażeby się przekonać, co się dzieje w Baranówce, przyjechała w odwiedziny Porochowa, czulsza i serdeczniejsza, niż kiedykolwiek.
Sędzinę to kolnęło.
— Oho! już wie Porochowa!
Wyszła do niej z twarzą, którą usiłowała uczynić łagodną, postanowiwszy o wypadku ani wspomnieć. Przyjaciółka też, która z sobą przywiozła córkę, dla towarzystwa panny Rozalii (Sędzianki), zdawała się stęsknioną za sąsiadką, rozmiłowaną w niej, a niezmiernie troskliwą o wszystko, co się działo w tej Baranówce, której gospodarstwo, życie, zarząd cały wzbudzały w niej uwielbienie i zazdrość.
— Już to nam uczyć się u pani Sędziny dobrodziejki — mówiła. — Żaden-by mężczyzna nie potrafił i w interessach i koło roli i wszędzie takiego utrzymać porządku. My tylko patrzymy, zazdroszcząc.
Sędzina, krzywiąc się, przyjmowała to kadzidło, którego woń dwuznaczną czuła.
Porochowa była tak zuchwała, że nawet obchodzenie się z ludźmi i dobrotliwość Sędziny chwaliła, oskarżając siebie, że ona z tą hałastrą inaczej jak rygorem nie umie sobie radzić. Narzekała na sługi.
Sędzina nic nie odpowiedziała. Przyniesiono kawę.
W ciągu tej rozmowy panny dwie, równie się kochające, jak matki, mniej zręcznie brały się też na spytki i wypaplała się panna Rozalia, że ten szurgot, ten nicpoń Justka prawdopodobnie niewiadomo dokąd uciekła, a panna Leokadya nie umiała się z tem utaić, że już o tem — wiedziała.
Po kawie, nasyciwszy się nią i frasunkiem Sędzinki, pani Porochowa odjechała wielce uradowana.
Drobny ten wypadeczek, któremu każdy mógł nadać znaczenie, jakie chciał, lotem błyskawicy rozszedł się po sąsiedztwie.
Niebardzo ukochaną była Sędzina, naturalnie więc skorzystano z tego, aby ją oczernić, wystawić jako kobietę nielitościwą, nieznośną, jako jędzę. Porochowa broniła sąsiadki, a umiała tak stawać w jej obronie, że się jeszcze wydawała czarniejszą. Nie oskarżała serca, obwiniała temperament nieznośny, nieukrócony i dawała do zrozumienia, że nieboszczyk Sędzia padł jego ofiarą, choć żona go kochała. Uczyniono z biednej gderliwej kobiety złośnicę i passyonatkę, której strzedz się należało.
Ciekawsi poczęli przybywać do Baranówki, aby się dowiedzieć z własnych ust obwinionej, co mogło być powodem takiego wybryku biednej dziewczyny, o której losie nikt nie wiedział.
W rozpaczy był wuj biedny, płakał jak bóbr, w duszy obwiniał Sędzinę, ale i siebie razem, bo powinien był, gdy mu się skarżyła sierota, starać się ją gdzieindziej umieścić. W dodatku Sędzinka miała do niego srogi żal, że nie zapobiegł temu — o czem on wcale nie wiedział, na co poprzysięgał. Stary, który na całym szerokim świecie nie miał nikogo tylko jednę tę Justkę, na samą myśl, że mogła sobie w rozpaczy odebrać życie, szalał biedny, wyrzucał sobie, iż gdy raz ostatni przychodziła się skarżyć, nie porzucił służby i nie poszedł precz, zabrawszy ją w świat. Miał uciułanych około tysiąca złotych, zdawało mu się, że z tem długoby żyć byli mogli.
Wypłakawszy stare oczy, do służby stracił ochotę, energią i sam widział, że mu teraz z kupy odkradano ziarno, a nie dbał już o to.
Sędzina gderała i odgrażała się.
— Niech mnie wypędzi! — mruczał — no, to co? — pójdę! Poszła ona, i mnie tu nie ma co robić.
Włóczył się jednak stary i nie odchodził.
Czas jakiś upłynął, nie wyjaśniła się tajemnica zupełnie, lecz współudział w ucieczce pani Porochowej przez wygadanie się popijanemu starego fornala został zdradzony. Była to jeszcze plotka tylko, wszakże łączyły się z nią takie szczegóły, iż wyssane z palca być nie mogły. Ponieważ Sędzinka musiała o wszystkiem wiedzieć, a panna Hanna miała rozliczne wiadomości, pierwsza więc ona przyniosła swej pani zeznanie fornala.
Sędzince się oczy zapaliły, klasnęła w ręce.
— A co! — zawołała — nie mówiłam! była w tem przyjacielska rączka mojej kochanej sąsiadeczki. Mnie też to zaraz uderzyło, iż nazajutrz po ucieczce — tyc... i ona już tu jest. Chciała poniuchać, co u mnie czuć!
Sędzinka, jako żywo, nie domyślała się wprzódy udziału sąsiadki, ale miała zwyczaj zawsze powtarzać: — A nie mówiłam!
Serdecznie chciała się zemścić, ale jak? — to potrzebowało namysłu. Tymczasem w sercu na rachunek pani Porochowej zapisano Justkę.
Z garderoby od panny Hanny owa plotka o fornalu dostała się do starego wuja, którego dziewczęta poszły spytać: czy on o tem nie wiedział? Gumienny się przeżegnał.
— Jako żywo! nie wiem nic!
Ale nazajutrz na koń siadł, do karczemki Zdunowskiej, w której starego fornala często nad półkwaterką widywał.
Przy karczemce tej był młynek wodny, więc zajazd ciągły, wyszynk duży, gości zawsze wesołych dosyć i stare fornalisko lubiło sobie tu podweselić się.
Gumienny znalazł go tym razem. Wiedział, że wprost go badając, nic z niego nie dobędzie, ale przysiadł się, wódki kazał dać i naprzód go spoił.
Dopiero, gdy dworakowi już w starej głowie się zmąciło, począł ciągnąć z niego gumienny ostrożnie. Fornal albo nie wiedział lub zapomniał, że dziewczę było siostrzenicą gumiennego.
W rozmowie o sąsiedzkich stosunkach cóś mu się wymknęło, ale gdy gumienny, za tę nitkę pochwyciwszy, chciał dalej badać, fornal usta zamknął i ani mruknął.
Nie ulegało dla niego wątpliwości teraz, że Justka żyć musiała i gdzieś była umieszczona przez Porochową, a że wiedział o jej siostrze, wpadł na tę myśl, iż mogła się u niej znajdować.
Stary tak kochał to dziecko, iż, choć mu bardzo było trudno się oddalić, wyprosił u Sędziny pozwolenie pojechania na odpust. Zamiast do kościoła puścił się do zupełnie sobie nieznajomych ludzi, do Powitowskich.
Poszczęściło mu się, znalazł samą jejmość w takiem usposobieniu dla siostry, iż wcale tajemnicy czynić nie myślała z tego, co się jej tyczyło.
— A no — odparła — co prawda to prawda! Przysłała mi jakąś sierotę, ale u mnie nie szpital; dzieci mam dosyć, nie mogłam jej hodować. Powieźli ją potem do Warszawy. Nie wiem co się z nią stało.
Na miejscu będąc, stary dotarł aż do Julisi; od niej się dowiedział, że Justka dostała się do Warszawy, a ekonomowa zarazem upewniła go, iż, jak u Pana Boga za piecem, ma i pieczone i warzone, że tam ją Franaszkowie jak własne dziecko pieszczą, że jej chyba ptasiego mleka braknie i t. p.
Staremu się lżej na sercu zrobiło, do kolan aż przypadł Julisi, dziękując jej za miłosierne serce, i powrócił do Baranówki tak dobrej myśli, wesół, odmłodzony, iż Sędzinka to odpustowi i pobożności jego przypisywała, jako cud.
Nie wydał się jednak z tem, co wiedział, stary, teraz tylko już rozmyślając, czyby mu jakim sposobem, z transportem, z kimś, z czemś, jakoś nie podobna było dostać się do Warszawy i Justysi zobaczyć!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.