Justka/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Justka |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1885 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Miała słabość p. Franaszkowa potem powtarzać: że się Justce poszczęściło, spotkał ją bowiem los, jakiego się nigdy spodziewać nie mogła.
Staruszek ów był osierocony i bez rodziny, stęskniony zatem, ażeby się do kogóś mógł przywiązać. Traf zrządził, że ta Justka, która tak w porę podbiegła mu na pomoc, przypominała twarzyczką i rysami ostatnią wnuczkę straconą. Dwie razem okoliczności mówiły za sierotą: to jej podobieństwo i rzucenie się do staruszka w chwili, gdy potrzebował pomocy. Stary pan baron Raun, obywatel z Inflant, wskutek poniesionych strat i cierpień, podrażniony niemi, stał się niemal zabobonnym. Wyobrażał więc sobie, iż był w tem palec Opatrzności, która mu umyślnie sierotę nastręczyła, aby dać jakąś pociechę.
Od pierwszej chwili powiedział sobie, że powinien był zająć się jej losem.
Poczciwa stara sługa, Marta, widząc go oddawna tak w nieuleczonym pogrążonego smutku, że go nawet na chwilę nic rozerwać nie mogło, chwyciła się tej myśli, poczęła do spełnienia jej zachęcać, i tak Justka znalazła nagle, nietylko opiekuna, ale przyszłość najświetniejszą, otwartą przed sobą.
Od wstąpienia na próg domu barona Rauna, nakarmiona, upieszczona, stała się przedmiotem troskliwości jego i panny Marty. Niczem się tu nie zajmowano, tylko nią. O użyciu jej do robót, do posług, mowy nawet nie było. Ponieważ miała chęć do nauki, baron zaraz zajął się wyszukaniem nauczycielki. Marta tymczasem od stóp do głów musiała ją nanowo oporządzać, gdyż od Franaszków przyniosła tylko strzępki i łachmany.
Szczęście takie po długich latach utrapień i nędzy, zaprawdę mogło nawet daleko dojrzalszą głowę i umysł niemal do szaleństwa upoić. Któż z nas nie powiada sobie, że zasłużył na to, co mu szczęśliwego los zsyła? Nigdy do winy się nie przyznajemy, lecz do nagrody zawsze rościmy sobie prawa. Justka mogła powiedzieć w duchu, iż Pan Bóg ją szczególniej umiłował, bo też była tego warta, mogła się wbić w pychę i zarozumiałość...
Jak się to stało, że jej pieszczoty starego barona nie popsuły? trudno wytłómaczyć; była może nadto długo uciśnioną i przybitą, ażeby nawet zaufać, iż to szczęście potrwa.
Utkwiły w niej przepowiednie Franaszkowej o pstrym koniu i przebąkiwania, że kaprysy pańskie niedługo trwają, że, jak dziś ją pieszczą i głaszczą, tak jutro mogą wypchnąć na ulicę.
Justka wistocie więcej obawy miała niż zaufania w przyszłości — ale robiła z siebie co tylko mogła, aby staremu baronowi, p. Marcie przypodobać się, być powolną, myśli ich odgadywać.
Pierwsze dni dla starego barona szczególniej były jakby odżywieniem i powrotem do dawno zapomnianego stanu, od dosyć długiego już czasu osamotniony, chory, nie miał się czem zająć, męczył się, nudził, ciążyło mu życie. Nagle ta sierotka, której los wziął na siebie, myśli jego zwróciła w innym kierunku.
Panna Marta postrzegła uśmiech dawno niebywały na twarzy; nie skarżył się, posyłał, zapisywał coś, przywoływał Justkę, badał ją, cieszył się, najmniejszemi szczegółami dotyczącemi jej gorąco się zajmował. Marcie usiedzieć nie dał w miejscu, a dzień upłynął szybko, niepostrzeżony, i baron zasypiał potem prędko i spokojnie, czego oddawna nie pamiętano.
Następnych dni przybywały polecane nauczycielki, przynoszono sukienki, przebierano, myto, czesano, trefiono dziecko zaniedbane od dzieciństwa. Baron o każdy szczegół się dowiadywał i nic nie uszło jego troskliwości. Podobieństwo do ostatniej wnuczki coraz bardziej znajdował uderzającem.
Stara panna, niegdyś guwernantka, teraz już żyjąca z procenciku od uzbieranego kapitału i odpoczywająca od lat kilku, nakłonić się dała do kierowania nauką i przychodzenia na godzin kilka codziennie do Justki. Baron byłby ją wziął nawet do domu, ale trochę zdziwaczała panna Jolanta, nie dała się nakłonić do tej, jak ją zwała niewoli.
Oprócz tego położyła za warunek, że jeśli uczennica nie okaże zdolności, a charakter jej nie podoba się nauczycielce, będzie miała prawo oddalić się choćby po miesiącu.
Nie trzeba z tego wnosić jednak, aby panna Jolanta zbyt była trudną i wymagającą, owszem, łagodna i wyrozumiała, żądała tylko w uczennicach ochoty do nauki i serca, któreby zapowiadało umiłowanie prawdy, a piękna. Marzycielka, poetka, panna Jolanta tyle w życiu doznała zawodów i zmarnowała pracy i trudu, iż do ofiar nadaremnych nie miała już popędu, a w poprawę nie bardzo wierzyła.
Ale Justka od pierwszych dni zyskała sobie jej serce miłością nauki i pragnieniem oświecenia się, chciwością jakąś do przyswojenia sobie co najwięcej.
Panna Jolanta obawiała się tylko, aby ta gorączka nie przeszła, i powstrzymywała zapędy.
Można sobie wyobrazić, ile było do czynienia z takiem dziewczęciem, które wzrosło między kredensem, garderobą i kuchnią, a nagle przesadzone zostało do salonu.
Począwszy od chodu i mowy, wszystko reformować musiano. Nie umiała nic, ale instynkta były dobre. Śmiała się panna Jolanta, panna Marta, a baron Raun utrzymywał, że zrobiła postępy niesłychane.