Justka/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Justka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Siostra pani Porochowej starsza, zamężna Powitowska, kobieta niemajętna, obarczona liczną rodziną, której mąż trzymał małą dzierżawę, a głównie zajmował się spekulacyą na koniach (niezawsze szczęśliwą), wcale się nie spodziewała przesyłki, jaką ją obdarzyć miała oddawna nie widywana, trochę zaniedbana sąsiadka Sędziny.
Siostry nie były z sobą w ścisłych stosunkach, odwiedzały się rzadko. Porochowa trochę się wstydziła Powitowskiej, krzywiąc na to, że jej mąż wywłokami frymaczył; Powitowska zaś gniewała się na nią za dumę i nieużyteczność, bo jej nigdy w najmniejszej rzeczy nie pomogła. Pięcioro dorastających dziatek, kłopoty gospodarskie, dość nieszczęśliwie prowadzone interessa, dom Powitowskich czyniły istnem piekiełkiem. Od rana do późnej nocy nie było tu spokoju.
Powitowski niesłodki, żona skwaszona zawsze, części goście z pretensyami końskiemi, kłótnie, potem swary i krzyki dzieci, gderanie jejmości, napełniały dom wrzawą. Dostatku też nie było tu nigdy i ledwie się końce schodziły. Wysłanie sieroty do Powitowskich było tak nierozważnym krokiem, iż je chyba tylko gorącej chęci spłatania figla Sędzince kochanej przypisać było można.
Gdy Justka z kartką przyszła do dworku, i pocałowawszy w rękę gospodynię, oddała ją zdziwionej wielce, Powitowska długo nie mogła zrozumieć nawet o co to chodziło, nie przypuszczając, ażeby jej, przeciążonej rodziną, miał kto jeszcze jedno dziecko narzucać. Patrzała na Justkę, czytała, odczytywała, pluła, ruszała ramionami, i pobiegła z tem do męża, a dziewczę tymczasem, głodne, przysiadłszy na ławce w ganku, rozpatrywało się dokoła.
Dzieci, które krążyły zpoczątku zdaleka, zbliżać się i zaczepiać ją zaczęły. Zwolna robiły się znajomości. Justka nie wątpiła bynajmniej, że ją tu przyjmą. Tymczasem Powitowscy oboje przeciwko siostrze, która im kłopot nasłała, wykrzykiwali:
— Co ona myśli! Szpital u mnie czy co? A czemuż jej sama nie przyjęła, kiedy taka litościwa. Jedną gębą więcej w domu i na jednego więcej smarkacza patrzeć i dozorować — tego mi brakło!
— A co my mamy za obowiązek? — kończył Powitowski — jak przyjechała, tak niech sobie jedzie. My tu dla niej miejsca nie mamy.
Wzburzeni oboje gniewali się okrutnie. Sama jejmość powróciła na ganek i wręcz oświadczyła sierocie:
— Tu dla ciebie miejsca niema! dość i tak jest gąb do karmienia. Jakeś przyjechała, tak ruszaj.
Kazano zawołać woźnicy, aby mu oświadczyć, żeby sobie zabrał sierotę nazad, ale fornal, mający rozkaz pani, zaledwie wysadziwszy Justkę, umknął.
Justka padła na ławę, płakała i wołała, że za nic w świecie już tam nie powróci. Powitowska zaś nawet do progu domu jej nie chciała dopuścić.
Szczęściem wdały się w sprawę dzieci, dla których dziewczę było nowością i rozrywką, jedne płacząc z Justką, drugie cisnąc się do niej z ciekawością. Wygnać jej tak precz nie było podobna. Gospodyni musiała się na wstawienie ulubieńców swoich ulitować sierocie, kazać ją zaprowadzić do garderoby. Pozwoliła jej tu spocząć, ale zapowiedziała, ażeby sobie gdzieindziej miejsca szukała.
Strwożona i zrozpaczona, w początku Justka, gdy dzieci tu za nią pogoniły i okazywać jej zaczęły wielkie i żywe współczucie, odzyskała trochę męztwa. Położenie było wprawdzie gorsze, niż się spodziewała, ale była wolną; nie tu, to gdzieindziej musiała sobie znaleźć kątek. Ufała w Bogu.
W garderobie dzieci naprzód się postarały ją nakarmić, co ona wdzięcznie przyjęła, potem musiała pobawić się zniemi, choć ochoty do tego nie miała. Powitowska tymczasem po naradzie z mężem ferowała wyrok, ażeby sierotę gdzie oddać do klasztoru, bo tak wypuścić na zgubne imię w świat jużciż się nie godziło. Nie wiedziała o tem, że Justka, nasłuchawszy się u Sędziny różnych strasznych baśni o klasztornej niewoli, za nic w świecie-by się zamknąć w niej nie dała.
Dzieci wymodliły u matki, iż następny dzień dozwolone było sierocie spocząć tutaj.
Na noc odesłano ją na folwark ekonomowej.
Jest to prawdą niezaprzeczoną, że im się niżej schodzi w spółeczeństwie, w klassach uboższych, które cierpiały same i znają niedolę, tem więcej się znajduje współczucia dla niej niż u możnych, którzy nędzy wierzyć nie chcą, albo ją przypisują winie ludzi na nią wystawionych. Ekonomowa, gdy jej Justka historyą swą opowiedziała, zjęta została litością wielką dla biednego dziecka.
Ona sama uczynić nic nie mogła, ale chciała przynajmniej pokierować, obmyśleć cóś.
Z górą dziesięć lat mająca dziewczynka, umiejąca trochę prostszych robót kobiecych, rozgarniona, ochotna do pracy, niewymagająca, żeby też nie znalazła sobie przytułku na świecie! poczciwej kobiecinie się wierzyć nie chciało.
— Tu na wsi, po dworach, to ja tam nie wiem — poczęła Ekonomowa — ale gdyby się tylko dostała do miasta. W mieście za takiemi podlotkami się uganiają, bo to niewiele wymaga a zrobi więcej często, niż starsze, którym już co innego w głowie.
Ekonom, mąż posłuszny i pod pantoflem żony, podzielał jej zdanie, ale jak tu było, o czem, z kim do miasta ją dostawić?
Justka słuchała ciekawie. Myślała sobie, że gotowaby piechotą i o głodzie, ale drogi nie wiedziała — i niebezpiecznie było się tak puścić.
Na folwarku nakarmiono ją znowu i do późnej nocy trwały rozmowy, a dziewczę o sobie i o Sędzinie opowiadać musiało.
Posłano jej siana w alkierzu. Gdy położywszy się, usnęła, nie przebudziła się aż późno nazajutrz, bo dzieci ze dworu nadbiegły i wyzywały ją z sobą do zabawy.
Naprawdę z trochą dobrej woli Powitowska, nie obciążając się wcale, mogła Justkę u siebie przygarnąć, a byłaby się jej wypłaciła przy dozorze małych dzieci i robotkami, ale, na złość Porochowej, która narzucała jej ten miłosierny uczynek, siostra za nic go spełnić nie chciała. Powtarzała, że u niej nie szpital, żeby jej nasyłano jakieś dzieciaki zpod ciemnej gwiazdy....
Nazajutrz dekretowaną była już Justka na wywiezienie do Brześcia... i wyrzucenie w miasteczku na łaskę Bożą. Tymczasem Ekonomowa się ulitowała, poszła do dworu i wyprosiła, ażeby jej oddano sierotę, a ona znajdzie sposób wyprawienia w świat bezpieczniejszego. Powitowska nie była rada z tego, że officyalistka litościwszą się od niej okazywała, ale chciała się pozbyć i Justce kazała się na folwark wybierać.
Ekonom tegoż dnia przypomniał sobie, iż z sąsiedniego majątku, klucza hrabiów B., transportował dzierżawca fur kilka masła na sprzedaż do Warszawy. Jeździła z nim zwykle pani ekonomowa, przyjaciółka ich, kobiecina młoda, ruchawa i wesoła, sama Warszawianka.
— Julisia nam tego nie odmówi, i dla miłości Bożej zabierze sierotę — odezwała się Ekonomowa z żywością. — Dowiedz się dziś do Julisi. Jabym sierotę u siebie na folwarku jako sługę mogła zatrzymać, bo-by się to opłaciło ale pani będzie solą w oku: niechaj jedzie!
Ekonom tedy z missyą tą, siadłszy na konia, dojechał do pani Julisi i tak ją historyą sieroty żywo zajął, że obiecała razem z masłem zabrać ją do Warszawy.
— Chyba Pan Bóg nie łaskaw, żebym ja jej tam kątku nie znalazła — dodała Julisia. — Już to, co prawda, w tem mojem Warszawsku można się równie uratować, jak zginąć, ale Bóg opiekun sierot. Dziewczyna śmiała, ja jej lada komu nie powierzę.
A że szło o pokazanie twardym sercom możniejszych ludzi, że mali się bez nich obejść i też cóś zrobić mogą, obie ekonomowe zajęły się gorąco sierotką. Starsza naprzód opatrzyła jej tobołek i znalazłszy wyprawę tak nędzną cóś do niej ze swoich rupieci dorzuciła. Ekonom ofiarował na nieprzewidziane wypadki — trzy złote!
Justka go ze łzami w ręce całować zaczęła: znalazła więc ludzi, serca, na które rachowała! Ponieważ z opowiadania się okazało, że elementarz był powodem niechęci Sędziny, a dla Justki upragnionym życzeń celem, wynaleziono aż dwa stare, któremi obdarzoną została. Pochodziły one ze dworu, ale tam swawolne dzieci szczególnego zamiłowania do czytania i nauki nie miały.
Justka była uszczęśliwiona szczególniej tym podarkiem i już w ciągu dnia zasiadała w ganku z wielkim zapałem, rozpoczynając jawnie studya. Sylabizowała głośno i zapominała o całym świecie.
Ekonomowej na ten widok łzy stawały w oczach.
Wprzódy jeszcze, nim masło miało się transportować, Julisia zażądała, aby jej przywieziono sierotę.
Nie miała własnych dzieci; młoda jeszcze, żwawa, a ruchawa, chciała się zająć sierotą opuszczoną przez panów.
Ileż-to razy takie uczucie współzawodnictwa do uczynków szlachetnych pobudza! Dopiero gdy Justka siadła na furkę, aby odjechać w drogę swych przeznaczeń, a dzieci Powitowskich płakać za nią zaczęły, pomiarkowała jejmość, że mogła tę małą i niekosztowną niańkę zużytkować; ale już było zapóźno.
Julisia przyjęła sierotę z wielkiem przejęciem się swą rolą opiekunki. Dziecko wprawdzie, tak jak teraz wyglądało, nie mogło obudzić innego uczucia, chyba politowanie; brakło jej wdzięku, a twarzyczka niewiele nawet obiecywała, ale z oczu patrzała bystrość i odwaga, a w słowach czuć było przedwczesną dojrzałość, jaką daje cierpienie.
Justka musiała tu powtórzyć znowu całą swą biografią, pobyt u Sędziny, nieznośną jej gniewliwość i prześladowanie.
— No, dobrze już jej tam być musiało — wykrzyknęła w końcu Julisia — kiedy o głodzie i jednej koszuli wolała w świat iść, niż pozostać tam dłużej.
Tu dodać-by należało, iż oprócz samej Sędziny, córka jej faworytka, pieszczotami popsuta, także mentorką chcąc być sieroty, życie jej zatruwała.
Wspomnienie Sędzianki, panny Rozalii, która nieustannie śledziła, donosiła, dokuczała Justce, dotąd ją trwogą napełniało.
Z pociechą wielką myślała teraz, iż została raz nazawsze od nich wyzwoloną i że one prawa do niej najmniejszego nie miały. Przykro jej tylko było, że wuj biedny tęsknić po niej i frasować się o jej los musiał i od Sędziny znosić wymówki, ale nie przypuszczała, aby starego, niewinnego za jej winę prześladować miano.
Nim masło i fury były gotowe, ekonomowa Julisia zlepiła ze swoich starych, dwie nowe sukienki dla sieroty, wylatała trzy koszule, i nawet trzy chustki do nosa dodała do wyprawy.
Tłómoczek z Baranówki wyniesiony skutkiem tego miłosierdzia Bożego powiększył się we troje. Justka wróżyła ztąd, że i przyszłość gorszą być nie może.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.