Justka/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Justka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Najbliższą sąsiadką Sędzianki była pani Porochowa ze Zdunowa, o granicę, jak ona wdowa, jak ona mająca córkę i syna, równego niemal majątku i na jednem z nią stopniu wykształcenia i stosunków. Wiek obu pań był przybliżenie równy, chociaż Sędzinka utrzymywała, że była młodszą o trzy lata, a pani Porochowa liczyła sobie mniej od niej pięciu wiosnami.
Żyły ze sobą na pozór dosyć przyjaźnie, lecz zazdrościły sobie wzajemnie, przekomarzały się, rywalizowały i wistocie nie cierpiały się serdecznie. Temperamenta też i natury ich jak niebo do ziemi były do siebie niepodobne. Sędzinka chuda, szczebiocząca, ciągle w ruchu, zajęta, gderliwa, choleryczna, miała najlepsze serce, a charakter nieznośny, pani Porochowa wydawała się pobłażaniem i łagodnością, chwaliła wszystko, uśmiechała się, ale zamknięta w sobie w gruncie była najstraszniejszą egoistką i miała instynkta niedobre, które wiek stwardnił i uczynił nałogami.
Podejrzliwa, posądzająca, ciekawa, myślała tylko o sobie, a reszta świata wcale jej nie obchodziła, jeśli z niej dla siebie jakiejś korzyści lub przyjemności wyciągnąć nie mogła. Otyła, ociężała, rumiana, poruszająca się leniwo, Porochowa miała jeszcze małe pretensyjki do resztki wdzięków i uśmiechała się zalotnie, co Sędzinkę gorszyło.
Obie sąsiadki szpiegowały się wzajemnie z ciekawością wielką i obie pilnowały, aby oko obce nie wglądało w ich sprawy, ale Sędzinka mniej była gorliwą, a pani Porochowa nienasyconą. Co się tylko ważniejszego przygodziło w Baranówce, o tem w Zdunowie natychmiast wiedzieć musiano.
W każdą prawie niedzielę równie Porochowa, jak Sędzinka jeździły na mszę do parafialnego kościoła; Sędzinka przywoziła z sobą cały fraucymer. Zwyczajem było szczególniej na wiosnę i w lecie przybywać zawczasu, i nim wyszła summa, dziewczęta zabawiały się ze znajomemi na cmentarzu, kościołek okalającym. Pani Porochowa się tak jakoś urządzała, że zawsze którąś z dziewcząt baranowieckich potrafiła przyciągnąć i wybadać. Szczególniej zaś lubiła Justkę, bo ta, naiwna i szczebiotliwa, wypaplała jej zawsze najwięcej, a że do Sędzinki żal miała, nadawała więc plotkom swym mimowolnie złośliwą cechę.
Następnej niedzieli dwie bryczki, fornalskiemi końmi zaprzężone, zabrały pannę Hannę i jej podkommendne do kościoła. Sędzinka z córką swoją, osobno czterma końmi w lejc, nadążała za swym dworem.
Parobczaki, fornale byli w tak dobrym humorze wioząc dwie fury dziewcząt, iż konie popędzali rzeźko, i gdy stanęli przed kościołem, jeszcze Sędziny widać nie było, a przed wielkim ołtarzem odprawiała się wotywa. Było to na rękę i pannie Hannie, która, chociaż już nie pierwszej młodości, spotykała się tu z pisarzem prowentowym, starającym się o nią. Dziewczętom więc dana była swoboda rozpierzchnięcia się po cmentarzu, pókiby na summę w dzwony nie uderzono.
Pani Porochowa już tu w cieniu lip, świeżo się rozwijających, oczekiwała na którą z wychowanic Sędziny, a traf jej nastręczył najulubieńszą Justkę, mającą jeszcze na sercu owo połajanie, a w głowie myśli ucieczki, z któremi się nosiła ciągle.
Justka dostała jakąś łakoć, z worka dobytą, pocałowała dobroczynną rękę i poczęła się skarżeć i boleć na swą dolę, a że pani Porochowa zawsze jej wiele okazywała współczucia, choć wistocie miała ja za kapryśnicę nieznośną, Justka się wygadała przed nią nawet z tą swą nieszczęśliwą myślą ucieczki i puszczenia się w świat.
Pani Porochowej taki wypadeczek, któryby poparł jej sądy o charakterze Sędziny i obchodzeniu się z wychowankami, był bardzo na rękę. Nie mogła więc i nie myślała dziewczyninie odradzać i owszem, zaczęła od ubolewania.
— Już jak mi cię żal, moje dziecko — odezwała się — to wypowiedzieć trudno. A! Jezu miły! jabym cię wzięła i przytuliła u siebie, toby ci było jak u Boga za piecem, ale to niepodobieństwo. Sędzinka u mnie we dworze ma swoich szpiegów. Tegoż dnia-by się zaraz dowiedziała, i dopieroby burza się zerwała! Pomogłabym ci, ale, jak? jak? Już tu, gdy ja z tobą rozmawiam, pewnie kto podpatruje lub podsłuchuje.
I chwilę pomyślawszy, szepnęła sąsiadka:
— Zobaczymy. Niechno ja się rozpatrzę, może ci dam jaką radę. Tymczasem, co robić? musisz jakiś czas cierpieć. Milcz, nie odburkuj.
Justka przy tej sposobności mnóstwo powszedniego życia szczegółów z Baranówki udzieliła ciekawej Porochowej, a gdy na summę dzwonić zaczęto i ekwipaż pani Sędziny zbliżył się ku bramie cmentarza, wyszła witać sąsiadkę z serdecznością największą. Twarz jej tem była weselszą i milej się uśmiechającą, im większą miała nadzieję dokuczenia kochanej sąsiadce, dopomagając Justce do ucieczki.
Co się potem stać miało z biedną sierotą, o to Porochowa się wcale nie troszczyła, będąc tego przekonania, że biedactwo zawsze się jakoś wygrzebie.
Dwie wdowy i dwie ich córki, powitawszy się u bramy, wejrzeniem troskliwem zrobiwszy inwentarz swych toalet i gałganków, powoli udały się do pełnego już kościoła, w którym panna Hanna z fraucymerem, dzięki potężnej protekcyi ramion pisarza prowentowego, znalazła przyzwoite pomieszczenie.
Justce na sercu było lekko, modliła się gorąco, przekonana, że Pan Bóg się ulitował nad nią i zesłał jej Porochową, aby ją wyzwolić z niewoli tej babilońskiej. Bolała tylko nad tem, że poczciwa, dobra, serdeczna opiekunka sama wziąć jej nie mogła.
Skutkiem tej krótkiej rozmowy na cmentarzu było, iż Justka wbrew radom wuja, pomimo obawy puszczenia się tak na włóczęgę bez grosza, bez opieki, bez odzieży, bez niczego, postanowiła jaknajmocniej myśl swą płochą, dziecinną doprowadzić do skutku.
Mimowolnie pani Sędzina w ciągu następnych dni kilku nietylko nie rozproszyła tych marzeń i nie uspokoiła biednej sierotki, ale ją podraźniła mocniej jeszcze. Skutkiem nikczemnej denuncyacyi Ewusi, lizusa, który się wszystkim przypochlebiał, zabrano ostatni elementarz biednej Justce i kazano jej publicznie klęczeć w garderobie za ukrywanie tej zakazanej niebezpiecznej książki. Sędzina skorzystała z doniesienia, ale na Ewunię spojrzała z pogardą, a do panny Hanny odezwała się pocichu:
— Paskudne to stworzenie; trzeba się go pozbyć będzie, przy pierwszej sposobności.
Wujowi już się nawet nie poskarżyła Justka, lecz wkrótce go mając opuścić, — a był to jedyny człowiek na świecie, którego kochała i który jej okazywał przywiązanie, — biegała częściej ku stodole, łapała go w dziedzińcu i ze łzami w oczach całowała po rękach.
Stary uśmiechał się jej, głaskał ją po główce i powtarzał: — Miej tylko cierpliwość; wszystko będzie dobrze. Sędzina ma serce litościwe, tylko taki nałóg gderania; a co ja się od niej w życiu nasłuchałem! — aż nieraz uszy więdły.
Ze spuszczoną główką dziewczę nic już nie odpowiadało, ale stałe miało postanowienie: — „Niech się dzieje co chce, ja muszę ztąd precz w świat, gdzie oczy poniosą. Kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzył.”
Każda z dziewcząt u Sędziny miała swoję skrzyneczkę i wyprawę bardzo skromną, którą powiększały małe podarki, jakie czasem od gości się dostawać trafiło. Justka była tak dumna, że ani myślała zabierać z sobą tego, co od Sędziny miała; chciała się obejść jak najmniejszem, jedną sukienczyną na sobie, dwiema koszulami, trzewikami staremi, które na nogach miała, chusteczką, podarowaną niegdyś przez panią krewną Sędziny i t. p. Resztę lepszą swych rzeczy postanowiła w kuferku zostawić i — nie tknąć. Brała co było najgorszego, ale niezbędnego.
Postanowiwszy uciec, myślała teraz tylko, jak się to da wykonać. Sama jedna nocą się puścić, nie miała odwagi, a była pewna, że za nią i wuj i Sędzina gonić będą. Czekała na radę pani Porochowej, która jakoś następnej niedzieli w kościele się nie pokazała. Czekała więc Justka, ale nie zmieniła myśli. Wuj był pewnym, że jej to przeszło, że zapomniała, gdy właśnie, im dłużej trwało oczekiwanie, tem dziewczę mocniej się utwierdzało w postanowieniu. Chodziła posępna, milcząca i aż panna Hanna, spostrzegłszy w niej zmianę, zaczęła ją strofować łagodnie; zalecała jej, aby się otrzęsła z tych fumów. Justka nie powiedziała nic, ale została, jak była. Sędzina nazywała to niegodziwą krnąbrnością, a na krnąbrność innego nie widziała środka, tylko przełamanie jej siłą. Zwracała więc tem większą uwagę na dziewczę, wołała ją i kazała szyć pod oczyma w swoim pokoju, gderząc nieznośnie.
W niedzielę następującą złożyło się tak nareszcie, iż Justka mogła na chwilę panią Porochową pochwycić.
— A, dobrodziejko moja — zawołała, całując ją po rękach — ratuj mnie, bo ona zamęczy. Jednej godziny-bym nie wybyła, ale jak tu uciec? Nocą się boję, a we dnie patrzą, szpiegują.
Porochowa klapsem po głowie przerwała jej.
— Przysiąż-że mi, na ten kościół i Boga, co na nas patrzy i słucha, że mnie nie wydasz, że nigdy nikomu nie powiesz, iż ja ci pomogłam!
Dziewczę, skrzyżowawszy ręce na piersiach, pośpieszyło zaprzysiądz, a sąsiadka litościwa schyliła się jej do ucha.
— We Środę, w nocy, wymknij się z dziedzińca ku gościńcowi. Będzie tam stać furmanka, człowiek pewny. Ten cię podwiezie, a nim rano się opatrzą, będziesz o mil kilka. Na, masz, karteczkę do mojej siostry do Strzyżowa; ona już będzie wiedziała co zrobić z tobą, ale jak ty mi piśniesz co, to Pan Bóg cię srodze ukaże.
Porochowa byłaby może udzieliła jeszcze jakiej informacyi, ale w tej chwili Sędzinka się ukazała już na cmentarzu, a sąsiadce szło o to, aby jej w towarzystwie Justki nie zobaczyła, odskoczyła więc jak oparzona, niechcąc już ani jej znać, ani wiedzieć, a Justka z kartelusikiem w ręku, który za sukienkę wsunęła, pozostała sama i pośpieszyła do kościoła. Teraz już się tak składało wszystko, że Justka — musiała uciekać. Dreszcz po niej przebiegł, lecz zarazem z dumą pomyślała, że postawi na swojem, że będzie wolną, że tam, gdzie się znajdzie, elementarza jej zakazywać nie będą mogli i t. d.
Modliła się ze łzami.
Trzy dni ją dzieliły od tej nocy. Jakby na przekorę temu postanowieniu, Sędzinka, która miała serce i w końcu zawsze miękła, poczęła trochę łagodniej się obchodzić z dziewczęciem. Pozwoliła jej powrócić z robotą do garderoby i nie prześladowała gderaniem, które spadało na Ewusię pochlebnicę, tembardziej znienawidzoną, im się więcej upadlała przed panią. Sędzinka wyraziła się nawet, mówiąc o dziewczętach z panną Hanną:
— Z tej krnąbrnej Justki, jak się to nałamie, może jeszcze być co poczciwego, ale z Ewusi, co się tak liże, nic dobrego nie wyrośnie, nic! nic!
We Wtorek potajemnie miała już tobołek swój gotowy Justka. Poszła do wuja tęskna, nie śmiąc się mu przyznać co miała począć, — rozpłakała się. Stary ją pocałował i tak rozstali się z sobą.
Noc była ciemna, chmurna bezksiężycowa, gdy pocichu, na palcach, trzewiki niosąc w ręku, Justka się wyśliznęła tak z garderoby i z sionek do ogrodu, że nikt ani słyszał, ani się przebudził.
We dworze było cicho, a w starych drzewach wiatr nawet się nie dawał słyszeć. Z bijącem sercem, dziewczę znaną sobie dobrze furtką, która się zasuwała od ogrodu, wyszło ku gościńcowi, ale tu obiecanej furmanki nie było nigdzie. Wybrała się z niecierpliwości zawcześnie, a co gorzej, zaczynała wątpić, czy Porochowa słowa jej dotrzyma i przyśle po nią.
Upłynęła godzina przepłakana, która się jej wiekiem wydała. Od wsi psy zaczęły naszczekiwać, coś jakby turkot cichy wozu dało się słyszeć w dali; zbliżał się bardzo powoli i nareszcie pod płotem ogrodowym, ostrożnie, cichutko wóz przystanął.
Justka nie dała mu odpoczywać długo, zaledwie dostrzegła go i przygarbionego woźnicę, który chciał wysiadać, gdy już nadbiegła ku niemu. Nie pytając jej o nic, człowiek przysłany pośpiesznie nazad się na wiązce siana swej usadowił, biczem wskazał jej drugą w koszyku z tyłu i ledwie miała czas się wgramolić na wóz, już koń połechtany biczyskiem zwolna się poruszył, koła zaskrzypiały. Justka była, jak chciała, sama jedna, na Bożej opiece, w drodze życia.
Oburącz objęła twarz pałającą i płakać, płakać zaczęła. Strach niewysłowiony ją opanował. To dreszcze to płomienie przechodziły po niej.
— O, doloż ty moja, dolo — szeptała do siebie — o, matko ty moja, coś mnie tak odumarła sierotą, ulitujcie się nademną. O, Boże miłosierny, aniele stróżu mój, matko bolesna i ty patronko moja!
Wszystkie tak posługi niebieskie z kolei wywoływała Justka, a łzy się jej lały strumieniem, aż nareszcie ze znużenia, z bólu się ich przebrało. Senną być zaczęła, choć zasnąć się obawiała. Wkoło panowały ciemności, otaczał ją las czarny, straszny jakiś, ponury, w którym dziwne odzywały się głosy. Stary woźnica, który w początku się jej przypatrywał, parę razy zagadnął i nie otrzymał odpowiedzi, w końcu też drzemać poczynał. Koń zwolnił kroku i wóz się wlókł tak, że Justce strach się robiło, aby jej nie napędzono.
— Zmiłuj się, mój dobry człecze — odezwała się do woźnicy. — Zmiłuj się, pośpiesz choć trochę; ja się boję.
Nie śmiała się przyznać, iż pogoni się lękała, ale stary był dobrze poinformowany i obrócił się do niej z uśmiechem.
— Nie napędzi nas tu nikt — rzekł, — bo to nie gościniec. Jam nie głupi wielką drogą pannę wieźć, kiedy pani kazała, żeby uchowaj Boże nas nie przyłapali! Nie bójcie się: ta droga w las potrwa, a potem i bez wszelakiej drogi pojedziemy dla bezpieczności.
Po mowie poznała Justka w woźnicy dworaka. Wistocie był to stary fornal ze Zdunowa, który na ten raz przywdział siermięgę i bawiło go to, że dziewczynę wykradał.
Uspokojona Justka tak się czuła złamaną, że pochyliwszy się na siano i przyłożywszy zaledwie głowę do niego, usnęła. Wóz tymczasem lasem i zaroślami posuwał się dalej, a woźnica już nie drzemał, obawiając się zabłądzić.
Chłód wiosennego poranku i śpiewy przebudzonego ptactwa Justkę też ze snu otrzeźwiły. Wstała, czując na sobie wilgotną rosę i ze zdumieniem postrzegając, że na dworze było już jasno, a przez pnie przerzedzone lasu różowe przeglądało niebo, zwiastując blizki wschód słońca. Przeżegnała się i zaczęła modlić. Woźnica też mruczał ranny pacierz swój krótki.
Stanęli przy maleńkiej karczemce w lesie, u której nawet zajazdu nie było. Koń potrzebował trochę wytchnąć, napić się i przegryźć siana. Woźnica zastukał do okna, bo zimny ranek kieliszek wódki czynił koniecznym. Justce ani pić, ani jeść się nie chciało. Była na pustym, szerokim tym świecie, niby wyswobodzona, wistocie bezdomna i skazana — któż mógł odgadnąć na jaką przyszłość?
Strach jednak i łzy wkrótce się zmieniły w jakąś nadzieję odważną, która odżywiła ją i pokrzepiła.
— Już mi chyba nigdzie gorzej nie będzie! — szeptała do siebie — choćbym u żydów służyć poszła, choćbym za prostą dziewkę do krów się najęła.
Myśl jej pobiegła z trwogą znowu do dworu Baranowieckiego. Tam jeszcze pewnie spali wszyscy, ale wkrótce miała się przebudzić Sędzina, a panna Hanna zawsze ją usiłowała uprzedzić i być już na nogach. Może więc zobaczyła jej sienniczek pusty, i już szukała zbiegłej; może myśleli, że się wyrwała do ogrodu.
Sądziła, że ucieczki nierychło się chyba dorozumieją, a nim gonić zaczną, ona już znajdzie się bezpieczną — daleko.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.