Jesienią (Bandrowski, 1913)/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Jesienią
Pochodzenie Osaczona i inne nowele
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego; E. Wende i Ska
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała nowela
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

I znowu dżdżyste, chmurne, jesienne południe.
Pani Śnieżkowa stoi w oknie i przeprowadza wzrokiem męża, idącego na lekcyę do dworu plantem kolejowym. Wiatr targa poły i pelerynę jego płaszcza; zasłaniając się przed deszczem parasolem, idzie pochylony naprzód, wysoki, chudy, zapatrzony w ziemię...
Śnieżko posmutniał w ostatnich czasach. We dworze bywał tylko na lekcyach, wracał wcześnie do domu, starał się być ożywionym, wesołym. Zdawało się, jakby przepraszał żonę za coś. Ale nie pisał już wieczorami, a gdy nie mówił z żoną, chodził zamyślony po pokoju i palił papierosy.
Pani Helena odjechała dziś w południe z panną Henryką. Odjechały daleko, w kraje, które pani Śnieżkowa zna tylko z obrazków. Mają tam znajomych, czują się tam, jak u siebie w domu. Być może, że pani Helena wyjdzie jeszcze za mąż. Jest tak piękna... Doprawdy, gdy w południe wysiadła na przystanku z powozu, zdawało się, że się niebo wyjaśniło...
I warto się było wtedy tak unosić? Jaś miał słuszność, mówiąc, że ich jedynem bogactwem jest spokój... Nic go nie powinno zakłócać...
Nie jestto wprawdzie szczęście, nie jestto wprawdzie to, o czem tyle lat marzyła, nie jestto wprawdzie to, za co poświęcała swe lata najlepsze, swoją młodość i krasę, ale...
— Zawód?
No cóż, rachuby ludzkie, to zwodnicza, niepewna rzecz...
A rozpacz nic nie pomoże...
Ale on nie powinien nic o tem wiedzieć.
Zmokłe wrony kraczą, kołysząc się na gałęziach drzew, rosnących koło przystanku; zardzewiała, zmarzła sieć winogradu drży na czerwonym, ceglanym murze...
Przed domem zaturkotał wóz i wjechał ostrożnie w rampę kolejową. Nędzny, chłopski wózek, ciągniony przez chudą, góralską szkapinę. Na tylnem siedzeniu, zakutany w żółtą burkę, kiwa się doktór Bryl, wybierający się na objazd swego nagminnego tyfusu.
Wóz dźwiga się zwolna pod górę, pnie się żółtym gościńcem między szerokiemi, czarnemi polami, popod czarną, rozłożystą sosnę, rosnącą tam na żółtej, gliniastej wyrwie, popod cmentarz, białym murem okolony... Doktór Bryl, włodarz Bożej roli...
Jesienny wiatr szumi i rzuca deszczem w szyby, które jęczą z cicha...
— Przyjdzie zima, przyjdzie zima — powtarza pani Śnieżkowa.
I znowu łzy, łzy, łzy...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.