Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem kolejowym. Wiatr targa poły i pelerynę jego płaszcza; zasłaniając się przed deszczem parasolem, idzie pochylony naprzód, wysoki, chudy, zapatrzony w ziemię...
Śnieżko posmutniał w ostatnich czasach. We dworze bywał tylko na lekcyach, wracał wcześnie do domu, starał się być ożywionym, wesołym. Zdawało się, jakby przepraszał żonę za coś. Ale nie pisał już wieczorami, a gdy nie mówił z żoną, chodził zamyślony po pokoju i palił papierosy.
Pani Helena odjechała dziś w południe z panną Henryką. Odjechały daleko, w kraje, które pani Śnieżkowa zna tylko z obrazków. Mają tam znajomych, czują się tam, jak u siebie w domu. Być może, że pani Helena wyjdzie jeszcze za mąż. Jest tak piękna... Doprawdy, gdy w południe wysiadła na przystanku z powozu, zdawało się, że się niebo wyjaśniło...
I warto się było wtedy tak unosić? Jaś miał słuszność, mówiąc, że ich jedynem bogactwem jest spokój... Nic go nie powinno zakłócać...
Nie jestto wprawdzie szczęście, nie jestto wprawdzie to, o czem tyle lat marzyła, nie jestto wprawdzie to, za co poświęcała swe lata najlepsze, swoją młodość i krasę, ale...
— Zawód?
No cóż, rachuby ludzkie, to zwodnicza, niepewna rzecz...
A rozpacz nic nie pomoże...