Jeździec bez głowy/XLVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVIII.  W porę.

Zapewne czytelnik domyślił się już, że owym młodzieńcem, osaczonym w lesie przez wilki, był Maurice Gerald.
Po odejściu psa z uwieszoną u szyi kartką, Gerald z ogromnym wysiłkiem zbudował sobie ze swego płaszcza coś w rodzaju hamaka na dwóch przeciwległych gałęziach. Wiedział, że stepowe wilki nie łażą po drzewach. I rzeczywiście wilki nie dały na siebie długo czekać. Najpierw chyłkiem i ostrożnie, a następnie śmielej i po kilku naraz, zaczęły wyskakiwać z zarośli i skupiać się pod drzewem, kłapiąc zębami i oblizując się. Wkrótce było ich już całe stado. Jedne wdrapywały się na drzewo, inne podskakiwały wprost do hamaka. Gerald doznawał przykrego uczucia. Wiedział, że grozi mu niechybna śmierć, jeżeli nie z głodu i wycieńczenia, to w krwiożerczych pyskach rozwścieczonych zwierząt. Na szczęśliwy powrót psa nie można było liczyć, bowiem Tara mógł zabłądzić, albo sprowadzić człowieka bardziej niebezpiecznego, niż dzikie zwierzęta.
Lecz oto zgoła nieoczekiwanie wilki zniknęły gdzieś, tylko słychać było w dalekich zaroślach ich wycie. Czy wrócił Tara? A z nim i służący Felim? Gerald rozejrzał się dokoła, ale przez gęstwinę gałęzi nic nie mógł dojrzeć. Wzrok jego padł na strumień ożywczej wody i poczuł silne pragnienie. Jęcząc z bólu zesunął się na ziemię i przyczołgał się do brzegu. Lecz nagle wstrząsnął nim dreszcz trwogi. Z za drzew skradał się, jak wąż, gotowy do skoku jaguar i przejmujące zgrozą ślepia miał utkwione w swą upatrzoną zdobycz. Ucieczka była fizycznem niepodobieństwem, hamak zaś również nie chronił przed niebezpieczeństwem, ponieważ jaguary skaczą po drzewach z taką samą zwinnością, jak po ziemi. Jeszcze jeden skok, jeszcze jedna chwila i — jaguar wszczepi swe straszne zębiska w żywe ciało człowieka. Nie wiedząc, co począć, Gerald bezwiednie rzucił się do wody. Ale i to nie mogło go uratować, gdyż jaguary nie boją się wody i pływają nie gorzej, niż wydry. I rzeczywiście okrutny zwierz postąpił krok naprzód i szykował się do skoku w wodę. Maurice znalazł się w położeniu bez wyjścia. Nie miał przy sobie ani rewolwera, ani noża. Widząc, że jaguar jest już na brzegu i lada chwila znajdzie się w wodzie, zaczął krzyczeć z przerażenia.
Nagle, jakdyby chodziło komuś o doprowadzeniu zgrozy do najwyższego stopnia — rozległ się strzał i jaguar, raniony śmiertelnie, wpadł do wody, zabarwiając ją swą posoką. W tej chwili z lasu wyskoczył pies, a za nim dwóch mężczyzn, wydając na widok Mauricea radosne okrzyki.
Ale Gerald nie widział już nikogo. Był tak przejęty tem wszystkiem, co przeżył, i tak wycieńczony do ostatka, że utracił przytomność, nie wiedząc nawet, komu zawdzięczać miał tak nieoczekiwany ratunek. Zaczął gorączkować.
Nie ominęła go również gorączka w domu, dokąd został przeniesiony przez Zeb Stampa i Felima na noszach skleconych naprędce z gałęzi i prześcieradła. Co chwila wymawiał imiona Luizy i Henryka, w nocy zaś zaczął rozprawiać o takich wypadkach i przeżyciach własnych, o których mógł wiedzieć tylko zaufany przyjaciel. Dlatego, nie chcąc, aby ktokolwiek dowiedział się o rzeczach, stanowiących głęboką tajemnicę Geralda, Stamp, rozkazał Felimowi iść spać, sam zaś przesiedział przy łóżku chorego noc całą. Stary myśliwy cieszył się w duchu, że jego młody druh żyje i wkrótce może przyjść do zdrowia, ale zastanawiał go fakt znalezienia Mauricea w ostępach leśnych potłuczonego, bez konia, bez broni. Mimo wszystko fakt ten musiał mieć jakiś związek z nieporozumieniem, wynikłem pomiędzy Geraldem, a Henrykiem, o którem wspomniała Luiza, chociaż trudno było odgadnąć, na czem ten związek mógł polegać.
Nagle Stamp przypomniał sobie, że, zbierając rozrzucone przez Mauricea ubranie, odniósł wrażenie, jakoby rzeczy te nie były własnością łowcy mustangów. Stwierdziwszy więc, że Felim śpi snem kamiennym, podniósł leżący w kącie kapelusz i płaszcz i zaczął je uważnie oglądać. Jakież było jego zdumienie, gdy wewnątrz kapelusza znalazł nazwisko Henryka Pointdekstera, płaszcz również należał do młodego plantatora!
— Tam do licha! — szepnął ze złością myśliwy. — Teraz wszystko się poplątało. Kapelusze trafiają na cudze głowy, głowy nie na swoje miejsca!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.