Jeździec bez głowy/XLV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLV.  Na granicy rozpaczy.

Słysząc przypadkowo rozmowę Plutona i Florindy, jakoby z tamtej strony rzeki ukazał się jeździec, podobny z ubioru do znakomitego łowcy mustangów, Mauricea Geralda, Luiza Pointdekster wybiegła na taras i kazała osiodłać sobie ulubionego rumaka. Zanim służący spełnił jej rozkaz, przegięła się przez balustradę i wzrokiem pochłaniającym jakby step cały, jęła wypatrywać w dali, czy istotnie ujrzy tego, który niepodzielnie posiadał jej serduszko. Ale jeździec widocznie zniknął już w zaroślach, lub też Pluton i Florinda mieli złudzenie optycznie, biorąc jakiś szczegół na tle stepu za jeźdźca.
Mimo to po upływie kilku minut była już w lesie na wzgórzu i zbliżała się do miejsca, które nasunęło jej kilka drogich wspomnień z tok niedalekiej przeszłości. Dobiegły jej uszu nieznajome ostre głosy mężczyzny i kobiety, potem słowa groźby, następnie zduszony krzyk i jakby łomot ciała ludzkiego, wreszcie tętent kopyt końskich. Luiza gwałtownie powstrzymała swego mustanga i, nie chcąc być świadkiem tragicznej sceny, długo nie mogła zdecydować się pojechać dalej. Wreszcie, gdy wszystko ucichło, ruszyła naprzód. I oto oczom jej ukazał się widok nietyle straszny, ile niezwykły i zdumiewający. Na ziemi leżał nieruchomo mężczyzna w stroju meksykańskich jeźdźców i ręce oraz szyję miał skrępowane sznurem. Myśląc nad tem, czyżby kobieta mogła tak postąpić z mężczyzną, Luiza zeszła z konia i zaczęła nieznajomego wyswabadzać z duszących go więzów. Po chwili Miguel Diaz, gdyż był to on właśnie — westchnął ciężko raz i drugi, potem otworzył wylęknione oczy i, widząc nad sobą pochyloną twarz kobiety zapytał:
— Kim jesteś, seniorita? Gdzież jest tamta?
— Tu niema nikogo więcej.
— Nie spotkała pani kobiety na siwym koniu?
— Nie, lecz słyszałam jej głos.
— Niech pani powie raczej — głos djablicy. Isadora Cavarubio to prawdziwa djablica.
— Ach, to ona tu była!
— Tak, ona, ta przeklęta djablica! Więc pani mogę tylko zawdzięczać, że nie udusiłem się w tych więzach? Ach, jakże serdecznie dziękuję, seniorita! Ale proszę jeszcze pomóc mi wejść na konia, bo tak się źle czuję po tym wypadku. A muszę uciekać zaraz, bo mogą mnie tu znaleźć moi wrogowie.
Miguel Diaz zagwizdał głośno, a gdy nadbiegł koń jego, Luiza z wielkim trudem pomogła nieznajomemu wdrapać się na siodło.
— Jeszcze raz dziękuję pani serdecznie, — rzekł Diaz, ruszając z miejsca. — Chociaż nie znam pani nazwiska, ale przyrzekam uroczyście, że gdy zajdzie tego potrzeba Miguel Diaz gotów jest zawsze odwzajemnić się pani za jej dobry uczynek.
Gdy „Stepowy Wilk“ zjechał ostrożnie ze wzgórza i zniknął na zakręcie, Luiza bezwiednie spojrzała na ziemię i wzrok jej padł na porzucony zwitek papieru. Sądząc, że jest to jakiś dokument Miguela Diaza, podniosła go szybko i — nagle struchlała. Był to list Isadory Cavarubio do Mauricea Geralda, wzywający go na schadzkę.
— Więc ta „przeklęta djablica“, jak ją nazwał Miguel Diaz, widuje się z Mauricem... — rozmyślała ze łzami w oczach piękna kreolka, a w sercu jej rosła rozpacz, straszniejsza niż wszystko na świecie.
Przepływając w powrotnej drodze przez rzekę, Luiza bliska była szaleństwa i, gdyby nie tlejący na dnie jej duszy płomyczek wiary, rzuciłaby się w zdradzieckie nurty Leony.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.