Jeździec bez głowy/XLVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVI.  Napad wilków.

Ranny młodzieniec, który z taką chciwością pił wodę z odnalezionego w gąszczach leśnych strumienia, teraz zapragnął tylko odpoczynku. Był już wieczór i świeży podmuch wiatru, kołysząc gałązki akacji, przynosił z lasu upajające wonie. Pod ich tchnieniem chory zasnął. Ale nie na długo. Zbudził go okrutny ból w nodze i coraz bliższe wycie wilków. Noc schodziła już z firmamentu, czając się jeno w dzikich ostępach leśnych. Zaczęło powoli świtać. I znowu zawisło nad głową stado czarnych jastrzębi, jak chmura złowieszcza, i znowu wycie wilków stawało się coraz głośniejsze, coraz bliższe. Młodzieniec próbował wstać i przy pomocy zerwanej gałęzi pójść dalej, lecz tak był rozbity i uczuwał za każdem poruszeniem taki ból nogi, że ratunek o własnych siłach wydał mu się nieprawdopodobnym. Więc tylko jękiem swym wzywał ludzkiej pomocy — nadaremnie. W lesie było pusto, tylko drapieżne jastrzębie zniżały co chwila swój lot, dotykając niemal skrzydłami twarzy młodzieńca.
Nagle z zarośli wyskoczyły wilki, zwabione zapachem krwi, sączącej się z ran nieszczęsnego, który, wskutek uciążliwego czołgania się wśród kolczastych krzewów, podarł na sobie ubranie i pokrwawił całe ciało. Ślepia wilków błyszczały złowrogo, ruchy ich zdradzały groźbę śmierci.
Namacawszy za pasem składany nóż, jedyną broń, jaka mu pozostała, młodzieniec zaczął nim wymachiwać na wszystkie strony i zadawać śmiertelne ciosy wilkom, które już o tyle podeszły do niego, że chwytały go zębami za ręce i nogi. Nie spodziewając się tak dzielnego oporu ze strony napadniętego, wilki odskoczyły w bok, inne padły w pobliżu brocząc krwią. Ale nie odstraszyło to zwierząt, bo zaczęło ich przybywać coraz więcej, osaczając młodzieńca ze wszystkich stron. Walka stawała się beznadziejną i nierówną. Zwierzęta, tracąc kilku zabitych, z tym większą zajadłością rzucały się na nieszczęsną ofiarę. Młodzieniec czuł, że ręka mu opada bezsilnie, że jeszcze kilka ciosów i — wilki zdobędą upatrzony łup.
Wtem rozległ się tętent konia i ujadanie psa. Młodzieniec wydał okrzyk radosny. Wystraszone wilki odstąpiły na chwilę. Lecz, niestety, na zew osaczonego nikt nie odpowiedział, tylko słychać było, jak koń pomknął dalej. Wilki z nową zajadłością skoczyły do nóg młodzieńca, który stracił już wszelką nadzieję i omal nie zaniechał obrony. I oto była taka chwila, gdy straszna śmierć w krwiożerczych paszczękach dzikich zwierząt stała się już nieuniknioną.
Nagle ni stąd ni zowąd, jakby wyrósł z pod ziemi, wpadł znienacka na zgraję wilków pies olbrzymi. Jednego chwycił za gardło i zdusił swemi potężnemi szczękami, drugiego rozszarpał na kawałki, reszta zaś z żałosnym skomleniem rzuciła się w popłochu do ucieczki.
Młodzieniec był tak wyczerpany z sił i taka radość targnęła jego sercem, że powiedział tylko coś dziękczynnego do psa, jak do najlepszego przyjaciela, i — stracił przytomność.
Gdyby starczyło mu jeszcze tyle sił, aby rzucić okiem przed siebie, widziałby dziwny i przejmujący zgrozą widok. Oto z zarośli wyłonił się jeździec, który nie odpowiadał na krzyk walczącego z wilkami młodzieńca, i skierował konia do strumienia, Koń wszedł do wody, zaspokoił pragnienie, przeszedł wbród na drugą stronę i zniknął w gąszczach leśnych. Jeździec nie obejrzał się nawet. Lecz wystarczyłby tylko czyjś uważny rzut oka, ażeby przekonać się, że jeździec nie miał głowy, a raczej trzymał ją w ręku, przyciśniętą kurczowo do piersi.
Zaiste, okropny widok!
Tymczasem pies, który widocznie dość już miał bezcelowego towarzyszenia dziwnemu jeźdźcowi bez głowy i błądzenia po wertepach, położył się obok śpiącego na ziemi młodzieńca i pozostał z nim. Chwilami rozumne to zwierzę podnosiło głowę do góry i, widząc tuż nad śpiącym natarczywie latające jastrzębie, warczało groźnie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.