Jana Kochanowskiego Dzieła polskie (1919)/Fragmenta albo pozostałe pisma/Pieśń VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Jana Kochanowskiego Dzieła polskie
Podtytuł wydanie kompletne, opracowane przez Jana Lorentowicza
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. [1919]
Miejsce wyd. Warszawa
Indeks stron
PIEŚŃ VI.

Coby ty, urodziwa Hanno, na to dała,
Aby ta twoja gładkość wiecznie z tobą trwała?
Wierzę, w tym wieku młodym ani myślisz o tem,
Ale byś też i dobrze myśliła, nic potem.

Bo czas nie da trwać żadnej rzeczy w jednej mierze,
A jako wszytko niesie, tak zaś wszytko bierze.
Widziałem ja po ranu[1] piękny kwiat przyjemny,
A widziałem zaś wieczór zwiędły i nikczemny.

I drzewa, które teraz odziały się w liście,
Złupi z tego ubioru mroźnej zimy przyście.
W temże prawie i człowiek, a w gorszem; bo kwiaty
I drzewa w rok wetują zawżdy swej utraty,

Odmładzając się znowu; ale człowiekowi,
Kiedy się raz na twarzy zima postanowi,[2]
A włos śniegiem przypadnie, gęsta wiosna minie,
Niźli z głowy przeziębłej ten zimny rok zginie.

Czemu jeleń pierzchliwy łaskawsze ma bogi,
Któremu wolno zrzucić pochodzone[3] rogi?
Czemu wąż fortunniejszy, który z przyrodzenia
Każdy rok wiotche[4] lata na młodą płeć mienia?

Człowiek, choć wyraz Boży, niesposobny na to,
Ani nalazł fortelu na szedziwe[5] lato.

Oszukały się króla tessalskiego córy,[6]
A ojca nieboraka jeszcze barziej, który

Dać gardło musiał dla ich głupiej pobożności;
Bo życząc mu nowych lat i pierwszej młodości,
W nadzieję ziół schwalonych,[7] spólnie go zabiły,
Żeby wrzeczy starą krew z niego wycedziły.

Potem go czarownica[8] w kocieł wrzącej wody
Wrzuciła między zioła; a ten, nierzkąc[9] młody,
Ale ani wstał żywy; jakoby to było
Kosztowne ziele, coby sto lat wyparzyło.

Przeto póki panuje wiosna w twarzy twojej,
Daj się, Hanno, napatrzyć wdzięcznej krasy swojej,
Która nie da nic naprzód[10] ani Fosforowi,[11]
Kiedy napiękniej z morza wynika ku dniowi.

A wy malarze i wy, co marmur cieszecie,
Jeśli przyszłemu wieku zachować się chcecie,
Malujcie tę piękną twarz i rzeźcie w kamieniu;
Nie był jako żyw Zewxis w takiem podziwieniu,

Ani zacny Fidias, jako wy możecie
Z tej tylko samej sztuki sławni być na świecie.
Ja na farbach malarskich nic się nie rozumiem,
Także wiele z marmurem postępować umiem;


Ale wierszem ozdobnym i rymy gładkiemi,
Mam nadzieję, że z mistrzmi porównam[12] dobremi.
Tymi ja przeciw długim latom się zastawię,
A za chęcią cnych bogiń imię twe wybawię

Z niepamięci nieszczęsnej, że o twej urodzie
Będzie wiek pozny wiedział i po naszym schodzie.[13]
Nie była wiecznie gładka sławna pani ona,
Dla której mocna Troja z gruntu wywrócona;

By ją był Parys poznał w szostemdziestem[14] lecie,
Nigdyby był tej trwogi nie wzbudził na świecie;
Ale jednak, co jej wiek łakomy uszkodził,
To swem pismem życzliwy poeta nagrodził.

Za co, nie wiem, przecz go Bóg ślepoty nie zbawił,[15]
Ponieważ Stezychora o wzrok był przyprawił,[16]
Że tęż istą[17] śmiał ganić rymem uszczypliwym,
Acz to potem odwołał piórem osobliwym.

Ja stąd oczu nie stracę, i w tem będę stały,
Że chwalić nie omieszkam, co jest godno chwały;
Bo nie leda, Bóg, jako swych darów rozdawa,
Temu łaskawszy, komu co nad ludzi dawa.

Przeto tusz dobrze, Hanno urodziwa, sobie,
Z twoich darów znać, że Bóg jest łaskawym tobie;

Który jako ozdodę[18] i piękność szacuje,
Ten czyn niezmierzonego świata okazuje,

Tak pięknie zbudowany; kto sklepowi temu,
Nadobnemi gwiazdami ślicznie sadzonemu,
Nadziwować się może? kto nocoświetnego
Miesiąca, albo słońca niespracowanego

Napatrzył się do wolej, lubo rano wstaje,
Lubo ku wieczorowi prędki bieg podaje?
Taki więc z swej łożnicy nowy oblubieniec
Wychodzi, na nim złoty płaszcz i złoty wieniec,

Perłami przeplatany, gore znakomity,
Jego ze wszech namilszej dar niepospolity.
Ale i ziemia nie jest bez swej ozdoby,
Bo i tę Bóg oszlachcił[19] dziwnymi sposoby:

To górami, to lasy, to kryształowemi
Rzekami, to łąkami pięknie kwitnącemi,
A w poły ją przepasał morzem urownanym
Prosto, jakoby pasem srebrem okowanym.

Taki przede wszytkimi, polem rozmierzonym
Leci obrzym[20] udatny pędem niewściągnionym;
Tego na kresie czeka albo trynóg drogi,
Albo prędki koń, albo bawół złotorogi.

To takie, co widzimy. Cóż, gdzie nasze oczy
Dosiąc nie mogą? gdzie myśl, która niebem toczy,
Gdzie sama piękność świeci, i kształty wszech rzeczy,
Nie może tego pojąć mdły rozum człowieczy.


Dar boży tedy gładkość, a dar znamięnity,
Bo jeśli go ten nie da, zinąd nie nabyty,
Jako są insze rzeczy, których człowiek może,
Za swem staraniem dostać, — tu nic nie pomoże.




  1. zrana.
  2. ustali.
  3. schodzone, stare.
  4. stare, wytarte.
  5. wiek pokryty szedzią tj. szronem.
  6. córki Peliasza (patrz Owidyusza Metamorfozy ks. VII).
  7. w nadziei, że po ziołach zachwalonych ożyje.
  8. Medea.
  9. nie rzekąc.
  10. nie da się wyprzedzić.
  11. jutrzence, gwieździe porannej.
  12. dorównam dobrym mistrzom.
  13. zgonie.
  14. w sześćdziesiątym roku życia.
  15. czemu go nie uchronił od ślepoty.
  16. pozbawił wzroku.
  17. tęż samą tj. Helenę.
  18. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku — winno być: ozdobę.
  19. ozdobił.
  20. olbrzym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.