Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 96. Spisek
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

96.
Spisek.

Wojewodzina Wassalska była uwięzioną w swoim pałacu w Warszawie, gdzie przeznaczono jej dwa pokoje, strzeżone przez halabardników.
Wszystkie energiczne jej domagania się o uwolnienie były bezskuteczne, ponieważ król opuścił Warszawę, a znaczna liczba członków sejmu towarzyszyła mu. Mogła się zatem spodziewać, że zostanie uwięzioną do końca wojny.
Jagiellona miotała się bezsilnym gniewem. Sobieski odniósł jawne zwycięztwo nad swymi przeciwnikami. Zostali oni strąceni, częścią nie żyli, częścią byli wygnani lub ratowali się ucieczką, a Jagiellona pozostaje sama.
Gdy służąca, którą do niej dopuszczano dla odawania posług, powiedziała jej o śmierci Ostrogskiego i Połubińskiego, Jagiellona zbladła z gniewu.
Zmusiła się do szatańskiego uśmiechu.
— Obaj oni zginęli za swe przekonania, — rzekła, — lecz z nimi nie zginęła idea, dla której razem z nimi pracowałam! żyją jeszcze ich mściciele! Niech drży Sobieski! W tej chwili nic mu zrobić nie mogę, ale i dla mnie wybije godzina odwetu!
Następnych dni Jagiellona zdawała się zgadzać ze swym losem. Była milcząca i zamyślona.
Pewnego wieczoru przyszła do niej służąca z poważną i tajemniczą miną.
— Pani, — szepnęła, — przynoszę potajemną wiadomość! Nikt nas nie słucha! Czy mogę mówić?
Jagiellona wyprostowała się.
— Kto mi przysyła tę wiadomość? — zapytała.
— Hetman polny, Pac, pani!
Słowa te obudziły wojewodzinę. Wstała z kanapy.
— Hetman polny? gdzież on jest? — zapytała.
— Niedaleko za miastem, pani! Nikt widywać się znim nie może! Nikt wiedzieć nie powinien, że tu powrócił! Przychodzi tu, aby panią uprowadzić i uwolnić.
— Godne to mego wiernego stronnika i sprzymierzeńca, — rzekła Jagiellona, — któż ci przyniósł tę wiadomość?
— Paź Władysław, pani
— Czy paź mówił z hetmanem?
— Tak jest, pani! Przebrany posłaniec hetmana przybył nad wieczorem do miasta i wręczył paziowi tajny rozkaz.
— Więc przyprowadź tu Władysława! — rzekła Jagiellona.
— Niepodobna pani! Halabardnicy nie wpuszczą go tutaj! Paź polecił mi powiedzieć pani, że około północy przybędzie konno pod okna sypialni pani wojewodziny, ażeby panią wykraść i odwieźć do swego pana!
Uśmiech tryumfu przebiegł bladą twarz Jagiellony.
— Mam więc uciekać? dobrze! — szepnęła, — zawiadom pazia, że czekam na niego!
Służąca zapaliwszy śwuatło odeszła.
Jagiellona zaczęła snuć nowe plany. Widziała, że ma wspólników, którzy jej dopomogą do ich wykonania. Hetman Pac był lubionym w wojsku litewskiem.
Chociaż musiał uciekać i nie wszędzie mógł się pokazywać, udało mu się przybyć pod Warszawę, gdy Sobieski z marszałkiem i armią udał się pod Kraków.
Pod wrrokiem mściwej Jagiellony snuły się upajające obrazy.
Noc zapadła. Tej nocy miała być uwolnioną z więzienia. Odzyskawszy wolność mogła się połączyć z przeciwnikami Sobieskiego i skorzystać z czasów wojennych, by sprowadzić jego upadek. Gdyby pułki litewskie odpadły od Sobieskiego, gdyby hetmanowi polnemu Pacowi udało się pozyskać sobie innych dowódców, wtedy wszystko mogłoby przybrać obrót inny.
Służąca powróciła do niej.
— Czy halabardnicy nie domyślają się czego? — spytała Jagiellona pocichu.
— Nie, pani, są w korytarzu i pilnują drzwi, — odpowiedziała służąca, — paź jest zawiadomiony! O północy będzie gotów!
— Czy od strony okien nie ma warty?
— Nie przypuszczano widać ucieczki, gdyż okna są dość wysoko, — odpowiedziała służąca, — ale gdy rosły koń stanie pod oknem, będzie pani mogła z łatwością zejść z okna na niego.
— Chód konia może zwrócić uwagę, a przytem bramy miasta są zamknięte.
— Paź obmyślił wszystko, pani będzie on wiedział, jak uniknąć wszelkiego niebezpieczeństwa.
— Uważaj na niego, gdy się będzie zbliżał.
Służąca otworzyła drzwi prowadzące do przyległej sypialni i otworzywszy drzwi, wyglądała.
Wkrótce ukazała się we drzwiach.
— Zdaje się, że nadjeżdża, pani, — szepnęła.
Następnie podała wojewodzinie długie ciemne okrycie z kapturem do osłonięcia głowy.
Jagiellona przystąpiła ze służącą da otwartego okna w ciemnej sypialni.
— Paziu! — szepnęła.
Dwa konie stały pod oknem w pogotowiu. Na jednym z nich siedział paź.
— Jestem tu, pani, — rzekł cicho, — jest północ! Nikogo nie ma w bliskości! Kopyta koni obwinięte szmatami, że nie było słychać ich chodu. Jeżeli pani wojewodzina ufa mi, to proszę zejść na konia stojącego pod oknem.
Jagiellona bez trudności, przy pomocy pazia, zeszła na konia i usiadła na nim, pożegnawszy skinieniem głowy służącą.
Paź ujął cugle jej konia.
Żaden odgłos nie zdradził ucieczki.
— Przez bramę miasta wyjechać nie możemy, — rzekła cicho do pazia Jagiellona.
— Nie, pani, pojedziemy przez ogród zamkowy. Tam nas nikt nie spotka, — odrzekł paź.
Wojewodzina przypomniała sobie, że w murze otaczającym ogród zamkowy, była furtka prowadząca za miasto.
Paź wszystko dobrze obmyślił.
Na szczęście ulica z pałacu do zamku była zupełnie pusta.
Najmniejszy szmer nie zdradzał jadących, którzy zwrócili się w małą uliczkę, prowadzącą do wielkiej bramy ogrodowej.
Brama była tylko przymknięta. Paź postarał się o to, żeby jej nie zamykano.
Popchnął bramę i wjechał z wojewodziną do pogrążonego w ciemności ogrodu.
W zupełnej ciszy postępowały konie drogą prowadzącą przez ogród. Następnie paź zeskoczył z konia i wziął oba konie za cugle, aby je prędzej doprowadzić do furtki.
Gdy przejechali ogród zbliżył się do furtki i otworzył ją.
Ponieważ przejście było za wązkie, przeprowadził najprzód konia wojewodziny, która nie zsiadła, a następnie swojego i pocichu przymknął furtkę za sobą.
Krzyk tryumfu wydarł się z ust Jagiellony, gdy opuściła miasto. Mogła teraz dalej prowadzić walkę przeciwko temu, którego nienawidziła.
Paź dosiadł swojego konia.
— Gdzież zastaniemy hetmana? — napytała Jagiellona.
— W ruinie klasztornej, niedaleko.
— Czy jest sam?
— Gdy mnie wzywał był sam. Teraz właśnie czeka na panią.
Jagiellona popędzała konia, któremu paź za miastem zdjął z kopyt szmaty. Pilno jej było ujrzeć wiernego wspólnika.
Paź jechał za nią o pół długości konia.
Ciemna noc okrywała pola ciągnące się dokoła, przez które prowadziła droga do odległego, opuszczonego klasztoru, gdzie miała nastąpić schadzka. Zimny wiatr powiewał okryciem i suknią wojewodziny.
Po upływie godziny przybyła z towarzyszem na miejsce.
Nagle ukazał się jeździec naprzeciw nich.
Paź spiął konia ostrogą i pospieszył naprzód.
— Kto jedzie? — zapytał, — hetman Pac?
— Sprowadziłeś swą panią, chłopcze? — zapytał jeździec.
— Tak jest, panie hetmanie, — odpowiedział paź.
Hetman Pac zeskoczył z konia i z głębokim ukłonem, rzuciwszy paziowi cugle, przystąpił do wojewodziny.
— Witam panią! rzekł, — oboje jesteśmy wolni! Jagiellona podała hetmanowi rękę i zsiadła z konia, oddawszy paziowi cugle, który w ten sposób prowadził trzy konie.
— Z pomocą twoją, hetmanie, udało mi się wydobyć z hańbiącego położenia, w jakiem mnie postawił Sobieski, — rzekła Jagiellona do sprzymierzeńca, — jakże się ma twój brat?
— Bawi za granicą, zostaje jednak ze mną w ciągłej korespondencyi, — odpowiedział Pac, prowadząc Jagiellonę ku zwaliskom.
Nagle Jagiellona zatrzymała się i wskazała z przestrachem na człowieka, który stał nieruchomo pod murem.
— Co to jest? — zapytała hetmana.
Człowiek ów zdawał się być ubranym w fez i bluzę. Głowę miał pochyloną. Wzrok jego badawczy zwróconym był na Jagiellonę.
Hetman Pac uśmiechnął się.
— Zbliż się chłopcze! — zawołał.
Postać poruszyła się.
— Czy nie poznajesz go, pani wojewodzino? — zapytał hetman wskazując na nadchodzącego, który pochylił się i skrzyżował ręce na piersiach.
— Jakto?.... czy się nie mylę? — zapytała Jagiellona, — wszak jesteś Timur, służący indyjskiego kapłana?
— Naszego sprzymierzeńca, pani wojewodzino, — dodał Pac, — to on przynosi nam wiadomość od swego pana.
Timur przystąpił do Jagiellony i hetmana.
— Kazałem mu czekać na panią, — mówił Pac dalej, — chce on nas zaprowadzić do miejsca, w którem zobaczymy się z jego panem!
— Mój pan przesyła pani pozdrowienie, — rzekł Timur do Jagiellony, — ma pani powierzyć ważną wiadomość i prosi, żeby pani ze mną się udała. Czeka panią jutro w nocy.
— Ponieważ i tak musimy oddalić się od Warszawy, — rzekła Jagiellona do Paca, sądzę zatem, że powinniśmy udać się za służącym Allaraby. Wiadomo ci zapewne, hetmanie, że jest on powiernikiem wielkiego wezyra Kara Mustafy.
— Podaję się zupełnie woli pani wojewodziny, — odpowiedział Pac.
— Czy masz konia Timurze? — zapytała Jagiellona.
Służący Allaraby potakująco skinął głową.
— Tam w cieniu muru stoi mój koń, — odpowiedział.
— Więc jedzmy, — odrzekła Jagiellona, — nad ranem zatrzymamy się w jakiem małem miasteczku, ażeby się posilić i wypocząć.
Paź przyprowadził konie, Timur także przyprowadził swojego.
Wkrótce wszyscy pod przewodem Timura odjechali w stronę południowej granicy kraju.
Po kilkogodzinnej jeździe o wschodzie słońca przybyli do małego miasteczka. Tu w bliskości drogi była oberża, do której zajechali. Kazali sobie dać pokoje, a gospodarz zastawił im stół wszystkiem, co mógł znaleźć najlepszego.
Paź i Timur założywszy jeść koniom, pozostali w izbie szynkownej i posilali się także.
Po kilku godzinach wypoczynku podróżni puścili się w dalszą drogę i nad wieczorem przybyli nad granicę, gdzie droga wypadła brzegiem lasu ciągnącego się wzdłuż małej rzeczki.
Timur służył za przewodnika.
Niedaleko brzegu rzeki znajdowała się tam buda słomą pokryta, służąca za przytulisko dla pasterzy.
Ta buda była umówionem miejscem schadzki.
Gdy Timur ją spostrzegł, zbliżył się do wojewodziny i hetmana, zwracając na ten budynek ich uwagę.
— Jakto?... tam jest twój pan?... kapłan? — zapytała Jagiellona.
— Nie było odpowiedniego miejsca w bliskości, pani, — odpowiedział Timur, — czy mogę zawiadomić mego pana o przybyciu pani wojewodziny i pana hetmana?
— Idź i zawiadom, — rzekla Jagiellona.
Paź zeskoczył z konia i ujął za cugle konie wojewodziny i hetmana, który również zsiedli.
Timur pospieszył do poszytej słomą budy.
Zaraz potem wyszedł z niej Allaraba.
Noc była tak jasna, że można było widzieć dokładnie jego wysoką, biało przyodzianą postać. Miał on na głowie turban złotem przetykany.
Gdy spostrzegł wojewodzinę i jej towarzysza, przystąpił do nich w pełnej postawie.
Błogosławię godzinę, w której was widzę wolnych i ocalonych! — rzekł, — błogosławię miejsce, w którem jesteśmy wolni od zaczepek i prześladowań! Padliście ofiarą Jana Sobieskiego, ale powiadam wam, że godzina jego wybiła, jeżeli zepewnicie mi swą pomoc. Jan Sobieski ślepo rzuca się w przepaść! przepaści tej zginie, jeśli zachcecie!
— Miło nam słyszeć twoje słowa, kapłanie, — odpowiedziała Jagiellona, — znasz naszą nienawiść! Hetman Pac i ja przychodzimy do ciebie, ażeby cię ponownie o niej zepewnić.
— Hetman Pac ma wielu stronników w wojsku, szczególniej w litewskiem, — mówił Allaraba dalej, — byłoby korzystnem, gdyby użył swego wpływu nim pułki litewskie połączą się z koronnemi!
— Uczynię to, — odpowiedział Pac, — Sobieski bez tych pułków pójdzie na wojnę, i to się stanie jego zgubą!
— Zgubą i zagładą! — dodał Allaraba, — godziny jego policzone! Potęga wielkiego wezyra zgniecie go!
— Jeżeli chcecie być bezpieczni, to udajcie się do obozu wielkiego wezyra, który was przyjmie jak najchętniej, — dodał Allaraba, — wie on o związkach, jakie z wami zawarłem.
— Dobrze, udamy się do jego obozu, — zdecydowała Jagiellona.
— Gdy kanclerz Pac dopełni warunków naszej umowy i pułki litewskie powstrzyma, — dokończył Allaraba.
— Zrobię to! Postaram się zaraz zobaczyć z dowódcami, którzy mi sprzyjają, — odpowiedział Pac, — następnie powrócę tu do pani wojewodziny i udamy się razem do obozu wielkiego wezyra, ażeby być świadkami upadku tego, którego nienawidzimy! Doczekamy tego upadku, przyspieszymy go, a wtedy cel nasz będzie osiągnięty! Układ zawarty! Bywajcie zdrowi! Jadę do dowódców litewskich.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.