Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 69. Sassa w puszczy
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

69.
Sassa w puszczy.

W kilka dni po owym wieczorze, kiedy się odbyło tajne posiedzenie senatu, pewnej ciemnej nocy, trzej jeźdźcy, prowadzący z sobą czwartego konia, zatrzymali się przed pałacem wojewodziny Wassalskiej w Warszawie.
Dwaj z nich zeskoczyli z koni i rzucili trzeciemu, który pozostał konno, cugle do potrzymania.
Następnie rękojeściami szabel zapukali do zamkniętej bramy pałacu.
Sprawiło to niezwykły hałas.
Służba pałacowa otworzyła bramę.
Jasny promień światła padł na obu jeźdźców i można było dostrzedz, że byli zamaskowani.
— Kto żąda wstępu? — zapytał dozorca bramy.
— W imieniu wysokiego senatu! — zawołał jeden z zamaskowanych, wchodząc do przedsionka.
Towarzysze jego weszli za nim.
Słowa te były dostateczne do odjęcia warcie chęci oporu.
Żołnierze wojewodziny ukorzyli się przed rozkazem władzy potężniejszej od samego króla.
— W piwnicach pałacu znajduje się pewna ślepa niewolnica, — rzekł jeden z zamaskowanych, — przyprowadzić ją tutaj!
Warta była posłuszną.
Dwaj żołnierze otworzyli drzwi, prowadzące do piwnicy, zeszli z pochodniami na dół i powrócili wkrótce ze ślepą niewolnicą, którą tam znaleźli uśpioną.
— W imieniu wysokiego senatu żądamy wydania ślepej niewolnicy, — mówił dalej ten sam zamaskowany.
Sassa drgnęła na te słowa.
Czuła, że ją straszny los czeka.
Nie wyszło jednak z jej ust ani jedno słowo skargi.
Warta oddała ślepą niewolnicę dwom zamaskowanym.
Jeden z nich ujął ją za rękę i wyprowadził Sassę z pałacu, którego brama zaraz w chwilę potem zamknęła się.
Zamaskowani zarzucili na Sassę derę, zanieśli ją na przygotowanego konia i przywiązali ją do niego.
— Co robicie ze mną? — zapytała Sassa z przerażeniem, — gdzie jest mój pan? jestem niewolnicą królewską!
Zamaskowani nie zważali bynajmniej na te słowa.
— Zlitujcie się!... mówcie! — błagała Sassa, — co się ma stać ze mną?... Wołam o pomoc!
— Jeżeli jeszcze wymówisz jedno słowo, to zginiesz! — zagroził jej jeden z zamaskowanych.
On i jego towarzysze dosiedli koni i puścili się w drogę, prowadząc za cugle konia, do którego Sassa była przywiązaną.
Nie można było rozpoznać, czy mężczyznę, czy kobietę przywiązano do konia, bo ciało okryte było derą.
Gdy jeźdźcy ze ślepą niewolnicą przybyli do bramy i strażnik zapytał ich kto idzie, jeden z zamaskowanych rzekł:
— Otworzyć w imieniu wysokiego senatu!
Słowa te miały siłę prawdziwie czarodziejską.
Strażnik natychmaist otworzył bramę.
Jeźdźcy wyjechali drogą wiodącą na południe.
Noc była jeszcze ciemna.
Nie tracąc chwili czasu, jeźdźcy z Sassą na koniu popędzili dalej.
Ślepa niewolnica z Sziras była na pół odurzoną, czuła jednak, że jest skazaną na jakiś los okropny.
Nie wiedziała dokąd ją prowadzono, ale głos wewnętrzny jej mówił, że jest zgubioną.
Podróż szła dalej nieprzerwanie, aż nad ranem jeźdźcy przyjechali do pewnej wsi.
Mieszkańcy tej wioski na widok zamaskowanych padali na kolana i żegnali się.
Na końcu wioski zatrzymali się jeźdźcy.
Jeden z nich przyniósł z jakiejś chaty wody, chleba i wódki. Posiliwszy się i napiwszy, dali tak że ślepej niewolnicy wody i chleba.
Następnie puścili się dalej, a nazajutrz przybyli ze swą ofiarą do pustej, niezaludnionej okolicy, w której w odległości wielu mil naokoło nie było widać ludzkiego mieszkania.
Zadanie ich jednakże jeszcze nie było skończonem.
Po krótkim wypoczynku pojechali dalej i dopiero po kilku dniach przybyli do gęstego, ponurego lasu, zatrzymali się, odwiązali Sassę i odprowadzili w głąb puszczy.
Żadnej drogi nie było dookoła, żadnej ludzkiej istoty nie można było do strzedz na wiele mil.
Jeźdźcy na przypadek napadu zwierząt uzbroili się w pałasze.
Przybywszy z Sassą do głęboko w gęstwinie położonego wąwozu, zatrzymali się.
Sassa domyśliła się teraz, jaki straszny los ją czekał.
Miała być pozostawioną na puszczy, skazaną na karę sroższą niż śmierć, oddaną na łup dzikim zwierzętom.
Gdy ją zamaskowani odwiązali, padła na kolana.
— Tutaj masz, co ci się należy! — zawołał jeden z zamaskowanych, kładąc przy niej starą, zardzewiałą szablę, chleb i stawiając dzbanek z wodą.
Sassa słyszała, że ludzie ci odeszli do swoich koni, pozostawiwszy ją samą w obszernej, strasznej puszczy, w której nikt nie usłyszy jej wołania, w której już nazajutrz paść będzie musiała ofiarą dzikich zwierząt, gdy do bronienia się mniej jeszcze była zdolną od kogokolwiek, ponieważ była ślepą!
Noc ją otaczała. Nie mogła widzieć drzew, które ją otaczały, ani zwierząt, które przybliżały się do niej.
Klęczała i modliła się głośno.
Widok jej był okropny.
Rozpacz ściągała konwulsyjnie jej piękne rysy.
Tak polecała się łasce nieba.
Jeźdźcy odjechali, głęboka cisza panowała dokoła, tylko krzyk sowy lub innego ptaka naruszał spokój w nieskończoność ciągnącej się puszczy.
Sassa wyglądała jak pokutująca Magdalena, jak druga Genowefa, skazana na puszczy.
Powoli odzyskiwali spokój i poddawała się losowi.
Jedna tylko myśl przejmowała ją głęboką boleścią, że nie znajdzie już nigdy Jana Sobieskiego.
Była z nim rozłączoną na wieki, nie mogła go słyszeć, nie mogła zbliżyć się do niego.
A jednakże kochała go całą macierzyńską swą duszą tak, że w tej chwili byłaby chętnie poniosła śmierć najstraszliwszą, byleby tylko mogła raz jeszcze przed nim uklęknąć.
Zawołała go. Wołanie tęsknie rozległo się po puszczy.
Nagle wydało się jej, jakoby jej wołanie wydało okropne echo w oddaleniu, odpowiedź, na którą drgnęła.
Głuche wycie doszło do jej ucha.
Znała ten głos i wiedziała jego znaczenie.
Byłto głos żądnego krwi wilka.
Czyżby dzikie zwierzęta wietrzyły już swą ofiarę?
Z drugiej strony, z oddali dawał się słyszeć inny głos, krótkie, gniewne mruczenie, głodnego lub zaskoczonego przez niebezpieczeństwo niedźwiedzia.
Okropność!... ślepa niewolnica klęczała nieruchomo.
Gdyby posiadała wzrok, mogłaby myśleć o walce, o obronie, ale była ślepą!
Była zgubioną! Nie mogła ani ueiec przed napadem dzikich zwierząt, ani bronić się.
Sięgnęła jednak ręką do ziemi, szukając broni, którą jej pozostawiono.
Wieczór wcześniej zapadł w gęstym lesie, niż gdziebądź indziej.
Sassa znalazła zardzewiałą szablę, ujęła ją i wstała.
Była odważną i przygotowaną do obrony.
Zatamowawszy oddech w sobie, słuchała. Słuch musiał jej wzrok zastępować.
Zrzuciła z siebie derę, którą jej pozostawiono i stała tak w krótkiej, biednej, szarej sukience.
Włosy jej rozwiązały się i spadły na ramiona.
W prawej ręce trzymała pałasz.
Tak oczekiwała napaści dzikich zwierząt.
Blada jej twarz była nieruchomą.
Znów wśród ciemności rozległo się straszne wycie wilka, które wkrótce znalazło odpowiedź z drugiej strony.
Czyż Sassa mogła się spodziewać, że się długo bronić zdoła? Pozbawiona wzroku, nie widząc nieprzyjaciół, mogła uderzać tylko na los szczęścia, a tymczasem zwierzęta, upatrzywszy dogodną chwilę, rzucą się na nią i rozszarpią.
Księżyc, który wzeszedł i stał wysoko na niebie, rzucał swój blask na puszczę i promienie jego dochodziły niekiedy do opuszczonej, skazanej na zagładę istoty.
Coś poruszyło się wśród gałęzi.
Czarna, kudłata bestya torowała sobie drogę przez gęstwinę.
Był to wielki, czarny wilk, który wydał krótkie wycie, zobaczywszy tę, którą zwietrzył.
Sassa zdawała się być zgubioną.
Chciwe żeru zwierzę krążyło koło niej.
Z odgłosu stąpań jego poznać mogła, w której stronie się znajdowało.
Obracała się dokoła.
Szabla była jedyną jej bronią, trzymała ją zatem w podniesionej prawicy, ażeby w każdej chwili być gotową do obrony.
Coraz bardziej przybliżała się drapieżna bestya i w każdej chwili mogła rzucić się na Sassę.
Nagle jednak w okropnej tej scenie nastąpił zwrot niespodziewany.
Głuche mruczenie i trzask gałęzi dały się słyszeć w blizkości.
Wilk poczuł zbliżanie się niedźwiedzia i widocznie nie był zadowolony z przybycia tego współbiesiadnika, Sassa bowiem słyszała, że wydawszy szczególny głos, stanął.
Niedźwiedź zbliżał się coraz bardziej.
Położenie Sassy było tak okropne, że przez chwilę nie wiedziała co począć.
Nagle powzięła postanowienie.
Przystąpiła szybko, macając lewą ręką do stojącego tuż przy niej drzewa.
W śmiertelnej trwodze poczęła szybko i zręcznie wdrapywać się na niezbyt grube drzewo, pozostawiwszy, szablę na dole.
Szczęściem jej było, że tak szybko zdecydowała się, gdyż w chwilę, potem niedźwiedź zbliżył się pod drzewo.
Chciał on wdrapać się na drzewo, ale nie było dosyć grube, ażeby mógł to uczynić.
Zwrócił się więc z wściekłością przeciw wilkowi, który ciągle krążył dokoła drzewa, nie chcąc zostawić łupu swojemu współzawodnikowi.
Silny i świadomy swej siły wilk, zdawał się nie obawiać większego i mocniejszego przeciwnika, gdy bowiem ten się zbliżył, rzucił się na niego z dzikim wyciem i głęboko zęby zapuścił mu w szyję.
Sassa na drzewie słyszała wyraźnie wrzawę walki między jej wrogami, walka, która na chwilę stawała się jej zbawieniem.
Gałęzie trzeszczały, wycie i mruczenie przepełniły powietrze.
Walka dwóch dzikich bestyi była straszną.
Nareszcie wycie wilka zaczęło słabnąć... niedźwiedź zadał mu straszne rany... głuche chrapanie świadczyło tylko, że wilk był pokonany, aż wreszcie i to ustało...
Zwycięzca nie rzucił się, ażeby pożreć pokonanego przeciwnika, lecz odwrócił się od niego.
Sassa słyszała wyraźnie, że zbliżył się pod drzewo i zaczął odkopywać ziemię, a następnie łapami odrywać korę.
Co się z nią stanie, jeżeli niedźwiedź pod drzewem pozostanie na straży? W takim razie choćby jak najdłużej zostawała na gałęzi, musiała zginąć, albo pod łapami niedźwiedzia, albo od głodu i pragnienia.
Godziny upływały.
Sassa słuchała z natężoną uwagą.
Mruczenie niedźwiedzia słychać było ciągle.
Siły zaczynały ją opuszczać.
Nadedniem zdawało się, że niedźwiedź myśli się oddalić.
Sassa słyszała ciężkie jego kroki.
Nastąpiła cisza.
Ślepa niewolnica czekała jeszcze jakiś czas, następnie zeszła z drzewa.
Słuchała tłumiąc w sobie oddech.
Niedźwiedź oddalił się.
Sassa wynalazła naprzód pozostawioną pod drzewem szablę, a następnie chleb i wodę.
Zaspokoiwszy głód i pragnienie, zaczęła szukać miejsca, na którem mogłaby spocząć, nie będąc wystawioną w każdej chwili na napaść dzikich zwierząt.
Wynalazła wielki kamień i wdrapała się na szczyt jego.
Znużenie przemogło ją.
Położyła się na derze i zasnęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.