Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 68. Przyjaciółka
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

68.
Przyjaciółka.

Marya Kazimiera była blada i zamknięta w sobie.
Zmieniła się widocznie; na jej twarzy nie było nigdy widać uśmiechu.
Najchętniej przebywała w swoich apartamentach.
Gdy wypadało, ażeby się ukazała obok króla, mówiła zazwyczaj, że się czuje cierpiącą, ażeby módz oddalić się jak najspieszniej i usprawiedliwić w ten sposób, dlaczego szyję miała ciągle osłoniętą gęstą zasłoną.
Król nie domyślał się jeszcze przyczyny tej zmiany, nie wiedział, że królowa miała bardzo ważny powód do osłaniania szyi, ponieważ nie mogła włożyć na siebie naszyjnika kosztownego.
Przejęta ona była nieustanną trwogą, że Sobieski może się o ten naszyjnik zapytać i dlatego używała wszelkich pozorów, ażeby nie wydalać się ze swych pokoi.
Króla dotychczas nie uderzyło to bynajmniej.
Zbliżał się jednak dzień, a raczej wdeczór, w którym Maryi groziło największe niebezpieczeństwo.
U księcia prymasa miało się odbyć wielkie i wspaniałe przyjęcie i jakkolwiek królowa próbowała wymówić się od obecności na tem zebraniu, nie powiódł się jej jednak ten zamiar, gdyż król oświadczył, że jej nieobecność mogłaby obrazić księcia kościoła, a tego pod każdym względem należało unikać.
Marya Kazimera była zatem zmuszona kazać się ubierać na ten festyn.
Nie miała jednak niepospolitego, drogocennego naszyjnika, w którym król tak chętnie ją widywał.
Starała się wprawdzie zastąpić go innym kosztownym naszyjnikiem brylantowym, ale to nie zmniejszało niebezpieczeństwa, a ciągła pamięć o niem dręczyła królową.
Z tego powodu, jadąc z królem do pałacu księcia prymasa, była tak milczącą, że to uderzyło króla.
Karoca zatrzymała się przed jasno oświetlonym domem, którego wejście przyozdobionem było podzwrotnikowemi roślinami.
Prymas wyszedł naprzeciw królestwa aż do przedsionka, pozdrowił króla i królowę i wprowadził oboje do wspaniale przybranych salonów, w których znajdowali się już liczni goście.
Dała się słyszeć wyborna muzyka.
W tem, gdy król z królową przechodzili przez salę do miejsca, dla nich obojga przeznaczonych, zdawało się, że Jan Sobieski coś nagle zauważył.
Barwa twarzy Maryi zmieniła się nagle.
— Nie widzę na tobie starożytnego naszyjnika, Maryo, — rzekł Sobieski. — Ale co ci jest?... tak pobladłaś?...
— To nic mój mężu, to zaraz przejdzie, — szepnęła królowa.
— Nie wzięłaś dziś tego starożytnego, prześlicznego naszyjnika Maryo.
— Dla odmiany, — odpowiedziała królowa.
Słowa jej jednak brzmiały tak niepewnie, jej zachowanie się było tak uderzające, że Sobieski nie mógł odrazu zdać sobie z tego sprawy.
Podejrzliwość jednak była mu obcą.
Odprowadził królówę, aż na jej miejsce, a następnie rozmawiał z kilkoma obecnemi osobami.
Na tę chwilę, a może na cały ten wieczór niebezpieczeństwo było usunięte, ale któregobądź z dni najbliższych mogło się ponowić.
Cożby nastąpiło wówczas?
Marya Kazimiera, która w liczbie obecnych panów zauważyła także hrabiego Rochestera, znajdowała się w trudnem do opisania wzruszeniu.
Tymczasem przypadek, albo raczej zły duch Maryi sprowadził naprzeciw niej wojewodzinę Wassalską.
Królowa czuła ciągle dla wojewodziny największą sympatyę.
Powstała i z uprzejmością postąpiła naprzeciw niej.
Jagiellona, która wyzyskiwała pełną ufność Maryi, w tym celu, ażeby się dowiadywać najskrytszych tajemnic dworu i dlatego, aby nią jak najbardziej zawładnąć, okazywała królowej największą życzliwość.
— Droga wojewodzino, — rzekła Marya Kazimiera do Jagiellony, — cieszy mnie to, że będę mogła pomówić z tobą poufnie przez kilka chwil.
— Najjaśniejsza pani jest blada i wzruszona, — rzekła Jagiellona, wybornie odgrywając współczucie, — to mnie smuci... Co to jest?... co spowodowało tę chmurę na obliczu waszej królewskiej mości?
— Muszę się przed tobą zwierzyć, wojewodzino, jak przed przyjaciółką najlepszą, przed którą potrzebuję odsłonić swój smutek.
— To zaufanie uszczęśliwia mnie i zachwyca, najjaśniejsza pani, i jeżeli będzie w mojej mocy rozproszyć te ciemne chmury, to będę się uważała za szczęśliwą.
— Wierzę ci, pani wojewodzino! A więc posłuchaj, — zaczęła Marya, — Przed niejakim czasem dostałam od mego małżonka naszyjnik szczególnego rodzaju, złożony z dwudziestu, sztucznie rzeźbionych i drogiemi kamienia mi wysadzanych małych kuleczek.
— Widziałam go. Najjaśniejsza pani raczyła mi kiedyś okazywać ten strój prześliczny. Jestto prawdziwie rzadki klejnot.
— Właśnie ta jego rzadkość jest mojem nieszczęściem!
— Nieszczęściem? — zawołała Jagiellona z przestrachem.
— Jestem nadzwyczaj zmartwioną, — przyznała się Marya Kazimiera, — gdyż jedno z tych ogniw zniszczyłam i zatraciłam.
— To ogromna szkoda!
— Szkoda niepowetowana!
— Dlaczegóż jednak najjaśniejsza pani nazywa to nieszczęściem?
— Król nie powinien o tem się dowiedzieć.
— Ale przecież prędzej czy później spostrzedz to będzie musiał.
— To jest właśnie moje zmartwienie i to zmartwienie mnie trawi.
— Wielkie nieba! trzeba na to zaradzić!
— Ja nie mam rady. Jak ukryć tę stratę, czem ją zastąpić?
— Najjaśniejsza pani raczy pozwolić, ja znajdę sposób, — szepnęła Jagiellona nagle, — jestto sposób jedynie możebny uzyskania dobrej rady i pomocy.
— Oh! dzięki niebu!... mów wojewodzino. Czy wiesz jakim sposobem zastąpić to ogniwo naszyjnika?
— Nie wiem, najjaśniejsza pani, ale znam człowieka, który na to może poradzić, jedynego człowieka, który będzie mógł powiedzieć, gdzie takie klejnoty znaleźć można, jedynego człowieka, który będzie w stanie dać taką kulkę.
— O kim mówisz, wojewodzino? — zapytała królowa z niepokojem.
— Droga do niego jest daleka, najjaśniejsza pani, ale może wasza królewska mość ma jakiego zaufanego posłańca, którego możnaby tam posłać.
— Dokąd?
— Do Stambułu, najjaśniejsza pani.
— Do naszego wroga?
— Zawarte zostało zawieszenie broni, a to rzecz tak dobra, jak pokój.
— A kogóż tam masz na myśli wojewodzino?
— W Pera na przedmieściu mieszka indyjski kapłan, nazwiskiem Allaraba, najjaśniejsza pani. On jeden pomódz tu może!
— Tak jest, masz słuszność wojewodzino! Łańcuch ten może pochodzi z odległych Indyi! Kapłan indyjski będzie umiał na to poradzić.
— Może zdoła zastąpić brakujące ogniwo naszyjnika! Magik ten posiada tajemniczą potęgę, — mówiła Jagiellona dalej, — ale przedewszystkiem należałoby o tem zachować jak najgłębszy tajemnicę!
— I ja także kładę ten warunek, wojewodzino! Zapamiętałam dobrze nazwisko indyjskiego kapłana. Jutro wyślę do niego jednego z zaufanej służby! Dziękuję ci za twoją radę... teraz lżej zaczynam oddychać!
Obnoszono owoce, które książę prymas na to przyjęcie kazał sprowadzić z południowej Francyi i Włoch.
Król rozmawiał z posłami rzeczypospolitej weneckiej i cesarza.
— Daję wam na to królewskie słowo, moi panowie, — mówił bardzo żywo Sobieski, — Turcy uwzięli się na nas wszystkich! Sułtan jest człowiekiem nienasyconym. Pragnie on półksiężyc i koran utrwalić na zachodzie!
— Mówią, najjaśniejszy panie, że nowy wielki wezyr sułtana dał inicyatywę tych nowych planów, — rzekł poseł austryacki.
— Znam ja Kara Mustafę, jest on nienasycenie chciwy i okrutny, — dodał Wenecyanin.
— Jeżeli jest nienasycony, to sam sobie, grób wykopie, moi panowie, — mówił Sobieski dalej. — Wierzajcie mi jednak, że jeżeli nie będziecie się trzymali razem i nie zawrzecie z Polską zaczepno odpornego przymierza, to Turek będzie próbował jednego po drugim pokonać.
— No, najjaśniejszy panie, tak wielkiego niebezpieczeństwa zdaje się, nie ma! — zauważył poseł cesarski.
— Wolno panu nie wierzyć, panie hrabio, ale czas przyzna mi słuszność, — odparł Sobieski. — Zdaje się wam, panowie, niemożliwym, aby półksiężyc mógł uróść do takiej potęgi, ale tak jest. Najniebezpieczniejszymi są nieprzyjaciele, których lekceważymy, nie zapominajcie o tem panowie! Jednak niech każdy czyni, co uważa za stosowne! Ja się mam na baczności!
Podczas gdy król zajęty był tą rozmowę, hrabia Rochester znalazł sposobność zbliżenia się do królowej.
Marya Kazimiera zdawała się być zadowoloną z tego zbliżenia.
Miała ona hrabiemu Rochester powiedzieć coś ważnego.
Naszyjnik, jak wiadomo, był w jego rękach.
Sposobność i chwila była pomyślną.
Jagiellona zajmowała rozmową damy dworu i utrzymywała je w oddaleniu, a sama obserwowała spotkanie się dwojga kochanków, którego znaczenie stawało się dla niej coraz wyraźniejszem.
Królowa, aby pokryć swe pomięszanie chłodziła się wachlarzem.
— Mam panu coś powiedzieć, hrabio Rochester, — rzekła Marya Kazimiera stłumionym głosem, gdy poseł składał jej ukłon.
— Słucham rozkazów najjaśniejszej pani, — odpowiedział.
— Jeżeli jednak kto zwraca na nas uwagę...
— Nie ma nikogo w blizkości.
— Czy masz pan jeszcze naszyjnik?
— Tak jest, najjaśniejsza pani! Czyniłem wszelkie możliwe starania, niepodobna wynaleźć podobnego ogniwa! Jestem w rozpaczy!
— Czy możesz pan posłać naszyjnik do Stambułu? — zapytała królowa z cicha.
— Do Stambułu? Niezawodnie! Więc tam można dostać podobnego ogniwa?
W Pera na przedmieściu mieszka kapłan indyjski, który jeden tylko może na to poradzić.
— Czy wasza królewska mość wie jego nazwisko?
— Nazywa się Allaraba.
— Dobrze, to mi wystarczy! Sam pojadę do Stambułu, — odpowiedział hrabia Rochester, — za godzinę opuszczę Warszawę! Jako poseł angielski jestem wszędzie nietykalnym i wszystkie drogi są dla mnie otwarte.
— Sam hrabio chciałbyś...
— Dla waszej królewskiej mości pójść choćby na śmierć! — szepnął Rochester.
— Po tem poznaję twoją miłość, hrabio! — odpowiedziała Marya lżej oddychając.
— Pojadę prędko i prędko powrócę, aby waszą królewską mość od troski uwolnić. Obraz najjaśniejszej pani będzie mi towarzyszył, a jej ostatnie słowa będą moim talizmanem.
— Jedź szybko i szczęśliwie, hrabio Rochester i powracaj prędko z tym nieszczęsnym naszyjnikiem, na którym teraz, o ile mi się zdaje, bardzo mi zależy.
— Żegnam waszą królewską mość! Zwykły wystrzał armatni, dawany przy bramach Warszawy przy wyjeździć posła, oznajmi za niewiele minut najjaśniejszej pani mój wyjazd.
Królowa łaskawym ukłonem pożegnała hrabiego.
Wkrótce potem Rochester opuścił salony.
Nikt oprócz Jagiellony nie zwracał szczególnej uwagi na tę rozmowę.
Zrozumiała ona teraz wszystko.
Królowa nie miała naszyjnika.
Miał go Rochester i Rochester jechał do Pera.
Szatański uśmiech przebiegł bladą twarz Jagiellony.
Miała w ręku Maryę Kazimierę i Rochestera.
Projekt dojrzewał już w jej duszy.
Nie czas jednakże jeszcze było na jego wykonanie, bo Rochester jeszcze nie wyjechał.
W tej chwili spostrzegła, że wzrok króla groźny i ponury spoczywał na niej.
Bystry wzrok Jagiellony dostrzegł natychmiast, że zajść musiało coś szczególnego.
Wytrzymała wzrok króla z zimną dumą.
Miała broń przeciw niemu i przeciw królowej, która ją nazywała swoją przyjaciółką.
Marya Kazimiera była przekonaną, że oddaliła chmurę, która od tak dawna wisiała nad jej czołem.
Z dobrotliwym uśmiechem zwróciła się do kilku obecnych dam, obdarzając każdą z nich przyjaznem słowem.
Wkrótce w pośród ciszy nocnej dał się słyszeć wystrzał armatni.
Było to pożegnanie Rochestera.
Król spojrzał zdziwiony na stojącego przy nim naczelnika miasta.
— Dano wystrzał. Kto o tej porze opuścił Warszawę? — zapytał.
Zapewne hrabia Rochester, najjaśniejszy panie, — odpowiedział naczelnik miasta, — znane są nagłe postanowienia hrabiego Rochestera, najjaśniejszy panie.
Sobieski uśmiechnął się.
Wkrótce potem wraz z królową o puścił zebranie.
Był on rozpromieniony.
Udało mu się nakłonić posłów weneckiego i austryackiego do myśli przymierza z Polską.
Wkrótce jednakże miał się przekonać, że rady posłów okazały się bezskutecznemi.
Nie chciano słuchać ostrzegającego głosu króla polskiego i nie wierzono w możliwość groźniejszego niebezpieczeństwa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.