Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 31. Pożar w wieży
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

31.
Pożar w wieży.

— Zlitujcie się... gdzie jest mój pan? Gdzie jest Jan Sobieski, wasz wódz? — wołała ślepa niewolnica, załamując ręce, gdy mały oddział w bezładnej ucieczce uchodził od miasta, w którem wrzała walka.
Sassa nie otrzymała odpowiedzi od niewiedzących co począć, przerażonych żołnierzy.
— Jest w Żwańcu! Ratujcie go! Ratujcie Jana Sobieskiego! — wołała zrozpaczona.
— Któż go zdoła ocalić? Jest nas za mało! — rzekł wreszcie jeden z żołnierzy.
— Więc chcecie uciec, uciec, a wodza waszego, dzielnego wodza oddać na pastwę? — wołała Sassa.
— Musimy sprowadzić odsiecz, dziewczyno! Do miasta iść nie możemy, bo i mybyśmy zginęli! — odpowiadano.
— A Sobieski zginie! — krzyczała Sassa z rozpaczy, — oddaj ecie swego wodza na łup! Pozwalacie go zabić! Wstyd wam i hańba! Pomocy! Jan Sobieski ginie w mieście pod ciosami swych nieprzyjaciół! Pomocy! ratunku dla Jana Sobieskiego! Wszechmocny Boże! dlaczegóż jestem słabą dziewczyną... dlaczegóż jestem ślepą?
Kilku żołnierzy stanęło, słuchając słów Sassy. Słowa ślepej niewolnicy trafiały im do serca i budziły w nich poczucie obowiązku.
— Jest nas za mało, — rzekli, — musimy się udać do nadciągającego oddziału, przy którym są dwie armaty! Musimy ostrzedz przybywających!
— A tymczasem wszystko będzie za późno! — wołała Sassa, — tymczasem Sobieski zostanie zamordowany!
— Prędzej nic nie możemy zrobić, dziewczyno, — odpowiedział jeden siwobrody żołnierz, — na świętego Stanisława i mnie żal naszego wodza i wszystkich dzielnych braci, którzy; wzięci zostali w mieście.
— Będą wymordowani! — zawołała Sassa, — ja znam Tatarów! Nie oszczędzają oni żadnego nieprzyjaciela!
— Czyż mamy się poświęcać, wiedząc, że to na nic się nie zda, ponieważ jest nas niewielu? Musimy czekać na nadciągający oddział! Wówczas będzie my mogli ostrzeliwać i szturmować Żwaniec, — wyjaśniał żołnierz, — musisz być cierpliwą, dziewczyno!
— Cierpliwą, a nasz wódz zostanie zamordowany! — rzekła Sassa kryjąc twarz w rękach i wybuchając głośnym płaczem, — stanęła... pozwoliła żołnierzom odejść... głęboko przejęta padła na ziemię... boleść ją zabijała.
Cisza panowała dokoła. Żołnierzy nie było. Wrzawa, która dochodziła od miasta, cichła powoli. Godziny upływały. Oddziału z dwiema armatami nie widać było jeszcze.
Wieczór zapadł na miasto i okolicę.
Sassa podniosła się. Zuchwałą determinacyę wyrażały jej blade rysy. Musiała odejść, musiała się dowiedzieć, czy Sobieski jeszcze żyje! Jeżeli był w niewoli, pragnęła dzielić z nim niewolę.
Znała kierunek, w jakim winna była się udać, pomimo swojej ślepoty. Nie lękała się swoich nieprzyjaciół. Jeżeli Jan Sobieski zginął, to i ona także zginąć pragnęła. Musiała się dostać do miasta! Pędziła ją tam rozpacz! Pragnęła wiedzieć, co się stało z jej panem.
W ciemności wieczornej zbliżyła się do fos, które otaczały miasto. Głęboka cisza zapanowała w mieście po okrzykach zwycięstwa.
Uczuła nagle, że wchodzi do wody.
Dowiedziała się tym sposobem, iż ma przed sobą fosy miejskie.
Chciała spróbować, czy jej się nie uda przebrnąć i dostać się do bramy, o której towarzysz Sobieskiego powiedział, że miała zostać otwartą.
Fosy otaczające małe miasta bywały zwykle napół wyschłe, a zatem niezbyt głębokie.
Ślepa niewolnica nie lękała się niczego. Ostrożnie stawiając nogę za nogą zeszła do fosy. Woda zmoczyła jej szarą sukienkę i dochodziła jej do bioder.
Poszła dalej i dostała się wkrótce na brzeg przeciwległy.
Dotykając rękami murów, zaczęła szukać żelaznej bramy.
Przeszedłszy dość znaczną odległość, przyczem nieraz ześliznęła się do wody, stanęła nagle.
Głuchy huk dochodził z oddali.
Sassa drgnęła przejęta nadzieją.
Był to oddział z dwiema armatami przybywający na zdobycie Żwańca.
W mieście i na murach nikt nie zdawał się o tem wiedzieć i słyszeć, wszystko pozostało w ciszy.
Ślepa niewolnica szukała dalej.
Nareszcie przybyła do stojącej otworem bramy. Przybyła do wieży. Brama żelazna, która do niej prowadziła, pozostała otworem.
Odzież Sassy była zmoczoną — nic zważała na to. Rękami macając około siebie, dostała się do wieży.
Panowała w niej grobowa ciemność, tak że człowiek z najlepszym wzrokiem tak samo nicby nie widział, jak ślepa Sassa.
Potrzeba było dowiedzieć się czy Jan Sobieski, który, jak Sassa przeczuwała, został poznany i wraz z całym oddziałem wzięty do niewoli, znajdował się w wieży. Przypuszczała, że tak było, ponieważ wieża nadawała się na najlepsze i najpewniejsze więzienie, pomimo że część jej górna i niektóre części wewnętrzne były zbudowane z drzewa. Nie wątpiła ani na chwilę o tem, że Sobieski jeszcze żyje.
Z podziwienia godną odwagą dziewczyna wykonywała swój zamiar w siedzibie swoich nieprzyjaciół. Okrucieństwa kozaków i Tatarów znane były powszechnie. Torturowali oni swych nieprzyjaciół bez litości. Gdyby Sassa dostała się w ich ręce, byłaby zgubioną.
Wszystko to jednak nie wstrzymało wiernej niewolnicy. Miłość kazała jej zapomnieć o tem wszystkiem.
Poszła wąskim, sklepionym korytarzem wieży i bez przeszkody dostała się do schodów.
Wchodziła na schody ostrożnie i po cichu.
Na górze doszedł do niej odgłos rozmowy. W kordegardzie wieżowej dwaj kozacy kłócili się o parę sztuk złota zrabowanych jakiemuś zabitemu.
Ślepa niewolnica zatrzymała się i słuchała. Przekonała się zaraz, przy pomocy swego ostrego słuchu, że drzwi od kordegardy były zamknięte.
Ostrożnie i cicho poszła dalej. Ręce jej dotykały wystających belek i części muru. Szukając natrafiła na inne schody.
Ponieważ domyślała się, że kozacy ujętego nieprzyjacielskiego wodza musieli osadzić w najbezpieczniejszem zamknięciu, poszła temi schodami, prowadzącemi na sam szczyt wieży.
W tej chwili rozległ się strzał, podobny do dalekiego grzmotu.
Oddział polski zbliżył się do miasta i zaczął je ostrzeliwać z armat.
Huk tych wystrzałów radością przejmował ślepą niewolnicę! Nadchodzili wybawcy! Teraz, jak sądziła Sassa, wszystko jeszcze dobrze skończyć się mogło. Sobieski jeszcze mógł być ocalony z rąk nieprzyjaciół.
Zagrzmiał ponowny wystrzał i musiał być skuteczny, gdyż Sassa usłyszała krzyki.
Drzwi kordegardy otworzyły się. Żołnierze Doroszenki wybiegli po schodach na dół.
Na ulicach powstał zamęt i ciżba. Nadciągający oddział nieprzyjacielski, o sile którego nie wiedziano, ostrzeliwał miasto! Kula właśnie uderzyła w mury otaczające Żwaniec. Gdyby padła na dom i wznieciła pożar, całe miasto byłoby w niebezpieczeństwie. Lada chwila jednak inna kula mogła wywrzeć taki skutek.
Kula ognista uderzająca w mur nie mogła sprawić żadnej szkody, mimo to nadbiegli kozacy i starali się ją zagasić.
Niebezpieczeństwo dla miasta było wielkie. Armat w niem nie było. Doroszenko nie posiadał ich, a w mieście był tylko stary moździerz nie przydatny do użytku.
Większa część kozaków i Tatarów otrzeźwiała, słysząc strzały armatnie. Tylko bardzo pijani leżeli jak martwi.
Doroszenko i jego podkomendni ukazali się na wałach. Straszny był widok, gdy nagle błysnął znów wystrzał i kula ognista wzniosła się w powietrze, w ciemności.
Żołnierze obsługujący armaty celowali dobrze. Kule padały częścią do wody w fosach, częścią do miasta, gdzie osada starała się zapobiegać ich niebezpiecznemu działaniu.
Położenie znajdujących się w mieście było jednakże zagrożone i Doroszenko myślał o przedsięwzięciu wycieczki, dla przyśpieszenia decydującej chwili. Wstrzymywała go od tego jedynie myśl, że to może główne siły polskie przedsiębiorą atak, gdyż w takim razie byłby ze swą przednią strażą zgubiony.
Miał zatem do wyboru albo ze swym oddziałem opuścić miasto i połączyć się z głównemi swemi siłami, albo zrobić wycieczkę i doprowadzić do stanowczej bitwy.
Zdecydował się na ostatnie, aby położyć koniec ostrzeliwaniu miasta.
Odezwały się rogi i powołały kozak ów i Tatarów pod broń.
Polegli leżeli jeszcze na ulicach i placach. Gromadzący się ludzie Doroszenki stąpali po nich.
Otworzono wielką bramę, spuszczono zwodzony most i oddział opuścił miasto.
Przed fortecą uszykował się. Następnie zatrąbiono do ataku.
Dwie armaty rzucały ciągle kule ogniste. Doroszenko wyruszył naprzód.
Tymczasem Sassa dostała się aż pod szczyt wieży i tam czyniła poszukiwania. Gdy straż opuściła kordegardę, uczuła się bezpieczną i zaczęła głośno wołać Sobieskiego.
W tej chwili jednak, z rozkazu Doroszenki, wyprowadzono Sobieskiego z wieży, aby w razie odwrotu nie pozostawić go w mieście.
Sassa słuchała, ale nie mogła rozróżnić, co działo się pod nią.
Ciągle jeszcze przypuszczała, że znajdzie swojego pana.
Gdy się rozległ dźwięk rogów i hałas na ulicach, oznajmił jej, że coś zaszło, chciała zejść po schodach na dół, aby tam szukać Sobieskiego.
Nagle rozległ się straszny łomot.
Kula ognista, po wyjściu Doroozenki z miasta, trafiła w wieżę.
Ślepa niewolnica pozostała przez chwilę jak skamieniała na miejscu.
— Co się stało? Sassa, choć niewidoma, odgadła zaraz, że straszne niebezpieczeństwo jej zagraża. Trzask drzewianych części wieży dowodził, że kula w szczyt jej trafiła.
Okropna to była chwila.
Czy miała zejść, uciekać, zostawić Sobieskiego w wieży?
Trzask trwał tylko przez chwilę. Sassa czuła, że ona sama i to, co ją otaczało, pozostało nietknięte.
— Panie! — wołała załamując ręce w rozpaczy, — panie! odpowiedz, czy jesteś tu w wieży?
Słuchała.
Co to było? Cichy trzask dobiegi do jej ucha. Głos żaden się nie odezwał.
— Janie Sobieski! Sassa cię woła! Sassa jest tu, aby cię uwolnić z niewoli! Daj mi znak, czy żyjesz, czy jesteś tutaj w wieży?
Słuchała znowu.
W wieży widocznie nie było żadnej istoty ludzkiej.
Z daleka dochodziły do niej dzikie okrzyki wojsk Doroszenki śpieszących przez pola, a poza którymi czerwony płomień wzbijał się w niebo ze szczytu wieży.
Słuchała znowu.
Sassa stała nieruchoma i słuchała.
Dreszcz ją przeszedł. Jana Sobieskiego nie było tu, Jan Sobieski nie odpowiadał, a trzask zagadkowy stawał się coraz głośniejszym.
— Najświętsza Panno! — krzyknęła ślepa niewolnica uczuwszy nagle duszność i gorąco, — ogień! wieża się pali!
Przeraźliwy krzyk niewidomej rozlegał się echem po pustej wieży. Nie mogła ona widzieć pożaru, tylko gorąco i dym, który ją obejmował, przestrzegały ją, że jest zgubioną. A nikt nie wiedział, że poszła do wieży.
Gdyby była mogła widzieć, poznać całe niebezpieczeństwo, znaleźć schody prowadzące na dół... Ale Sassa była niewidomą, a ogień szerzył się z przerażającą wściekłością, obejmując belki jednę po drugiej.
Przerażenie na chwilę sparaliżowało jej członki. Wkrótce jednak, kierując się instynktem zaczęła rękami macać ścianę, ażeby dostać się do schodów, zejść i opuścić wieżę.
Wskutek przestrachu nogi prawie odmawiały jej posłuszeństwa. Kilka chwil jeszcze, a byłaby zgubioną, bo dym zwiększał się ciągle.
Chciała wołać pomocy, lecz słowa zamierały jej na ustach... przerażenie było zbyt wielkie, dawało jej się, że wszystko kręci się koło niej, że wieża wali się na nią, że ją płomienie obejmują.
Dostała się nareszcie do schodów prowadzących na dół.
Okrzyk nadziei wydarł się z jej ust.
Szybko zeszła po schodach.
Okropny dym ścigał ją. Cała wieża była go już pełna.
Płomienie szerzyły się u góry, dopóki znajdowały drzewo, z niesłychanym pośpiechem obejmując stare suche belki i deski. Rzucały one okropne przerażające światło na ulice miasta zawalone trupami.
Ślepa niewolnica zeszła na dół i zaczęła szukać wyjścia. Dostała się na korytarz prowadzący na miasto. Ale gdy doszła do drzwi, przekonała się, że kozacy wybiegając z wieży zamknęli drzwi za sobą.
Przebiegła prędko do żelaznej furtki wychodzącej na fosę, którędy dostała się do wieży.
I tę znalazła wkrótce, podczas gdy dym dostawał się już do dolnych kompartymentów wieży.
Dotknąwszy drzwi drgnęła... dotknęła ich raz jeszcze... szarpnęła niemi... były zamknięte! Warta i te drzwi zamknęła!
Ślepa niewolnica zachwiała się pod wrażeniem tego strasznego rozczarowania... upadła... siły ją opuściły...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.