Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 30. Zasadzka
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

30.
Zasadzka.

Ukryty wpośród drzew stał podkomendny Sobieskiego z końmi.
Dokoła niego panowała ciemność. Wiatr poruszył liśćmi i gałęziami drzew, zresztą cisza była dokoła.
Z natężoną uwagą oczekiwał na posterunku. I jego zadanie było niebezpiecznem, gdyby bowiem nagle zbliżył się do niego patrol nieprzyjacielski, byłby musiał zginąć, pomimo swej całej waleczności.
Do świtu było jeszcze ze dwie godziny. Przed trzecią nie mogło zacząć świtać.
Towarzysz Sobieskiego trzymał konie za cugle i oparł się o drzewo. Myśli jego były przy wodzu.
Nagle wydało mu się, jak gdyby słyszał lekki odgłos kroków. Czyżby się mylił. Czy to było złudzenie natężonych zmysłów.
Nie! to nie było złudzenie! to był odgłos kroków!
Towarzysz Sobieskiego odwrócił się. Poza nim słychać było wyraźny szmer. Nagle drgnął.
Ciemna postać ukazała się tuż przy nim między drzewami.
Wyciągnął szybko szablę. Gdyby nieprzyjaciele posunęli się bliżej, pragnął przynajmniej drogo sprzedać swoje życie.
— Kto tam? — zawołał stłumionym głosem.
Postać stanęła na chwilę.
— Szlachetny panie, — rzekła — czy to ty?
Odpowiadającym nie był mężczyzna... był to głos dziewczyny.
Towarzysz Sobieskiego zaklął.
— Kto jesteś? — zapytał, — i czego tu chcesz po nocy?
Dziewczyna rękami macając koło siebie, zbliżyła się powoli.
— Jestem Sassa, szlachetny panie! Szukam ciebie! — odpowiedziała.
— Daję słowo, to ślepa niewolnica! — rzekł towarzysz Sobieskiego nie chętnie:
I głośniej dodał:
— Po cóż przyszłaś aż tutaj? Czy nie wiesz, że tu grozi niebezpieczeństwo?
— Nie obawiam się go! — odpowiedziała Sassa.
— Lecz możesz na nas je sprowadzić, dziewczyno.
— Jesteś towarzyszem hetmana Sobieskiego, poznaję cię po głosie. Gdzie jest mój pan?
— Zdaje mi się, że jesteś tyle nierozsądna, iż chciałabyś iść za nim!
— Co?... a więc pan mój udał się do Żwańca, — zapytała Sassa.
— Powracaj, tutaj nie możesz zostać! — rozkazał towarzysz Sobieskiego.
Ślepa niewolnica stała przez chwilę nie wiedząc, co począć.
— Do Żwańca, a w Żwańcu stoją nieprzyjaciele, — rzekła, — jest zgubiony, nie zobaczymy go więcej!
— Czego się tutaj kręcisz? Możesz nas zdradzić przez swój nierozsądek, szalona! Powracaj natychmiast albo zabiję cię na miejscu! Idzie tu o życie naszego wodza!
— Sądzicie, że ja narażę hetmana na niebezpieczeństwo? — zapytała Sassa.
— Jeźli cię znajdą? jeźli cię zaczepią?
— Fałszywie mnie sądzicie, nie powiem nic.
— Tortury rozwiążą ci język.
Sassa wstrząsnęła głową.
— Gdy idzie o ocalenie mego dostojnego pana, — odrzekła, — umarłabym raczej, niżbym jedno słowo zdradziła.
Towarzysz Sobieskiego spojrzał zdziwiony na ślepą niewolnicę, która te słowa powiedziała z godną z podziwu pewnością siebie i spokojem.
— Czegóż się tu kręcisz, dziewczyno? — zapytał.
— Szukam mego dostojnego pana! — odrzekła Sassa.
— Nie szukaj go! Mogłabyś mu wyrządzić niesłychaną krzywdę! — mówił towarzysz Sobieskiego dalej, gdy hetman powróci do obozu, będziesz mogła mu powiedzieć to, co masz do powiedzenia.
Powoli zaczęło świtać. Sassa odeszła.
Towarzysz Sobieskiego wpatrywał się w wieżę.
Wydało mu się, że spostrzega u jej szczytu chorągiew.
Drgnął. Czyżby się mylił?
Należało koniecznie się upewnić.
Pole dokoła było ciche i puste.
Towarzysz Sobieskiego dosiadł konia, drugiego wziął za cugle i puścił się przez pola..
Tam przekonał się, że się nie mylił. Chorągiew powiewała na wieży.
Pochwycił za cugle, dosiadł konia i galopem puścił się do obozu.
W drodze dopędziwszy Sassę, zatrzymał się i wziął ją na konia Sobieskiego.
Przybył szybko do obozu, złożył raport, gdzie należało i wkrótce cały oddział wyruszył, aby otoczyć i zaatakować miasto.
— Znak nas powołuje! — mówił towarzysz Sobieskiego, — chodźmy do Żwańca! Na szczycie wieży powiewa chorągiew! Śmierć lub zwycięstwo!
Ożywione zapałem wojsko szło naprzód. Potrzeba było przypuszczać szturm gwałtowny. Zdobycie Żwańca przyniosłoby wielką korzyść Polakom.
Nim się dowiemy, co się dalej stało musimy raz jeszcze powrócić do Żwańca i dowiedzieć się, jakim sposobem chorągiew dostała się na wieżę.
Gdy Jan Sobieski, przebrany za kozaka Iwana, szczęśliwie przybył do wieży, nieszczęśliwy przypadek, a może jakieś przeczucie Doroszenki zrządziło, że wstał on w nocy, ażeby się przekonać czy wszystkie warty są na stanowiskach.
Doroszenko, człowiek wysoki, dziko wyglądający, lubił czynić takie niespodzianki swoim szyldwachom. Otulił się płaszczem i zaczął ich obchodzić.
Gdy po niejakim czasie zbliżył się do wieży, zapytał warty, czy nie ma co zameldować.
— Szpieg Iwan powrócił do miasta, hetmanie, — odpowiedział szyldwach.
— Gdzież jest? — zapytał Doroszenko, który wysłał tego człowieka, ażeby zabił Sobieskiego.
O ilości sił nieprzyjacielskich Doroszenko był już zawiadomiony od innych szpiegów, którzy późnym wieczorem wrócili do Żwańca.
— Jest w wieży, hetmanie, — odpowiedział szyldwach.
— A on tam po co? — zapytał Doroszenko.
I poszedł sam do wieży, ażeby tam znaleźć Iwana.
Sobieski nie przeczuwał groźnego niebezpieczeństwa, które nagle zawisło nad jego głową. Aż do tej chwili wykonanie jego planu udawało mu się.
Dostał się szczęśliwie do starej, szerokiej wieży i wszedł na górę.
Na górze wieży znajdowała się izba dla straży, w której kilku żołnierzy Doroszenki leżało na podłodze, a w szczelinie muru utkwione duże łuczywo słabym blaskiem oświetlało to miejsce.
W izbie tej, jak o tem wiedział Sobieski, znajdowała się stara chorągiew, którą mieszkańcy zatykali na szczycie wieży, gdy chcieli dać znak jaki lub obchodzili jaką uroczystość.
Potrzeba było zabrać tę chorągiew.
Sobieski słuchał przez czas jakiś pod drzwiami.
Ponieważ nic nie poruszało się w głębi, otworzył po cichu drzwi.
Żołnierze leżeli dokoła i nic nie słyszeli.
Chwila ta zdawała się sprzyjać zamiarowi Sobieskiego.
Wszedł do izby i ujrzał w jednym z rogów zwiniętą chorągiew.
Nie wahając się chwili przystąpił do niej. Miał ciągle na oku śpiących żołnierzy. Żaden z nich się nie obudził.
Zapalone łuczywo rzucało czerwone światło aż do rogu, w którym stała chorągiew.
Potrzeba było teraz dostać się do niej, zatknąć ją na wieży i otworzyć na dole żelazne drzwi, prowadzące do fos fortecznych.
Sobieski zbliżył się po cichu i pochwycił chorągiew.
Zuchwały czyn zdawał się udawać.
Trzymając w ręce chorągiew w prawej ręce, zwrócił się do wyjścia.
Śpiący nie poruszyli się.
Jednakże w chwili, gdy przystępu wał do stojących otworem drzwi, ażeby dostać się na ciemne schody wieży i na jej szczyt, ukazała się nagle w ciemności jakaś wysoka postać.
Sobieski drgnął.
Naprzeciw niego stał Doroszenko! Dwaj przeciwni wodzowie stali naprzeciw siebie, z tą tylko różnicą, że jeden był w mocy drugiego i musiał zginąć, gdyby został poznanym.
Hetman kozaków spojrzał na wychodzącego z izby wieżowej.
— Po co bierzesz chorągiew, Iwanie? — zapytał, — jakie wiadomości mi przynosisz?
W tej chwili zamilkł. Żołnierze jego przebudzili się i powstali.
Doroszenko przystąpił do Sobieskiego i szybkim ruchem ręki zerwał mu czapkę z głowy.
— Ty nie jesteś Iwan! — zawołał, — jesteś nieprzyjacielskim szpiegiem, który się zakradł do miasta! Przekleństwo! — krzyknął, — to Sobieski!
Była to przejmująca chwila!
Sobieski widział, że go poznano. Był zgubiony. Był w ręku swoich wrogów.
Odwaga i przytomność umysłu nie odstępowały go jednakże! Miał właśnie zadać chorągwią silny cios w głowę Doroszenki. Ten jednak uniknął ciosu i wydobył szablę.
W tej samej chwili żołnierze Doroszenki rzucili się na Sobieskiego, który próżno usiłował się bronić. Uderzenie tępem narzędziem powaliło go na ziemię.
— To Jan Sobieski, daję słowo! — wołał hetman kozacki tryumfująco. — dostał się do nas do niewoli! Zaprowadźcie go do celi w wieży i zamknijcie dobrze! Co on chciał zrobić z tą chorągwią? — mówił dalej Doroszenko, podnosząc chorągiew, która wypadła z rąk Sobieskiego, — chciał dać znak swoim wojownikom! Skoro mamy wodza w ręku, możemy mieć jego żołnierzy! Wszystko dostać musimy!
Dowódzcy kozaków nadeszli, dopytując się co zaszło.
Żołnierze zanieśli Sobieskiego do celi wieżowej.
Doroszenko trzymał w ręku chorągiew.
— Sobieski, wódz nieprzyjacielski, chciał tu urządzić jakiś atak, — mówił śmiejąc się, — dobrze, więc zamiast tego urządzimy zasadzkę i zwabimy do niej jego żołnierzy! Wszystkie wały i mury niech będą obsadzone, ale niech nikogo widać nie będzie, ażeby; nieprzyjaciel nie spostrzegł, że go czekamy! Zatknąć tę chorągiew na wieży, ażeby wszyscy, którzy wejdą, natychmiast zostali wytępieni! Albo nie! Wpuśćmy ich do miasta! Wy się ukryjcie, a gdy wejdą, wyskoczycie z kryjówek i zaśpiewacie pieśń zwycięstwa.
Rozkazy zostały wykonane natychmiast.
Nagły ruch powstał w wieży i w całem mieście.
Jak piorun rozeszła się wieść, że hetman Sobieski został wzięty do niewoli.
Kozacy głośno objawiali swoją radość.
Nagle odezwały się rogi i wezwały ich pod chorągwie.
Powtórzono rozkazy hetmana. Na wieży powiewała chorągiew.
Żołnierze Sobieskiego mieli być zwabieni w zasadzkę.
Z brzaskiem dnia ukończono wszystkie przygotowania w Żwańcu.
Doroszenko ukrył się na górze pod dachem wieży, ażeby widzieć wszystko.
Tymczasem oddział polskiego wojska nadciągał pod Żwaniec.
W drodze wojsko polskie spotkało się z przedniemi strażami przybywającego polskiego oddziału. Oddział ten miał dwie armaty. Główna siła wojsk polskich znajdowała się jeszcze daleko.
Podwładni Sobieskiego nie chcieli czekać na przybycie armat, ale bezwłocznie ruszyli na Żwaniec.
Uderzyło ich wprawdzie, że miasto było pogrążone w tak głębokiej ciszy, mimo to otoczyli je i brnęli przez otaczające fosy.
Stąd i zowąd padło kilka strzałów. Osada miasta jednak była widocznie bardzo słaba.
Kilku odważniejszym udało się spędzić wartę od mostu zwodzonego i spuścić most.
Nadciągający Polacy rzucili się na most z głośnemi okrzykami.
W tej chwili ze wszystkich domów i kryjówek dano do nich ognia. Na każdym kroku padali zabici. Ranionych tratowano końmi.
Doroszenko widząc z wieży, że wszyscy Polacy dostali się do miasta, rzucił się z garstką najodważniejszych do bramy, ażeby ją zamknąć i nikogo żywego nie wypuścić.
Kilku tylko żołnierzy Sobieskiego, przy których znajdowała się Sassa, pozostało za miastem i uniknęło losu, jaki spotkał tych, którzy byli bez ratunku zgubieni.
Daremnie się bronili z rozpaczną odwagą, próżno usiłowali dostać się do bramy lub do wieży. Wszyscy, którzy się o to pokusili, zostali bez litości wytępieni.
Parę godzin trwała rozpaczliwa walka na ulicach i placach. Jeden z dowódców polskich, bronił się na jednym placu przeciw potrójnej liczbie nacierających na niego nieprzyjaciół. Wszyscy jego ludzie polegli przeszyci kulami, szablami, lancami i strzałami kozaków, mała garstka topniała powoli i wkrótce nikt z niej nie pozostał.
Ulice miasta były pokryte zabitymi i rannymi. Rynsztokami płynęła krew. Drobny szczątek wojska Sobieskiego, który poddał się w końcu, został wymordowany bez litości. Tylko mały oddziałek, przy którym znajdowała się Sassa, ocalał, ponieważ nie wszedł do miasta.
Kozacy i Tatarzy z rozbestwieniem dobijali rannych i kaleczyli trupów. Żądza krwi i dzikość wystąpiły w całej pełni. Nie ludzie to snuli się po ulicach i placach i rabowali poległych nieprzyjaciół, lecz dzikie zwierzęta.
Doroszenko nie bronił tego swoim podwładnym. Ukazał się pośród nich i został przez nich radosnemi okrzykami przyjęty.
Kozacy i Tatarzy padali przed nim na kolana, całowali kraj jego płaszcza i ślady jego stóp.
Ci z pomiędzy mieszkańców Żwańca, którzy nie zostali wymordowani przez kozaków, pokryli się do piwnic i drżeli o życie.
Całe miasto było jedną kałużą krwi. Nie było ulicy ani domu, któreby nie były krwią zbroczone.
Rozbestwieni zwycięzcy obchodzili krwawe wesele, siadając na trupach pili wino i wódkę. Wielu pijanych padało przy trupach.
Żwaniec straszny przedstawiał widok.
Doroszenko także z atamanami od dawał się rozpasanej radości. Zasiadł wraz z nimi w jednym z domów miejskich za stołem i brał udział w uczcie pijackiej.
— Zamknęliśmy lwa do klatki, — mówił do swoich podkomendnych, — jutro będzie wyprowadzonym za miasto, żeby zobaczył swoich żołnierzy! To go ucieszy! Co potem mamy zrobić z Janem Sobieskim, o tem jutro naradzimy się! Dzisiaj obchodzimy zwycięstwo!
Wino i wódka płynęły strumieniami, a zwycięzcy oddawali się rozpasanej radości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.