Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 32. Wyrok śmierci
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

32.
Wyrok śmierci.

Wycieczka, którą Doroszenko z kozakami i Tatarami przedsięwziął, zmusiła wkrótce do milczenia armaty małego oddziału wojska polskiego.
Nie mógł się on opierać pięćkroć przeważnej sile i musiał się cofnąć pośpiesznie, ażeby nie został otoczonym i wytępionym.
Na szczęście udało się oddziałowi ocalić i uprowadzić obie armaty.
Doroszenko jednak nie wiedział, czy liczniejszy oddział nieprzyjacielski nie znajdował się w odwodzie i już nie nadciągał, postanowił zatem nie ścigać uchodzących.
Przypuszczenie jego, że główne siły Sobieskiego nie mogły być daleko, było uzasadnione. Nie posunęły się one jeszcze tak daleko, żeby mogły mieć styczność z cząstką straży przedniej, która właśnie doznała porażki.
Hetman kozacki powrócił zatem o świcie pod mury miasta i tu znacznej części swych ludzi kazał zająć stanowisko.
Sam z atamanami i jednym oddziałem udał się do miasta.
Z wieży pozostała już tylko czarna ruina. Części drewniane były spalone, żarzyły się i dymiły jeszcze. Inna kula ognista zapaliła w innej części miasta dom samotnie stojący, ale na szczęście pożar nie rozszerzył się dalej.
Gdy Doroszenko powrócił do miasta przekonał się przedwszystkiem, że pojmany Sobieski znajduje się jeszcze w bezpiecznem zamknięciu, do którego został przeprowadzony i w którem go strzeżono.
Następnie hetman z atamanami udał się do domu, w którym mieszkał i w którym znajdowała się wielka izba będąca rodzajem sali.
Zająwszy z atamanami miejsce przy długim stole, kazał przynieść jadło i wino.
— Mamy jeszcze wydać wyrok, towarzysze broni, — rzekł po biesiadzie, — mamy ważnego i znakomitego więźnia w naszych rękach! Odbędźmy nad nim sąd! Sprowadzić tutaj Jana Sobieskiego, wodza naszych nieprzyjaciół.
Sześciu zbrojnych kozaków wykonało rozkaz.
Wkrótce Sobieski, który zrzucił z siebie przebranie kozackie, ukazał się w sali pośród zebranych.
Postawa jego była dumna i nieugięta. Nieprzyjaciele ponuro i groźnie spoglądali na niego.
Jan Sobieski nie okazywał żadnej obawy i oczekiwał swego losu z prawdziwie bohaterską odwagą.
Wszedł do sali i zbliżył się do stołu, przy którym Doroszenko biesiadował z atamanami.
— Jestem w waszej mocy, — rzekł donośnym głosem, — macie w ręku swego nieprzyjaciela! Więc dobrze, oznajmicie mi mój los.
— Przestałeś wydawać rozkazy, Sobieski, jesteś naszym jeńcem, — odpowiedział Doroszenko, — my tu rozkazujemy! Wkrótce dowiesz się wyroku!
— Nie sądźcie, żebym go się lękał, — odparł Sobieski.
— Słynną jest twoja odwaga, ale zobaczymy, czy zasłużyłeś na tę sławę, — mówił Doroszenko dalej, — daję ci do wyboru: albo wstąpisz w nasze szeregi i będziesz walczył razem z nami, albo poniesiesz śmierć jako szpieg!
— Pod twoją buntowniczą chorągwią Sobieski nigdy walczyć nie będzie! — zawołał więzień, — jak śmiesz mi czynić taką nikczemną propozycyę?... Na moje zbawienie, musiałbym być człowiekiem takim jak ty, ażeby się buntować.
Doroszenko zerwał się z wściekłością i dobył szabli.
— Co śmiesz mówić zwyciężony? — krzyczał rozjuszony.
— Mnieś nie zwyciężył! Przechwalasz się i kłamiesz, — odpowiedział Sobieski dumnie.
Doroszenko chciał szablą zabić jeńca, ale powstrzymał się i zmienił postanowienie.
— Inaczej umrzesz, — mówił z tryumfem, — poniesiesz haniebną śmierć skazanego, nie zginiesz z mojej ręki! Zarozumiałe twoje słowa zamilkną, gdy cię na pal wbijemy. Wymyślimy ci śmierć taką, która zdoła twoją dumę złamać lub ugiąć! Nieprzyjaciołom naszym damy przykład.
— Tego nie potrzebujecie, bo wasze okrucieństwa i żądza krwi znane są powszechnie, — odrzekł Sobieski, — nie sądźcie, żebym obawiał się śmierci w jakiejkolwiek postaci stanęłaby przedemną, nie doczekacie się tego tryumfu, żebyście usłyszeli z ust moich słowo skargi lub jęk boleści.
— To zobaczymy! — zawołał Doroszenko z szatańską miną, — każdy z nas wymyśli jaki rodzaj śmierci, a najokropniejszą wybierzemy, a wtedy przekonamy się, czy wzięty do niewoli wódz nieprzyjacielski, waleczny Sobieski, pozostanie niemym i dumnym.
Słowa te znalazły w kole naczelników głośne uznanie.
— Ja proponuję, żeby na szczątkach murów wieży postawić wysoki słup, — mówił Doroszenko dalej, — Sobieski zostanie do niego przywiązany, ażeby go nasi wojownicy widzieć mogli. Następnie zostanie mu okręcony około szyi stryczek, który będzie przywiązany do wierzchołka słupa, ażeby nim wiatr pomiatał jak dzwonem.
— Dobra to propozycya, ale ja podam lepszą, — zawołał jeden z atamanów, — ubierzcie go w suknię umaczaną w smole i zapalcie. Niech jako słup płomieni wróci do swoich żołnierzy.
Projekt ten znalazł wielkie poparcie w kole zebranych, jednakże jeszcze inny ataman zażądał głosu.
— Czyż nie nazwałeś go wczoraj pojmanym lwem, hetmanie? — zapytał, — lew pojmany, gdy się znajduje w naszych rękach nie powinien nam więcej dać uczuć swych łap. Zbudujmy klatkę z drzewa i sztab żelaznych, zamknijmy w tej klatce pojmanego lwa i obwodźmy go po mieście i za miastem, ażeby wszyscy widzieli go w klatce.
— To najlepszy pomysł! Wsadzić go do klatki! — zawołano dokoła.
— A potem przyniosą drzewa, — mówił ataman dalej, — i włożą do klatki, i zapalą je, a wtedy usłyszymy, czy lew nie zacznie wyć!
— Spalić go! Tak spalić go w klatce! — wołali odurzeni winem naczelnicy.
— I ja się zgadzam na ten wyrok! — zawołał Doroszenko, — dalej zbijcie klatkę z mocnego drzewa i zaopatrzcie ją z dwóch otwartych stron żelaznemi sztabami, ażeby można było widzieć pojmanego lwa w klatce.
Rozkaz wykonano natychmiast. Kilku kozaków zbiło klatkę.
— Jest to was godne, — rzekł Jan Sobieski, — ale nie sądźcie, że się obawiam waszego barbarzyństwa! Możecie mnie dręczyć, możecie mnie zabić, możecie mnie uczynić ofiarą waszego okrucieństwa, ale wobec śmierci zostanę takim samym, jak jestem!
— To zobaczymy, Janie Sobieski! — zawołał Doroszenko, — do klatki z tobą! Głód i pragnienie zmiękczą cię! A jeźli nie, to ogień da ci radę!
— Drżyjcie przed zemstą moich żołnierzy!
— Chcesz nam grozić, zuchwalcze? — zapytał Doroszenko, — czas twój przeminął! Nie darmo wpadłeś w nasze ręce! Tym razem nie ma ratunku dla ciebie!
— Jestem w ręku moich nieprzyjaciół, jestem więc na los mój przygotowany! — odpowiedział Sobieski.
— Będziesz ostrzegającym przykładem dla innych dowódzców, — mówił Doroszenko dalej, — gdy usłyszą co się stało z tobą, będą się wystrzegali przeciw mnie podnosić broni!
— Mylisz się buntowniku! — zawołał Sobieski dumnie, — przykład mój zachęci ich tembardziej, ażeby ciebie i twoich ludzi wytępić! Śmierć moja będzie pomszczoną!
Kozacy oznajmili, że klatka jest już gotowa.
— Wziąść go do klatki! — rozkazał Doroszenko z wściekłością, wskazując ręką Sobieskiego.
Kozacy rzucili się na niego.
Sobieski odepchnął ich.
— Pójdę sam! — odpowiedział.
— Powalcie go! — krzyknął Doroszenko, — ale nie zabijcie!
Kozacy rzucili się na Sobieskiego i wywlekli go na ulicę.
Tam stała przygotowana wielka żelazną kratą opatrzona klatka.
Sobieski został do niej wepchnięty, poczem drzwi klatki zaryglowano.
— Zaprządz konia! — rozkazał Doroszenko, który z atamanami znajdował się na dole.
Rozkaz jego wykonano natychmiast.
Kozacy zaprzęgli konia do wozu, na którym umieszczona była klatka.
Doroszenko i atamanowie kazali sobie przyprowadzić konie i dosiedli ich.
Wóz z klatką ruszył.
Sobieski widział dokoła zwłoki swoich żołnierzy, przez które przejeżdżali kozacy i wóz, na którym on sam się znajdował.
O ile mężnie i bez zachwiania znosił on wszystko, co go spotykało osobiście, o tyle przejmujące i bolesne wrażenie czynił na nim widok licznych pokaleczonych zwłok wojowników.
Zasłonił sobie twarz. Tego okropnego widoku nawet mężna jego dusza przenieść niemogła.
Dokoła leżeli wierni jego podkomendni. Wszyscy oni ponieśli śmierć! Sassa także, jak sądził Sobieski, musiała zginąć z nimi.
Widok ten był tak przerażający że bohater w niewoli odwrócił się od niego.
Tutaj widać było człowieka powieszonego na ramach okna, tam poszarpanie zwłoki wbitego na pal, gdzieindziej kilkanaście trupów zwalono jeden na drugiego.
Klatka eskortowana przez kilku kozaków z pikami, jechała naprzód. Doroszenko i atamani jechali za nią konno.
Tak orszak przybył do bramy miasta i przebywszy most zwodzony, opuścił miasto.
Za miastem obozowali ludzie Doroszenki.
Wydali oni głośne krzyki na widok klatki i zbiegli się do niej, ażeby zobaczyć więźnia.
Hetman pozwolił tej uciechy swoim żołnierzom. Tryumf ten sprawiał mu największą przyjemność.
— Chodźcie tu i przypatrzcie się wodzowi w klatce! — wołał z konia na nadjeżdżających kozaków i Tatarów.
Klatka z Sobieskim przedstawiała straszny widok.
Miał on przed oczyma okrutną śmierć, ale nie szemrał. Wszystkie te cierpienia ponosił dla ojczyzny i ta myśl dodawała mu siły!
Konie popędzane przez kozaków ciągnęły klatkę dalej. Witały ją wszędzie dzikie okrzyki zadowolenia.
Nagle, gdy klatka jechała dalej, kozacy i Tatarzy pobledli i rozskoczyli się na obie strony. Widocznie coś ich przestraszyło.
Pomiędzy nimi ukazał się pochylony, skaczący, czerwony Sarafan.
Klatka stanęła.
Doroszenko i jego towarzysze zatrzymali konie.
Czerwony Sarafan, śmiejąc się przeraźliwie, spostrzegł klatkę i zamkniętego w niej bohatera.
Spostrzegłszy czerwony Sarafan, pobiegł pochylony ku klatce i pochwyciwszy rękami za kraty, wpatrzył się pomiędzy nie z widocznym wielkiem wrażeniem.
Poznał Jana Sobieskiego. Następnie zaczął skakać z dzikim śmiechem dokoła klatki, a wyglądał tak strasznie, że kozacy cofali się przed nim.
— Czerwony Sarafan się pokazał! — zawołał Doroszenko, — nie ruszajcie go! Niech robi co chce i niech idzie gdzie chce! Dosyć już krwi przelanej! Naprzód!
Orszak puścił się w dalszą drogę.
Czerwony Sarafan przyłączył się do niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.