Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 22. Wyznanie Maryi
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

22.
Wyznanie Maryi.

Stary kasztelan krakowski, posiwiały w zaszczytach Jan Zamojski, mąż surowy i poważny, wieczorem dnia, w którym odbywała się schadzka w różanym ogrodzie, znajdował się z kilkoma, innymi dostojnikami koronnymi u nowo wybranego króla, ażeby z nim ułożyć kilka szczegółów koronacyjnego obchodu.
Podczaszy ze złotych dzbanów napełniał winem starożytne puhary.
Było już późno, gdy doradzcy królewscy wyszli od monarchy i rozstali się z sobą w galeryi zamkowej.
Każdy z nich udał się do zajmowanej przez siebie części zamku. Narady i uroczystości się skończyły.
Gdy stary kasztelan krakowski zwrócił się w długi sklepiony, korytarz, który prowadził do pokoi zajmowanych przez niego i jego małżonkę, wydało mu się, jak gdyby coś poruszało się na końcu korytarza.
Korytarz ten oświetlony był niedostatecznie, słabem światłem, które księżyc rzucał przez okna.
Janowi Zamojskiemu zdawało się, że widzi długą suknię osoby idącej przez korytarz.
Mógł to być jakiś przedmiot poruszany przez powiew wiatru.
Światło i cień zmieniały się kolejno w korytarzu.
Gdy kasztelan krakowski zbliżył się do swoich pokoi, wysunęła się nagle z cienia kobieca postać i przystąpiła do niego.
Sądził w pierwszej chwili, że to Marya Kazimiera, jego małżonka. Wkrótce jednak, gdy przeszedł wraz z tą postacią koło jednego z okien korytarza i gdy jasny blask księżyca padł na nią, ujrzał, że to była inna gęstym welonem osłonięta dama.
— Słowo tylko, kasztelanie krakowski! — dał się słyszeć głos przytłumiony welonem, — ale nikt nie powinien słyszeć tego, co ci zamierzam powiedzieć!
— Kto pani jesteś? zasłoniłaś welon tak, że nie mogę cię poznać, — rzekł Jan Zamojski.
— Twoja przyjaciółka, kasztelanie krakowski!
— Jeżeli jesteś moją przyjaciółką nie potrzebujesz się zasłaniać!
— Posłuchaj mnie! Czy wiesz gdzie jest Marya Kazimiera, twoja małżonka?
Jan Zamojski zmierzył uważnie idącą koło niego postać, która się odznaczała wspaniałym królewskim wzrostem.
— Dlaczego pani pytasz o moją małżonkę? — rzekł niechętnie, przystając.
— Bom tu przyszła, aby cię ostzedz!
— Względem kogo?
— Względem tajnego wroga, który chce piękną różę oderwać od twego serca!
— Na wszystkich świętych, muszę wiedzieć, kto pani jesteś!
— Nie pytaj się o to kasztelanie!
— A więc ani słowa więcej!
— Byłoby to dla ciebie szkodą i zmartwieniem!
— To moja rzecz!
— A więc nos swoją hańbę, kiedy tak chcesz!
Jan Zamojski drgnął.
— Zostań! — rzekł rozkazująco, — ktokolwiek jesteś, musisz mi się wytłómaczyć!
Jagiellona odwróciła się... szatański uśmiech przebiegł po jej ustach zasłoniętych welonem... dosięgła tego, czego dopiąć chciała. Obudziła ciekawość Zamojskiego.
— Mówiłaś o hańbie! — rzekł.
— Gdzie jest twoja małżonka, Marya Kazimiera?
— Tam w pokojach!
— Jesteś w błędzie!
— Na moje zbawienie... jak śmiesz kobieto...
— Mówić prawdę!
— Ośmielasz się podejrzywać moją małżonkę?
— Daleką odemnie jest ta myśl! Chcę ciebie i twój dom ustrzedz od hańby, dopóki czas jeszcze!
Twarz Zamojskiego zachmurzyła się.
— Więc mów! — zawołał, — co znaczą te podejrzliwe słowa.
— Jestem twoją przyjaciółką, panie Zamojski! Zbliżam się do ciebie, ażeby cię ostrzedz przed fałszywym przyjacielem, który hańbi twój dom! Idź na dół do różanego ogrodu! Udaj się do ciemnej, różanej altany, do której zaledwie mały promyk księżyca dostać się może. Skowronek śpiewa pieśń miłosną. Noc jest jasna i chłodna. Wejdź do altany, panie Zamojski!
— Czy dobrze cię rozumiem?
— Idź i zobacz!
— Gardzę podejrzeniami i podszeptami!
— Wolisz więc dać się oszukiwać!
— Któż mnie oszukuje?
— Marya Kazimiera.
— Dopuszczasz się nędznego oszczerstwa! — zawołał Jan Zamojski gniewnie.
— Chcesz zaprzeczyć temu, com widziała?
— Widziałaś?...
— Twoją małżonkę i młodego, pięknego kawalera!
— Na zbawienie moje... to kłamstwo!
— Więc zejdź i przekonaj się sam!
— Precz z moich oczu, nędzna potwarczyni!
Jagiellona cofnęła się.
— Więc to moja nagroda? — rzekła.
— Niech ci szatan nagrodzi taką przysługę! Kto jesteś?
Jan Zamojski przystąpił do osłoniętej welonem.
— Podnieś zasłonę! — rozkazał.
— Czy chcesz użyć przemocy względem kobiety? — zapytała Jagiellona obrażającym tonem.
— Prawda, kobietą, która pod zasłoną poważa się spotwarzać inną, nie warto się zajmować! Odejdź!
— Popamiętam ci tę podziękę i te słowa, kasztelanie krakowski!
— Nie wchodź mi więcej w drogę, bo drugim razem nie ujdzie ci to bezkarnie! — rzekł Jan Zamojski głosem drżącym z gniewu. — Marya Kazimiera stoi o tyle wyżej od ciebie, że twoje oskarżenia dosiągnąć jej nie mogą!
— Wspomnisz o mnie kiedy! Strzeż się Jana Sobieskiego! Idź do różanego ogrodu!
— Ufam mej małżonce bardziej niż tobie!
— Więc będziesz oszukany, zarozumiały starcze! — rzekła z szyderstwem Jagiellona, — chciałam cię ostrzedz, chciałam cię ocalić od hańby! Weź broń i zejdź do ogrodu! Ujrzysz tam ładne widowisko!
Postać znikła z szyderczym śmiechem.
Zamojski stał przez chwilę w ponurem zamyśleniu.
Następnie poszedł do swoich pokoi.
Służący zbliżył się ze światłem.
Stary kasztelan o nic nie pytał, nic nie mówił. Z powagą wszedł do pokoju, którego drzwi otworzył mu służący.
Na stole paliły się świece w świeczniku.
Jan Zamojski kazał odejść służącemu.

iNastępnie wziął świecznik i poszedł do przyległego pokoju... pokój ten był pusty... Maryi Kazimiery nie było.
Sędziwy kasztelan widocznie nie spodziewał się tego.
Gdzie była jego małżonka? Czyżby donosicielka mówiła prawdę? Jan Zamojski nie chciał w to wierzyć.
A jednakże... gdzież była Marya?...
Miał już pokusę zejść do ogrodu, ale porzucił ten zamiar. Nie zgadzało się to z jego honorem. Nie chciał szpiegować. Został.
Usłyszał odgłos cichy kroków w przedsionku.
Drzwi były otwarte.
Marya ukazała się na progu.
Gdy spostrzegła swego małżonka, gdy ujrzała jego poważną, pełną wyrzutu twarz i świecznik w jego, ręku, przelękła się.
Jan Zamojski przystąpił do drzwi i zamknął je.
— Nie. — mówił do siebie w duchu, — to być nie może! To było oszczerstwo.
Marya stała przez chwilę nieporuszona.
— Wyrządzono ci krzywdę, Maryo, — rzekł Zamojski do swej małżonki, — oczerniono cię przedemną! Ale powiedz, skąd przychodzisz o tej porze?!
Marya walczyła z sobą... drżała.
Nagle padła przed Janem Zamojskim na kolana i rozdarła gwałtownie gorset na piersiach.
— Zabij mnie! — zawołał zrozpaczona, — oto me serce, które pokochało innego! Przeszyj to serce żelazem, Janie Zamojski!
Sędziwy kasztelan spojrzał z ponurem zdziwieniem i niedającą się opisać boleścią na swoją młodą, piękną małżonkę.
Była to przejmująca scena!
Jan Zamojski zakrył swą twarz rękami.
— A zatem to prawda! Zakwefiona oskarżycielka miała słuszność! Byłaś w różanym ogrodzie, — jęknął głęboko dotknięty wyznaniem Maryi, — oh! dlaczegóżeś mi to uczyniła, — nieszczęśliwa?...
— Odepchnij mnie! zabij mnie! Nie mogłam postąpić inaczej! — wymówiła Marya ze drżeniem.
Nastąpiła krótka, przykra chwila milczenia.
Jan Zamojski wyprostował się.
— Kochasz Jana Sobieskiego? — zapytał.
— Tak chciało przeznaczenie! Nie mogę się oprzeć! Broniłam się przeciw tej miłości, chciałam ją stłumić... ale biada mi! Byłam za słabą! zwyciężyła mnie!
— Jestem starcem! Twój ojciec, margrabia de la Grande d’Arquien dał! mi cię za małżonkę, nie pytając czy mnie kochałaś, — rzekł Jan Zamojski, — poznałem cię na dworze królowej Ludwiki i zażądałem twojej ręki! Niesłusznie postąpiłem, że twoją rozkwitającą młodość przykułem do mojej starości!
— Nie dobijaj mnie twą szlachetnością! — błagała Marya!
— Posłuchaj mnie! Jak możesz przypuszczać, żebym cię zabił za to, że serce twoje otworzyło się dla innego, młodszego i piękniejszego? — mówił Jan Zamojski dalej, — dopóki bawiliśmy na starostwie Sandomierskiem, serce twoje było czystem i troskliwą byłaś o mnie. Wierzę, że miałaś dla mnie raczej dziecięce poszanowane niż miłość. Następnie los nas sprowadził do Krakowa i znalazłaś sposobność poznać młodych i pięknych. Jan Sobieski stanął na twojej drodze...
— I Zginęłam, mój małżonku! Nie chciałam o nim myśleć, chciałam stłumić w sobie wszelkie uczucia dla niego, myśl o nim odpędzałam, wspominając o twej szlachetności, o twej dobroci, o twej ojcowskiej miłości... ale przęklnij mnie!... Siły moje nie dorównywały mojej woli! Gdym tu znowu ujrzała Jana Sobieskiego, uległam memu uczuciu.
— I ściągnęłaś hańbę na moje siwe włosy, Maryo? Dopuściłaś się...
— Przestań! kocham Jana Sobieskiego wyznałam mu to... ale nie lękaj się niczego! Klęczę nieskalana przed tobą.
Jan Zamojski przystąpił do Maryi i podał jej rękę z poważną, prawie uroczystą miną, aby ją podnieść.
— Wiem teraz wszystko, — rzekł, — nie będę od Jana Sobieskiego żądał zadośćuczynienia i nie zabiję cię za uczucie, które niebo zsyła, a którego, zaprzeć nie umiałaś!
— A więc odepchnij mnie od siebie, Janie Zamojski i pozwól mi iść do klasztoru.
Sędziwy kasztelan wstrząsnął poważnie głową.
— Nie należy nic czynić zbyt pośpiesznie, — odpowiedział z pełnym godności spokojem, chociaż serce krajało mu się boleścią, — spokojnie obmyślimy naszą przyszłość! Jak na teraz postanowiłem ztobą opuścić natychmiast Warszawę!
— I ja mam ci towarzyszyć?
— Tak wypada! Jak gdyby nic nie zaszło, — postanowił Jan Zamojski, — przygotuj się do wyjazdu z Warszawy.
Wyszedł do bocznego pokoju i zawołał służącego, któremu kazał natychmiast przygotować karocę do wyjazdu.
Zaczynało prawie świtać, gdy kareta zaprzężona czteroma wspaniałemi końmi wyjechała z zamku i potoczyła się po cichych, pustych ulicach Warszawy.
Strażnik otworzył bramę, gdy służący siedzący za karetą wymienił nazwisko jadącego.
Jan Zamojski i jego piękna małżonka opuścili miasto, w którem się rozstrzygnął los Maryi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.