Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 23. Niemiły gość królewski
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

23.
Niemiły gość królewski.

W owym czasie niejaki Piotr Doroszenko zamierzał przy pomocy Turków i Tatarów zawładnąć Ukrainą, a lud kozacki z powodu tego przedsięwzięcia rozpadł się na kilka stronnictw, z których, jedno pod hetmanem Sierko, okazywało się skłonnem do uznania zwierzchnictwa Polski.
Gdy wojska polskie pobiły przed niejakim czasem Tatarów, Doroszenko wszedł w układy, które jednak podczas abdykacyi Jana Kazimierza i następnie powstałego stąd zamętu przerwane zostały.
Hetman innej części kozaków zbuntował się również przeciw zwierzchnictwu carów moskiewskich, został jednak przez Doroszenkę zdradziecko zamordowany i zdawało się, że Doroszenko dopnie swego celu.
Jednakże kozacy zadnieprzańscy odebrali mu ponownie część Ukrainy i Doroszenko ostatecznością zmuszony, oddał się w opiekę Turków.
Turcya jednakże zajęta wojną przeciw Wenecyi i niechcący obudzić niechęci Tatarów, obawiała się przyjąć hołd jego.
Nowe próby Doroszenki w celu zbliżenia się do Polski nie udały się, ponieważ w sejmie i senacie zaraz po wyborze Michała Wiśniowieckiego na króla, zapadła uchwała ogłaszająca kogoś innego hetmanem Ukrainy.
Kilka dni zaledwie upłynęło od wyniesienia na tron króla Michała, gdy pewnego wieczoru monarcha przyjmował u siebie w jednym z jasno oświetlonych pokoi zamkowych, hetmana polnego Jana Sobieskiego, którego do siebie zawezwał.
Dowiodłeś wielokrotnie swej waleczności i oddałeś krajowi wielkie usługi, panie hetmanie polny, — rzekł Michał, — postanowiłem zatem, zgodnie ze zdaniem mych doradców, dać ci sposobność do nowego odznaczenia się.
— Dziękuję memu królewskiemu panu za to postanowienie, — odpowiedział Sobieski, wyglądający bardzo poważnie i posępnie, — muszę wyznać, że obecnie bardziej niż kiedykolwiek pałam rządzą rzucenia się w ciżbę bojową. Niech mi sejm da wojsko, a podejmę się odzyskać wszystkie kiedykolwiek utracone prowincye.
— Znaną jest twoja odwaga, panie hetmanie polny i spodziewam się, że wkrótce będę miał sposobność powitać cię wielkim hetmanem, — rzekł król.
— Kto dziś ze mną wybierze się na wojnę, najjaśniejszy panie, ten może być pewnym, że albo zginie, albo powróci zwycięzcą! — mówił Jan Sobieski z rosnącym zapałem, — jestem gotów do służby ojczystej, jestem gotów zginąć!
— Co cię naprowadza na te myśli o śmierci, kochany panie Sobieski? — zapytał król Michał, — powiadają mi wprawdzie, że serce twoje przejęte jest miłością dla kasztelanowej krakowskiej, ale jak sądzę, to nie powinno być powodem, ażebyś miał pragnąć śmierci. Kasztelan Zamojski jest starcem. Jak długo jeszcze może pożyć? A wówczas jego żona będzie młodą wdową.
— Wstrętnem mi czekać i rachować na śmierć Zamojskiego, najjaśniejszy panie! Mógłbym Maryę Kazimierę wykraść, mógłbym pojechać z nią za granicę, ale to byłoby zdradą względem mojej ojczystej ziemi, która potrzebuje mojego ramienia! Poświęcę zatem wszystkie moje siły i miłość moja ojczyźnie, chętnie będę szukać śmierci dla niej i znajdę ją, jeżeli przez to będę mógł być użytecznym!
— Wzniosłe jest to postanowienie, panie hetmanie polny i godne ciebie! — rzekł król. — Chcesz się wyrzec swojej miłości, chcesz starać zapomnieć o niej, ażeby jej żaden grzech nie splamił. Cóż właściwszego przedsięwziąść w takim razie od udania się na wojnę? A dowództwo wyprawy mam dla ciebie gotowe!
— Dzięki ci, najjaśniejszy panie, nie zawiodę twojego zaufania, — odpowiedział Jan Sobieski, — wyrzekającemu się i zrozpaczonemu nie zdoła się tak łatwo oprzeć nieprzyjaciel, gdyż taki chętnie waży życie swoje, ażeby odnieść zwycięstwo. Dobrze jest mieć takich wodzów!
— Wiadomo ci, panie hetmanie polny, że buntownik i wróg Doroszenko ciągle się trzyma na Ukrainie, — mówił król Michał do Sobieskiego, — ja sam stanąłbym chętnie na czele znacznej siły, ażeby go pokonać, gdyby moja obecność w kraju nie była tak potrzebną. Dlatego powierzam ci naczelne dowództwo nad wojskiem znajdującem się już na Ukrainie. Znasz swój obowiązek. Trzeba koniecznie pobić i ująć Doroszenkę. Żywy czy trup, powinien dostać się w twoje ręce, zadaniem twojem jest silnym ciosem położyć koniec jego działaniom i całemu ruchowi.
— Spełnię to polecenie, najjaśniejszy panie! Niech mi jednakże wolno będzie uczynić jedną uwagę, którą nietylko ja zrobiłem, lecz na którą wasza królewska mość sam wpaść musiałeś! — rzekł Jan Sobieski. — Turcy czatują tylko na sposobność wtargnięcia do naszego kraju, zabrania nam ziemi i ludzi! Chociaż sułtan sam jest bezczyn ny, ma jednakże wezyrów, którzy tembardziej tęsknią do zaborów!
— Padyszach jest teraz za bardzo zajęty wojną z Wenecyą, panie hetmanie polny — odpowiedział król, — zdaje mi się, że nie mamy potrzeby obawiać się go!
— Racz nie lekceważyć mojej przestrogi, najjaśniejszy panie! Widzę już w duchu półksiężyc i skupione koło nie go tłumy! Niech wasza królewska mość nie ocenia zbyt nizko potęgi Ottomanów! Mogą oni nam wiele dać do roboty!
— Prawda, hetmanie, lecz w takim razie liczę zawsze na ciebie! Wyrusz przedewszystkiem przeciw Doroszence i zniszcz jego potęgę, a potem pomówimy dalej! Ale oszczędzaj swego życia, kochany panie hetmanie, ponieważ jestem pewny, że ci przeznaczono oddać jeszcze niejedną ważną usługę ojczyźnie! Tobie ze wszystkich moich jenerałów ufam najbardziej!
— Dziękuję za łaskawe słowa, najjaśniejszy panie!
— Rozporządź bezzwłocznie, kto ci ma towarzyszyć, ażebyś nie był bez dobrych pomocników i zastępców, panie hetmanie, zgromadź ich tutaj i wyruszycie razem, zaopatrzeni we wszystko, co wam potrzebne do obozu!
— W ciągu dni kilku wyruszę, najjaśniejszy panie, — zakończył Jan Sobieski rozmowę z królem, który łaskawie podał mu rękę na znak ukończenia audyencyi.
Król Michał pozostał sam w obszernym, jasno oświetlonym pokoju i usiadł na krześle.
Wypadki ostatnich czasów przesuwały się we wspomnieniu przed wzrokiem ducha monarchy, który parę miesięcy temu nie myślał jeszcze o tem, że mu przeznaczonem było nosić koronę.
Teraz stał na czele państwa ciężko zagrożonego przez wewnętrznych i zewnętrznych nieprzyjaciół.
Siedział tak z głową wspartą na ręku przy marmurowym stole, gdy nagle otworzyły się drzwi pokoju.
Służący oddalili się, panowie należący do orszaku królewskiego znajdowali się w przyległej sali. Drzwi, które cicho się otworzyły, prowadziły z innego pokoju do salonu, w którym znajdował się monarcha.
Odgłos kroków zwrócił uwagę Michała. Twarz jego zachmurzyła się.
Na progu ukazał się człowiek, który się śmiał jak obłąkany, a ubranym był wczerwoną bluzę, czerwone obcisłe spodnie i czerwone boty.
Był to czerwony Sarafan.
Król Michał wstał niechętnie i spojrzał z zadziwieniem na szczególnego człowieka, który zdołał się dostać aż przed jego oblicze.
— Przybywam z wizytą! — rzekł czerwony Sarafan, śmiejąc się.
Twarz jego była blada, pociągła, nos ostro zakończony, oczy jego miały czasami martwy wyraz, a czasami błyskały jakby pod wpływem myśli budzących się nagle pod czaszką tej szczególnej postaci.
Król mierzył go podejrzliwym wzrokiem.
Czerwony Sarafan zdjął czapkę. Włosy w nieładzie spadały mu na czoło.
— Kto jesteś, dziwny człowieku? — zapytał król, — wyglądasz na jakiegoś kuglarza!
Sarafan spojrzał po sobie z uśmiechem.
— Pięknie! — szepnął, — Sarafan pięknie wygląda!
Król drgnął usłyszawszy te słowa.
— Więc jesteś czerwony Sarafan, o którym już słyszałem, — rzekł, — widzę cię jednak po raz pierwszy! Skąd przybywasz?
— He! he! jestem raz tu, raz tam! Czy wasza królewska mość nie potrzebuje dworskiego błazna?
— Ale pytam cię, skąd jesteś? kto jest twój ojciec? Czerwony Sarafan spojrzał jakby z zadziwieniem na króla.
— Musisz przecież mieć ojca i matkę, — mówił król Michał dalej, — mu siałeś się gdzieś urodzić!
Czerwony Sarafan zaczął macać rękami naokoło siebie.
— Hm... ciemno tutaj! — mruknął zamiast odpowiedzi, — na jeden krok od siebie widzieć niepodobna!
Król wstrząsnął głową. Świece w świeczniku paliły się na stole. Czerwny Sarafan poruszał się jednakże tak, jakby się znajdował w ciemności.
Nagle roześmiał się dziko, jak obłąkany.
— Gdybym był królem, piłbym codzień wino! — zawołał, — hejsa!... Toby było wesołe życie! Miej się na baczności, panie królu! Jest tam za wielką rzeką sześć tysięcy nieprzyjaciela!
— Niewiadomo, czy ten człowiek mówi prawdę, czy plecie w obłąkaniu, — rzekł do siebie Michał, — wygląda bardzo nieprzyjemnie!
— Widzicie? widzicie? — zawołał czerwony Sarafan, zgiąwszy się nagłe i wskazując w róg pokoju, — skrada się tu do mnie! To moja matka! Szuka mnie! Jest noc! Przychodzi mnie zabrać! Cicho! Niech mnie nie spostrzeże! Ma w ręku chustkę.... wynosi... niesie mnie do rzeki, gdzie trzciną i sitowie... rzuca mnie... rzuca mnie do wody!...
Król wzdrygnął się. Czerwony Sarafan poruszał rękami jak tonący, który chce się ratować.
Nagle uspokoił się i zaczął się wsłuchiwać.
— Teraz idą... wyciągną mnie... he! he! bądź spokojny Sarafanie! Wyciągną cię!...
I znowu dał się słyszeć śmiech przeraźliwy, którego odgłos doszedł do przedpokoju.
Drzwi otworzono pocichu i ostrożnie.
Kilku służących ukazało się na progu.
Czerwony Sarafan stał przez chwilę nieporuszony, następnie wskazał na nich:
— To są słudzy mojego ojca! — zawołał nagle prostując się, — tutaj! do mnie! Dlaczego dajecie mi wołać tak długo? Chcę wina!
— Dajcie temu nieszczęśliwemu wina i wyprowadźcie go z zamku! — rozkazał król.
Służący chcieli pochwycić i wyprowadzić czerwonego Sarafana!
— Nie dotykajcie mnie swojemi niegodnemi rękami, nicponie i opoje! — wołał czerwony Sarafan, — czy nie widzicie, kto jestem? Miejcie uszanowanie dla wielkiego księcia, psy jedne! Wina tu! Czego stoicie i gapicie się na mnie!
Oczy czerwonego Sarafana błysnęły, stanął w postawie dumnej i rozkazującej.
Nagle wybuchnął głośnym śmiechem i pochyliwszy się znowu, zaczął tańczyć dokoła pokoju, wyciągając ręce przed siebie.
Wtem wszedł służący z wielkim, winem napełnionym puharem.
Czerwony Sarafan przyskoczył do niego, wziął puhar i wychylił jednym tchem.
Trunek smakował mu. Śmiał się zadowolony, tańczył i skakał jeszcze kilka razy dokoła pokoju i w takich poskokach wybiegł na korytarz gdzie służący zebrali się koło niego i patrzyli nań ciekawie.
Powoli ucichł odgłos jego śmiechu. Czerwony Sarafan w poskokach opuścił zamek i zniknął w ciemnych ulicach Warszawy.
— Nikt nie wie skąd on się bierze, — rozumowali służący, — a przynosi z sobą nieszczęście i rozlew krwi wszędzie gdzie się ukaże! I w zamku czegoś spodziewać się trzeba, bo czerwony Sarafan tu tańczył!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.