Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 19. W ogrodzie różanym
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

19.
W ogrodzie różanym.

Był prześliczny, miesięczny wieczór majowy. Kwiaty rozlewały woń, świeży wietrzyk zachodni poruszał liść mi drzew i okrytemi mnóstwem kwiecia gałęziami krzaków. Ćmy nocne latały dokoła a złotozielone chrząszczyki połyskiwały w kielichach róż kwitnących w wielkim ogrodzie różanym.
Z pośród ciemnej liściastej gęstwiny, do której ledwie gdzieniegdzie zakradał się ciekawy promień księżyca, rozlegały się cicho i rzewnie dźwięki piosenki:


Skowronek śpiewa wśród cienia.
Buja wśród nocy miesięcznej, —
Wszak znacie słodkie te pienia?
Wszak znacie odgłos ich dźwięczny?


Postać kobieca z twarzą osłoniętą welonem zbliżyła się szybkim krokiem do tego miejsca, nasłuchując. Dźwięki piosenki dobiegały do niej. Była to piosnka o skowronku rozlegająca się w oddali, jak przyrzekł Jan Sobieski, była to piosnka miłosna.

A tam w oddali coś leci,
Jak gdyby gwiazdka świetlana, —
To mały chrząszczyk co świeci
W wigilię świętego Jana.


Powoli postępowała postać ubrana w różową jedwabną suknię ku miejscu, które ocieniały trzy lipy. Serce jej biło gwałtownie. Piosnka, której urocze dźwięki brzmiały tak czarownie w półcieniu nocy, sprawiała, że jej pierś wzbierała miłością i tęsknotą.


Lecz ciepły minie wnet dzionek,
Szron zimny padnie na łany,
I zniknie śpiewny skowronek,
I zgaśnie chrząszczyk świetlany!


Powolnie zgasła piosnka wśród krzaka. Ostatnie jej dźwięki przebrzmiały jak łagodne tchnienie w powietrzu. Brzmiały one tak boleśnie, jak westchnienie nieszczęśliwie kochającego serca.
Cisza zapanowała w różanym ogrodzie.
Noc zapadała coraz głębsza.
Była to odpowiednia chwila i odpowiednie miejce dla zakochanych.
I oto prawdziwy słowik odpowiedział na piosenkę szarego skowronka, który stał w pośród krzaków i usłyszał cichy chód jakiejś postaci w jednej z ulic. Były to lekkie kroki kobiece! Zwróciła się ona ku altanie, przybywała o tej porze właśnie do różanego ogrodu, o której Jan Sobieski kazał śpiewać Sassie.
Ślepa niewolnica drgnęła.
I zinnej strony dały się także słyszeć kroki. Były to kroki żywsze, cięższe... był to chód męski! Sassa zbyt dobrze znała chód Sobieskiego. Był to on... wsłuchiwała się... zaledwie mogła oddychać... serce jej bić przestało z obawy, niepokoju, strasznego jakiegoś przeczucia.
Miała jednakże śpiewać, śpiewać, aby dać znak tej, z którą Jan Sobieski chciał się spotkać w ogrodzie różanym. Miała śpiewać, ażeby wskazać swej rywalce, że Jan Sobieski na nią czeka.
Na tę myśl drgnęło bólem serce Sassy. Doznawała takiego uczucia, jak gdyby ostra stal przeszywała jej serce i udręczona jej dusza uczuła dopiero teraz jak nieznośnym jest dla niej domysł, iż Jan Sobieski kocha inną, dopiero teraz przekonała się, że wołałaby była umrzeć, niż doczekać się tej męczarni.
Sobieski przystąpił do pięknej Maryi Kazimiery, która zezwoliła na tę schadzkę, podał jej rękę i zaprowadził ją do różowej altany, gdzie usiadł u jej stóp, gdy zajęła miejsce na ławce darniowej i namiętnie pochwycił ją w objęcia.
— Maryo!... luba, droga istoto!... aniele!... trzymam cię w objęciach!... radbym módz nie wypuścić cię z nich nigdy! — mówił z namiętnością, patrząc w jej marzące, długiemi rzęsami ocienione oczy.
Alarya Kazimiera opuściła zasłonę. Włosy jej w długich lokach spadały na ramiona.
— Kochasz mnie... wiem o tem... — szepnęła, — i ja cię kocham, kocham gorąco... niewypowiedzianie... Ale czyż nie wiesz, jakiem nieszczęściem jest ta miłość, zarówno dla mnie jak dla ciebie?... Czyż nie wiesz że to zbrodnia i że jej klątwa ścigać nas będzie całe życie?
— Nie pytaj mnie w tej chwili niepojętej błogości o granice, jakie świat zakreśla pomiędzy nami, — odpowiedział Sobieski, — używajmy szczęścia tej godziny, daj mi uczuć, że mnie kochasz, że jesteś moją chociażby wszystkie potęgi tego świata sprzysięgły się przeciwko związkowi serc naszych! — Nieszczęśliwi będziemy oboje, ale nasze nieszczęście będzie wspólnem, mój drogi, ukochany! Obraz twój nigdy nie zatrze się w mojej duszy.
W tej chwili z krzaka dał się słyszeć głos Sassy. Można było poznać, że głos ten drżał.


Czy ludzie bawią się czy zbroją,
Ja wiem to tylko, żem jest twoją!...


— Czy słyszysz? — szepnęła Marya Kazimiera, — ślepa niewolnica śpiewa piękną piosnkę! I ona musi kochać nieszczęśliwie, inaczej nie mogłaby tak śpiewać.
Drżący głos Sassy zabrzmiał znowu:

Westchnieniem, pieśnią, każdym gestem
Wyrażam tobie, że twą jestem.


— O gdybyś była moją, tylko moją aniele! — szeptał Jan Sobieski, okrywając pocałunkami rękę i śnieżne ramię Maryi, — gdybym cię mógł tak na wieki zatrzymać w objęciach!
— Jan Zamojski jest surowym, ale szlachetnym starcem. Serce moje pęka z boleści, że kocham kogo innego, bo on nie zasłużył na to złamanie wiary. Ale czyż mogę temu się oprzeć? O Najświętsza Panno Maryo! dlaczegóż postawiłaś tego człowieka na mojej drodze! — skarżyła się Marya Kazimiera.
A głos szarego skowronka brzmiał:


I choćbyś zdeptał miłość moją,
Zostanę zawsze, zawsze twoją!


— Ucieknijmy, — Maryo! — zawołał Sobieski namiętnością porwany, — wówczas będziesz moją! Czekam cię tej nocy z najlepszemi końmi poza bramą... przyjdziesz... wsadzę cię na konia, sam dosiędę innego i puścimy się z pędem wichru!
Oboje zakochani byli tak pogrążeni w upojeniach rozkoszy, że nie słyszeli lekkiego poruszenia się gałęzi i nie spostrzegli smagłej postaci niewolnicy, która ostrożnie rozsunęła rękami gałęzie i słyszała wyraźnie każde słowo.
Sassa była przez chwilę jak gdyby skamieniałą.
Poznała głos Sobieskiego! Mówił on te namiętne słowa do innej!...
— Uciec?!... O! jakże chętnie uciekłabym z tobą na koniec świata! — szepnęła piękna małżonka kasztelana krakowskiego, — ale przekleństwo mojego męża ścigałoby nas!
— Jan Zamojski podda się swemu losowi, Maryo! — odpowiedział klęczący.
Podsłuchująca dowiedziała się tym sposobem, kto była kobieta, którą jej pan pokochał tak namiętnie, że chciał z nią uciekać porzucając swe stanowisko i widoki.
— Gdybyś nawet powiedział: idźmy na śmierć ukochany, — szepnęła Marya Kazimiera w uniesieniu, — nie zawahałabym się ani chwili, gdyż należeć do ciebie jest największem szczęściem!
— Wiem teraz że mnie kochasz! Wiem, że wiecznie będziesz moją, chociaż los przeciwny szranki między nami położył, Maryo, — rzekł Jan Sobieski, — ciebie tylko kocham, twoim pozostanę wiecznie! przysięgam ci to podczas tej nocy letniej! Wolę zginąć, niż wyrzec się ciebie, aniele!
Sassa drgnęła.
W tej chwili do uszu ślepej niewolnicy doszedł odgłos oddalonych, cichych kroków ludzkich.
Bystry słuch, którym Sassa usiłowała częstokroć zastępować wzrok, którego była pozbawioną, pozwolił jej dosłyszeć ten szmer, wprzód nim zakochani go usłyszeli.
Z właściwym sobie darem szybkiego kombinowania, Sassa zrozumiała, że zbliżył się ktoś, którego obecność była niebezpieczną. Przyszedł jej na myśl wojewoda Zamojski. Musiała jednak się upewnić.
Opuściła miejsce w pobliżu altany i cofnęła się lekko i niedosłyszalnie ku krzakowi, w którym przedtem była ukrytą.
Poznała chód zbliżającej się osoby. Była to Jagiellona! Tak! Przychodziła do Jana Sobieskiego i Maryi Kazimiery, ażeby zgubić ich oboje! Gwałtowna walka toczyła się w tej chwili w sercu biednej ślepej niewolnicy.
W tej chwili wszystko było w jej ręku.
Gdyby pobiegła do różanej altany i ostrzegła kochanków, mogliby jeszcze ujść grożącego niebezpieczeństwa! Gdyby nie poszła, Jagiellona zastałaby Maryę Zamojską w objęciach Jana Sobieskiego, scena miłosna zostałaby nagle przerwaną i para zakochanych zostałaby rozłączoną może na zawsze!
Ta myśl miała w sobie coś niewypowiedzianie kuszącego dla Sassy gdyż tym sposobem zakończyłaby się ta schadzka miłosna, która rozdzierała jej serce. Byłoby dla mej zadosyćuczynieniem widzieć pognębioną rywalkę. Miłość jej dla Jana Sobieskiego popychała ją z jednej strony do usunięcia tej, która jej wydzierała ukochanego, z drugiej zaś czuła pociąg do ostrzeżenia Jana Sobieskiego ponad szatańską Jagielloną, która się zbliżyła, ażeby jego i Maryę Kazimierę zgubić zarazem. Straszna walka toczyła się w duszy ślepej niewolnicy!
— Zostań! — mówił do niej jeden duszy, — nie powinnaś ostrzedz Jana. Sobieski będzie wolny!
— Nie! — brzmiał inny głos w jej duszy, — nie! powinnaś ostrzedz Jana Sobieskiego.
Chciała ona wyjść z krzaku, ale zatrzymała się nagle.
Tuż przy niej ktoś oddychał.
Wsłuchała się.
Czyżby Jagiellona nadeszła?
Jakiś człowiek był tuż przy niej! Nie mogła go jednakże widzieć! Była skazaną na posługiwanie się innemi zmysłami, które jednak w tej chwili nie mogły jej oddać żadnej usługi.
Dreszcz instynktowny przebiegł ślepą niewolnicę. Kto oddychał tak blizko, kto się skradał do niej? Sassa stała nieruchoma.
Gdyby Jagiellona w tej chwili sztyletem przeszyła jej serce?
W takim razie ślepa niewolnica umarłaby. Ale nie lękała się śmierci! Mimo to jednak przejmowało ją uczucie jakiegoś niewyjaśnionego, nieokreślonego przestrachu, doznawała trwogi, jakiej dotychczas nie uczuła nigdy! Tymczasem Jagiellona, która przy szła do różanego ogrodu, aby zobaczyć co się z nim stanie i co szary skowronek wywoła swym śpiewem, weszła do bocznej alei i pocichu, ostrożnie, zbliżyła się do altany, w której Jan Sobieski klęczał przed Maryą Kazimierą.
Jagiellona słuchała. Usłyszawszy głosy drgnęła radośnie. Wyraz szatańskiego tryumfu przebiegł jej bladą twarz oświetloną blaskiem księżyca. Poznała tego, którego nienawidziła! Poznała małżonkę kasztelana krakowskiego! Jeżeli się pośpieszy, wróci do zamku i sprowadzi Jana Zamojskiego, to będzie jeszcze mogła przybyć na czas, ażeby mu wskazać dwoje kochanków.
Była pewną, że Jan Zamojski nie zawaha się zabić na miejscu tego, który miał tajemniczą schadzkę z Maryą Kazimierą.
Myśl ta szczególnem zadowoleniem napełniała duszę Jagiellony. Przypadkowo dostał się w jej ręce środek pokonania ich obojga jednym ciosem.
Nie tracąc chwili, pobiegła przez ciche blaskiem księżyca oświetlone aleje różanego ogrodu, napowrót do starego, posępnego, obszernego zamku, ażeby sprowadzić Jana Zamojskiego, kasztelana krakowskiego, surowego strażnika swego honoru.
Straszne niebezpieczeństwo wisiało nad głową dwojga zakochanych, a oni nie przeczuwali go wcale! Nie wiedzieli co się działo dokoła w różanym ogrodzie, w którym cicha, księżycowa noc rozlewała swoje blaski.
A tymczasem duch zemsty, w białej. powłóczystej szacie śpieszył po schodach i już zbliżał się do zamku! Jagiellona już miała tam wejść i wywołać Jana Zamojskiego!
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk... Odgłos tego krzyku był straszny, przejmujący do szpiku kości... Był to okrzyk niedającego się opisać przerażenia.
Nie było to wołanie o pomoc, był to dźwięk, który człowiek wydaje mimowolnie, gdy się znajduje wobec strasznego, zupełnie niespodzianego nieszczęścia.
Krzyk ten rozległ się w różanym ogrodzie.
Po chwili ucichł.
Panowała głęboka cisza.
W zamku widocznie nikt nie usłyszał tego krzyku, ponieważ panowała tam niczem nie zakłócona spokojność.
Ale kochankowie usłyszeli ten krzyk, gdyż osoba, która go wydała, musiała się znajdować w blizkości różanej altany.
Marya Kazimiera usunęła się szybko z objęć klęczącego przed nią Jana Sobieskiego. Dźwięk ten brzmiał tak strasznie, że włosy powstawały na głowie.
— Najświętsza Maryo Panno... co to było? — wymówiła.
Jan Sobieski powstał natychmiast. Wydobył szablę i wyszedł z Maryą Kazimierą z różanej altany.
— Zobaczymy co się stało — rzekł.
— Obawiam się, mój drogi... żeby kto nie nadszedł... muszę się oddalić, inaczej byłabym zgubioną, — szepnęła Marya Kazimiera, — odprowadź mnie do zamku! Ale ostrożnie, ażeby nikt nas nie widział!
Zasłoniła twarz welonem.
Szybko udała się z Sobieskim półciemnemi bocznemi alejami ku zamkowi.
— Bądź zdrów! — szepnęła żegnając go.
— Zobaczymy się wkrótce odpowiedział Jan Sobieski.
Marya znikła w zamku.
Sobieski pośpieszył z powrotem do ogrodu różanego. Wołał... szukał... ale nie znalazł nic podejrzanego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.