Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/152 (1)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 152. Król i czerwony Sarafan
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

152.[1]
Król i czerwony Sarafan.

Gdy Jan Sobieski na czele swych dzielnych wojsk zwyciężył Turków, na Ukrainie kasztelan krakowski również dokazał wiele na czele szczupłego wojska.
Pozyskał on kozaków i z ich pomocą pokonał Wołoszę, której hospodar Dukas został wzięty do niewoli, a na jego miejsce osadzony napowrót Stefan Petryszenko, który od lat 10 przebywał w Polsce. Potocki otrzymał laskę hetmana polnego, wakującą wskutek śmierci Sieniawskiego, który podczas wojny umarł na zaraźliwą chorobę.
Tymczasem Wenecya przystąpiła do przymierza cesarza z królem polskim przeciwko Turkom.
Gdy w Rzymie i Wiedniu zauważono, że Sobieski zrażony gorzkiemi doświadczeniami ostygł trochę, wysłany został do niego ojciec Vota, człowiek rozumny i wykształcony, z którym obcowanie przyjemnem było dla króla, biegłego w łacinie i ceniącego nauki klasyczne. Przybywał on z Moskwy, gdzie nadaremnie proponował carom Janowi i Piotrowi unię z Kościołem. W Polsce zadaniem jego właściwem było utrzymanie króla w przymierzu.
Hetman wielki koronny Jabłonowski został w tym czasie na Bukowinie otoczony przez 140,000 Tatarów i Turków, z pośród których z trudem się wydobył dzięki zręczności generała Kątskiego. Wycinali oni w lasach ścieżki i tamtędy, osłonięci przed morderczym ogniem armat nieprzyjacielskich, wycofali się bez straty.
Król zaczął owego czasu budować swój dotychczas istniejący pałac w Willanowie pod Warszawą. Pracowali nad nim po większej części jeńcy tureccy, których wielu do dóbr swoich odesłał.
Po tej krótkiej wzmiance dziejowej powróćmy do owego dnia, w którym Żarnecki ukazał się w wieży u Paca i przyrzekł mu wolność.
Król nad wieczorem przechadzał się zamyślony po swym gabinecie.
Nie wiedział on jeszcze, co zrobić z kanclerzem, któremu wielkorotnie została udowodnioną zdrada, i namyślał się właśnie, czy ma go oddać pod sąd na najbliższej kadencyi.
W tem otworzyły się drzwi.
Wychowski, powiernik króla, wszedł do gabinetu.
Sobieski obejrzał się.
— Cóż mi masz donieść, kapitanie? — zapytał.
— Przychodzę z zapytaniem, najjaśniejszy panie, — odrzekł Wychowaski, — przed chwilą przejeżdżałem koło figury stojącej tu w murze...
— Wiem, — przerwał król, — i cóż?
— W niszy zobaczyłem skurczonego czerwonego Sarafana.
— Tego biedaka? Krwawi mi się serce na myśl o tym nieszczęśliwym, — rzekł król, — przyprowadź go do mnie, kapitanie. Pragnąłbym go zatrzymać i jeśli się uda wyleczyć.
— Spróbuję, najjaśniejszy panie. Jest on teraz bardzo lękliwy i podejrzliwy. Ucieka od ludzi i najbardziej lubi samotność.
— Nie chcę, żeby się błąkał bez celu i dachu, kapitanie. Niech zostanie tu w zamku. Staraj się sprowadzić go tutaj. Nie powinien być opuszczonym i nieszczęśliwym!
Wychowski ukłonił się i wyszedł z gabinetu.
Ściemniało się już, gdy wychodził z zamku i udawał się do figury.
W niszy mieszczącej figurę siedział skurczony czerwony Sarafan, rozmawia jąc z sobą półgłosem i śmiejąc się.
Nareszcie zmęczenie owładnęło nim i zasnął.
W tej chwili dał się słyszeć brzęk pałasza.
Wychowski przystąpił eto niszy i ujrzał w ciemności czerwonego Sarafana, którego odgłos jego kroków obudził i który nań patrzył szeroko rozwartemi oczyma.
— Sarafanie, — rzekł kapitan, — czego tu siedzisz?
— Cicho kapitanie! Pst! Chodź tutaj i ukryj się! — odpowiedział z cicha czerwony Sarafan, — Tatarzy nadchodzą! Hi, hi, hi!... Jeśli nas znajdą to nas powieszą na pierwszem drzewie!
— Czy nie wiesz, gdzie jesteś, Sarafanie? — zapytał Wychowski.
— Schowałem się! Nie pokazuj się, kapitanie. Tatarzy blizko!
— Nie obawiaj się, Sarafanie! Nie przyjdą oni aż tutaj, — rzekł Wychowski, trafiając w myśl obłąkanego, — król jest tutaj.
— Król i jego wojsko?
— Chodź ze mną! Król chce cię widzieć!
Sarafan roześmiał się.
— Król jest dobry, — szepnął, — gdy król przyjdzie ze swojem wojskiem to niczego bać się nie trzeba! Ale Tatarzy nie robią ceremonii. Dawniej było inaczej. Puszczali mnie.
— Król ich pobił i rozpędził!
— Czy tak? — zawołał czerwony Sarafan, podskakując z zadowoleniem, — hej! ha! to dobre! Król ich pobił! Król ich rozpędził!
Czerwony Sarafan zaczął biegać śmiejąc się.
— Chodź ze mną, Sarafanie, zaprowadzę cię do króla.
— Więc nie będzie szedł tędy?
— Nie, musimy pójść do niego.
Czerwony Sarafan zdawał się tego nie rozumieć. Stał i patrzył lękliwie i z bojaźnią na kapitana Wychowskiego.
— Jeżeli pobił Tatarów, — rzekł, — to będzie tędy przechodził.
— Już przeszedł, gdy ty spałeś!
— Czy tak? Nie słyszałem go!
— A więc chodź ze mną.
Nie podobało się to jakoś czerwonemu Sarafanowi, a Wychowski nie chciał użyć siły.
Nagle przyszedł mu na myśl podstęp.
— Musimy się usunąć dalej, Sarafanie, — rzekł, — nie możesz tu zostać. Mógłby nadejść jaki zapóźniony oddział Tatarów.
Sarafan pochylił się i oglądał na wszystkie strony.
— Tak myślisz, kapitanie? — zapytał, — a wojewodzina jest z nimi?
— Wojewodzina już nie żyje, Sarafanie!
— Nie żyje?... Ha! ha! ha!... nie żyje! nie żyje! — powtórzył Sarafan kilkakrotnie.
— Chodź ze mną! Musimy iść, bo Tatarzy nadejść mogą!
Teraz dopiero czerwony Sarafan zaczął się zgadzać.
— Tędy iść musimy, tędy — wskazywał drogę kapitan.
— A gdzież król z wojskiem, kapitanie?
— Chodź, idziemy do niego.
Po długiej certacyi czerwony Sarafan wreszcie poszedł za kapitanem, ale po drodze Wychowski miał z nim niemało kłopotu, nim wreszcie przyprowadził go do zamku.
Król tymczasem kazał podać światło i usiadłszy za stołem, zaczął rozmyślać i rozpatrywać się w wielkiej mapie.
Nagle w przedpokoju dał się słyszeć stłumiony hałas i bieganina, poczem wkrótce otworzyły się drzwi i wszedł adjutant mocno wzburzony.
— Co się stało? — zapytał Sobieski, któremu zaraz przyszło na myśl, że czerwonemu Sarafanowi mogło się stać jakieś nieszczęście? — czy kapitan Wychowski nie powrócił.
— Nie, najjaśniejszy panie. Mam nieprzyjemną wiadomość zakomunikować waszej królewskiej mości, — rzekł adjutant.
— Czy stało się jakie nieszczęście? — zapytał król.
— Sądzę, że tak nazwać trzeba. Kanclerz Pac uciekł przed chwilą, najjaśniejszy panie.
— Jakto... uciekł?... z wieży?...
— Nie można dotąd pojąć, jak się to stało, najjaśniejszy panie. Kanclerz musiał mieć pomocników.
— Ma jeszcze przyjaciół, którzy nie chcą dopuścić procesu o zdradę, — rzekł król z gniewem, — zarządzić pogoń natychmiast! Musi być pociągniętym do odpowiedzialności. Taka jest moja wola!
Król wydał rozkaz przywołania oficera dowodzącego wartą.
Adjutant wyszedł i wkrótce wrócił z bladym i pomięszanym oficerem.
— Stało się coś niepojętego, — rzekł król surowo, — nie spodziewam się, żebyś pan należał do pomocników kanclerza.
Oficer opowiedział co zaszło.
— Kto strzelał? — zapytał Sobieski.
— Pan Żarnecki, najjaśniejszy panie.
— Jak śmiał strzelać w zamku?
— Coś mu się pokazało w ciemności, najjaśniejszy panie.
— Odkądżeto pan Żarnecki jest tak lękliwy? Odkądżeto żołnierze schodzą z warty na głos wystrzału? — mówił Sobieski żywo, — wszystko to wygląda na zmowę. Nie rozumiem przytem i tak, jakim sposobem więzień wyszedł, jeżeli był zamknięty?
— To jeszcze nie wyjaśnione, najjaśniejszy panie. Zdaje się, że tu zaszło jakieś zaniedbanie.
— Nie jest to przypadek, młody oficerze, jest w tem wyraźny związek, wyraźny zamiar. Gdzie pan Żarnecki!
— Oddalił się, najjaśniejszy panie.
— I sądzisz pan, że to był przypadek? Chcę, żeby wszystko zaraz zostało zarządzone dla schwytania zbiega! — rzekł król, — gdzie jest komendant zamku.
— Organizuje pogoń, najjaśniejszy panie.
Król skinął. Młody oficer wyszedł.
W chwili, gdy wychodził, ukazał się Wychowski z czerwonym Sarafanem, którego nareszcie sprowadził. I teraz jeszcze niełatwo go było nakłonić, żeby szedł dalej, gdyż nie okazywał żadnej chęci wejść do zamkniętych części zamku.
Sarafan wyglądał jeszcze okropniej niż zwykle. Rude jego włosy były w nieładzie. Twarz zapadła miała pergaminową cerę. Oczy biegały niespokojnie, dziko, świadcząc o obłąkaniu umysłu, którego były odbiciem Ubranie czerwone zabrudzone i podarte, stanowiło rażący kontrast z wspaniałemi, tkanemi złotemi trzewikami.
Kapitan z trudem nakłonił go, żeby wszedł do gabinetu. O poprzedniej zmianie odzieży Sarafan ani chciał słuchać.
Król usłyszawszy kapitana rozmawiającego z Sarafanem, otworzył sam drzwi gabinetu.
— Jesteś tu biedny Sefanie, — rzekł.
I ujrzawszy podartą jego odzież, spojrzał z wyrzutem na Wychowskiego.
— Niepodobna go było namówić do zmienienia odzieży, najjaśniejszy panie, — rzekł Wychowski, — jest nadzwyczaj lękliwy i obawiam się o niego!
— Sefanie, czy poznajesz mnie? — zapytał Sobieski. Czerwony Sarafan roześmiał się idyotycznie i stał pomięszany jak dziecko.
— Zbliż się, Sefanie, — mówił król, chcę z tobą pomówić.
Wychowski nakłonił Sarafana do wejścia i wszedł za nim.
— Musisz się przebrać, Sefanie, — rzekł król do Sarafana, w którego umyśle rozjaśniło się widać chwilowo, gdyż ukląkł, — zatrzymam cię tu w zamku! Wstań! — dodał Sobieski, podając rękę nieszczęśliwemu synowi ukaranej zbrodniarki, — czy mnie rozumiesz?
Sarafan skinął głową.
— Nie chcę, żebyś dłużej żył bez dachu i w nędzy, — mówił król dalej, — musisz się przebrać i zostać tutaj! Spodziewam się, że wyzdrowiejesz i zaczniesz prowadzić regularne życie! Będę się opiekował tobą.
Czerwony Sarafan roześmiał się.
— Odpowiedz mi, czy mnie rozumiesz? — zapytał król, — czy wiesz kto mówi z tobą?
— Wiem, — odpowiedział Sarafan.
— Ja chcę twojego dobra! Nie chcę, żebyś błąkał się dłużej. Byłbym niewdzięcznym, gdybym się nie opiekował tobą za to, żeś mi niegdyś życie ocalił! Chcesz tu pozostać?
Czerwony Sarafan obejrzał się na wszystkie strony.
— O! chcę! — odpowiedział.
— Kapitan Wychowski, którego także znasz, da ci inną odzież, w którą się musisz ubrać. Nie chcę, żebyś nosił to ubranie! Będziesz żył porządnie, będziesz miał obsługę i staniesz się innym człowiekiem, wiem o tem! Kapitan przeznaczy ci pokój i jednego z moich służących i będzie czuwał nad tem, żebyś miał czego zażądasz!
— Dostanę służącego? — uśmiechnął się Sarafan, — zostanę tutaj!
— Słyszałeś, kapitanie, — rzekł król do Wychowskiego, — oddaję Sefana pod twoją opiekę.
— Spełnię rozkazy waszej królewskiej mości!
— Idź z kapitanem, Sefanie, — zakończył król, — sam się przekonam, czy moją wolę spełniono.
Czerwony Sarafan zdawał się poddawać wszystkiemu i wyszedł za Wychowskim.
— Biedna, nieszczęśliwa istoto, — rzekł król, patrząc za nim, — urodziłeś się dla nieszczęść! Ale przyjdą teraz dla ciebie lepsze czasy!




  1. Przypis własny Wikiźródeł w tekście są dwa rozdziały o numerze 152.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.