Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 135. Szlachetny czyn
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

135.
Szlachetny czyn.

W Wiedniu nędza doszła do najwyższego stopnia. Miasto już ani tygodnia utrzymać się nie mogło, bo żywność była wyczerpana.
Ponuro i smutnie patrzyli na to dowódcy. Nie mogli oni dłużej taić przed sobą, że gdyby król polski i jego związkowi ociągali się jeszcze kilka dni, katastrofa nie dałaby się już odwrócić.
A jakiż los czekał miasto, gdyby się poddało Turkom na łaskę i niełaskę?
Okropna to była myśl.
Chciwość łupów i okrucieństwo Kara Mustafy i jego hordy były znane. Nie oszczędzali oni nawet kobiet i dzieci.
A cóż groziło miastu, gdyby zostało szturmem zdobyte? Ani jeden dom nie pozostałby niezawodnie. Wiedeń w tym razie byłby skazany na bezwarunkową zagładę, stałby się ogromną kupą gruzów, na której zamiast krzyża zatkniętoby półksiężyc, ażeby przypominał miejsce, na którem niegdyś było miasto.
Takie obrazy stały przed oczyma posmutniałych obrońców miasta i ich dowódców. Ostatnie środki obrony wyczerpały się. Głód wkroczył do miasta, a za nim zwykły jego orszak nędza i zaraza. Liczba obrońców tak się zmniejszyła, że w razie nowego szturmu nie można było liczyć, że zostanie odparty.
Nawet hrabia Stahremberg, ten nieugięty, silny jak opoka mąż, zaczął ulegać ogólnemu przerażeniu. I on przy chodził do przekonania, że wszystko stracone, jeżeli natychmiast pomoc nie przyjdzie i miasta nie ocali.
Każdodziennie z samego rana udawał się on osobiście na wieżę, aby obejrzeć okolicę.
Zawsze jednak nadzieje jego były zawiedzione. Nie było widać odsieczy.
Do wdowy po księciu Aminowie doszła także wiadomość, że niebezpieczeństwo i rozpacz dosięgły najwyższego stopnia. Nikt lepiej od niej nie znał panującej nędzy, i boleść przejmowała jej duszę, że nic już poradzić nie mogła, bo nawet za pieniądze nic dostać nie było można.
Sassa zaczęła się zastanawiać, co możnaby było uczynić, ażeby zapobiedz grożącemu niebezpieczeństwu i cierpieniom oblężonych położyć koniec.
Był tylko jeden środek ratunku, przybycie króla Sobieskiego i jego sprzymierzeńców. On tylko mógł Wiedeń ocalić.
Posłannicy, których Sassa wysłała ażeby go sprowadzili, wpadli w ręce obiegających, nie była nawet pewną, czy czerwony Sarafan żyje jeszcze. Wezwania i prośby oblężonych nie doszły więc może do Sobieskiego, mógł on nie wiedzieć, że nędza doszła do ostatecznych granic, mógł wahać się jeszcze i oczekiwać posiłków.
Sassa uznała za święty obowiązek uwolnić uciśnionych z tego strasznego położenia. Po śmierci księcia życie jej miało tylko cel jeden, chciała być opiekunką nieszczęśliwych. I jedno tylko miała życzenie, pragnęła ujrzeć Jana Sobieskiego, tego szlachetnego męża, który ją otaczał opieką, gdy była jeszcze ślepą niewolnicą z Sziras. Pragnęła dać mu dowód, że jest wdzięczną, że nie zapomniała jego dobroci. Nie kochała go miłością grzeszną i samolubną, obraz jego był dla jej serca świętością i pragnęła go ujrzeć.
Powzięła zatem bohaterskie postanowienie i nie zwlekała ani chwili z jego wykonaniem.
Pojechała do gmachu rządowego i udała się do hrabiego Stahremberga, który ją powitał z stroskaną twarzą.
Księżna powiedziała mu, że ma do zakomunikowania pewną wiadomość; Hrabia Stahremberg zaprowadził ją do swego pokoju, w którym znajdował się właśnie hrabia Thurn.
Chciał on się oddalić, sądząc, że księżna ma jakąś tajemnicę, ale księżna zatrzymała go.
— Przychodzę tutaj, — rzekła, — ażeby panów zawiadomić o pewnem postanowieniu, które właśnie powzięłam, — rzekła, — i które zaraz muszę wykonać. Nasi posłańcy, jak się zdaje, nie do stali się do króla Sobieskiego, a przecież tylko on może podać pomoc oblężonemu miastu. Gdyby wiedział ile cierpią mieszkańcy, byłby tu już oddawna, a dzielność jego zastąpiłaby brakującą liczbę wojska! O! ja znam tego bohatera! Wiem, że nie darmo liczę na niego.
— Król Sobieski byłby już tutaj, gdyby go nie zatrzymywały ważne powody! — rzekł Stahremberg.
— Pominie on wszystkie te powody, panie hrabio, gdy się dowie że już ani chwili zwlekać nie można! — zapewniła Sassa, — przybędzie, gdy się dowie, że miasto w ostateczności. Jego odwaga i dzielność, współczucie i wspaniałomyślność nie pozwolą mu się wahać ani godziny. Nie zna on naszej nędzy i niebezpieczeństwa, jakie grozi Wiedniowi.
Niepodobna, mości księżno, przesłać doń posłańca, ażeby mu o tem oznajmić, — odpowiedział hrabia Stahremberg ponuro.
— Wszystkie próby nie powiodły się! — dodał Thurn.
Więc pozwólcie panowie, żebym ja spróbowała, — rzekła Sassa wstając...
— Księżna pani chciałaby...
— Postanowiłam udać się do króla polskiego i wezwać go!
— Na to nie mogę pozwolić, mościa księżno! — odpowiedział Stahremberg, — niebezpieczeństwo zbyt wielkie! Turcy nie oszczędzają nikogo.
— Czy pan hrabia myśli, że się cofnę przed niebezpieczeństwem? — zapytała Sassa, — idzie tu o ocalenie Wiednia i jego nieszczęśliwych mieszkańców. Jestem przekonana, że król Sobieski poda pomoc skuteczną i miałabym się wahać bodaj przez chwilę ze spełnieniem mego zamiaru? Nie, nie, panie hrabio! Moje postanowienie jest niezłomne.
— Szlachetny to czyn, mościa księżno, lecz lękam się o panią!
— Trzeba spróbować. Jestem wdową po rosyjskim księciu. Jeżeli Turcy mnie przepuszczą to plan mój się uda!
— Niech mi wolno będzie towarzyszyć księżnie pani, — rzekł hrabia Thurn.
— To przeszkodziłoby spełnieniu mego zamiaru, panie hrabio. Mieszkańca Wiednia nie prześpuściliby, lecz wzięliby do niewoli.
— Będę przy pani przebrany za służącego.
— Dziękuję panu za tę ofiarę, panie hrabio. Pojadę sama z moją służbą, ograniczoną do najmniejszej liczby osób, — odpowiedziała Sassa, — spodziewam się, że mi się uda przejechać przez linie oblężnicze i dostać do króla polskiego, a wtedy wybije godzina wyzwolenia dla tego miasta i jego mieszkańców!
— Podziwiam wspaniałomyślne po stanowienie księżnej pani! — rzekł hrabia Stahremberg, — ta nowa ofiara przewyższa wszystkie poprzednie!
— Daj Boże, żeby mój plan się powiódł! — mówiła Sassa dalej z zapałem, — idzie tu o oddanie usługi wielkiej, wspaniałej sprawie! Za kilka dni wszystko byłoby straconem! Tego dopuścić nie można! Trzeba z tych dni korzystać. Jeszcze można ocalić Wiedeń i jego uciśnionych mieszkańców! Jeszcze pomoc nie przybędzie zapóźno!
— Niebo niech błogosławi księżnę panią za to postanowienie, — rzekł hrabia Stahremberg.
— Żegnam panów! Jeżeli do wieczora nie powrócę do miasta, będzie to znakiem, że mi się powiodło przejechać za linią. Obwieść pan wówczas mieszkańcom miasta, że nie potrzebują rozpaczać, że odsiecz nadchodzi, — zakończyła Sassa rozmowę, — liczę na pomoc i opiekę Boga! A chlubnem byłoby dla mnie, gdybym chcąc ocalić miasto śmierć poniosła!
Księżna wyszła z pokoju.
Dwaj hrabiowie spojrzeli na nią z niemym podziwem. Słowa, które słyszeli, były słowami bohaterstwa albo rozpaczy.
— Jeżeli kto jeszcze może sprowadzić odsiecz Wiedniowi, to ta szlachetna kobieta! — rzekł hrabia Stahremberg.
Tymczasem Sassa wsiadła do powozu i w towarzystwie tylko jednego służącego i jednej służącej puściła się w niebezpieczną drogę.
Warta otworzyła bramę i przepuściła powóz.
W ciągu kilku godzin miało się wszystko rozstrzygnąć.
Gdy wiadomość o wyjeździe księżnej rozeszła się po mieście, wielkie było narzekanie i boleść. Następnie jednak ogłoszono, że księżna stara się sprowadzić odsiecz, napełniły się więc kościoły mieszkańcami błagającymi Nieba o powodzenie dla jej zamiarów.
Podróż do linij nieprzyjacielskich nie trwała długo.
Wkrótce powóz otoczyli żołnierze tureccy, mający dość wyraźną ochotę zamordować i zrabować księżnę.
Nadjechał jednak oficer i uwolnił księżnę i jej służbę z niebezpieczeństwa.
Sassa zwróciło się do niego z prośbą o przepuszczenie przez linie.
Oficer wzruszył ramionami, oświadczył, że o tem decydować nie może i prosił jej, żeby zaczekała.
Udał się do jednego z podkomendnych dowódców i powtórzył mu prośbę rosyjskiej księżny.
Basza oświadczył, że musi zażądać decyzyi wielkiego wezyra.
Tymczasem godziny upływały, a Sassa z niecierpliwością czekała w powozie wśród nieprzyjacielskiego obozu.
Gdy basza oznajmił wielkiemu wezyrowi, że wdowa po rosyjskim księciu z dwojgiem służących przybyła do obozu, pragnąc opuścić miasto, wielki wezyr oświadczył, że pragnie z carem pozostać w zgodzie i kazał przepuścić księżnę.
Było już blizko wieczoru, gdy basza wreszcie przystąpił do powozu i oznajmił Sassie decyzyę wielkiego wezyra.
Odetchnęła... dopięła celu!
Podziękowawszy baszy za tę wiadomość, Sassa odjechała, w towarzystwie oficera, którego jej dodano, ażeby ją przeprowadził przez obóz.
Powóz jechał powoli pomiędzy przekopami oblężniczemi i musiał dosyć dużo nakładać drogi, omijając fortyfikacye.
Późnym wieczorem dopiero Sassa wyjechała z obozu. Trzeba było jednakże przebyć placówki zewnętrzne, do których oficer musiał dowieść powóz, ażeby go przepuszczono.
Ostatnia przeszkoda została również pokonaną szczęśliwie.
Placówki przepuściły powóz.
Sassa teraz mogła się puścić drogą, którą nadciągali Polacy i sprzymierzeńcy.
Wydała ona rozkaz woźnicy, ażeby zwrócił się w tę stronę i jechał o ile podobna było najprędzej.
Powóz potoczył się szybko drogą prowadzącą koło Kahlenbergu.
Sassa była uszczęśliwiona. Miała ujrzeć Jana Sobieskiego, miała wezwać go do Wiednia, miała ocalić miasto. Była to przejmująca myśl, ożywcza nadzieja, że biednym, uciśnionym uda się jeszcze przyjść z pomocą i ocaleniem.
Tą nadzieją przejęta, Sassa zwracająca uwagę na każdy odgłos, jechała pośród nocy. Pragnęła przybyć do króla polskiego o ile podobna było najprędzej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.