Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 134. Walka z tygrysem
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

134.
Walka z tygrysem.

Na wielkim placu w blizkości namiotu wielkiego wezyra zbudowano okrągły płot z rodzajem pomostu po którym można się było przechadzać.
Pomost ten chodnikiem z desek został połączony z namiotem wielkiego wezyra sprowadzili na to miejsce wielką, ze wszystkich stron żelaznemi sztabami zamkniętą klatkę, w której znajdował się tygrys. Klatkę tę ustawiono na środku ogrodzonego miejsca. Klatka ta była dosyć obszerna na mające się odbyć widowisko.
Dziki zwierz, którego od dnia poprzedniego trzymano o głodzie, zdawał się przeczuwać, że ma nastąpić coś nadzwyczajnego. Chodził po klatce uderzając ogonem o podłogę zataczając wzrokiem i wydając od czasu do czasu ryk straszliwy.
Służący i mamelucy wystrzegali się zbliżać do krat klatki, tylko dozorca, który zawsze miał dć czynienia ze zwierzętami wielkiego wezyra, przystąpił do żelaznych krat i coś przemawiał do faworyta swego pana.
Słowa te zdawały się jeszcze bardziej drażnić głodnego tygrysa, któremu były podawane zamiast pokarmu. Zwierzę stawało się coraz niespokojniej szem i rzucało się po klatce coraz gwałtowniej.
Godzina oznaczona nadeszła.
Trzech więźniów, którzy spędzili noc w przeznaczonej dla nich klatce, rozebrano z odzieży, opasano im skóry około bioder i dano każdemu mocny, długi sztylet.
Wiedzieli oni co ich czekało.
Allaraba, który dotychczas był ponury i zamyślony, podał im teraz plan walki.
— Zwyciężymy i ocalimy życie, — rzekł do Assada i Solimana, — jeżeli będziemy działali szybko, zręcznie i odważnie; zwierz musi poledz, bo trzy sztylety są gotowe pchnąć je w oczy albo w piersi! Trafne pchnięcie w jedno z tych miejsc, a tygrys zginie!
Assad i Soliman nie zdawali się wierzyć w zwycięstwo i byli już zrezygnowani na śmierć.
— Ja znam takie Walki, — mówił Allaraba dalej, — idźcie tylko za moją radą, a tygrys zginie, gdyż przeciw trzem obronić się nie zdoła.
— Czy nie masz jakiego środka, aby tygrysa uczynić niezdolnym do walki, kapłanie? — zapytał Assad.
— Nie mam w tej chwili nic więcej jak wy widzicie przecież, — odpowiedział Allaraba, — możemy tylko liczyć na nasze ostre, długie sztylety. Chociażby tygrys rzucił się na jednego z nas i zaczął walkę, to dwaj inni mają czas zaatakować go z boku lub z tyłu i ranić ciężko. Z tej chwili winni znowu skorzystać nieatakowani, ażeby zwierzęciu zadawać rany śmiertelne. Tym sposobem zginie pod ciosami sztyletów a wyjdziemy zwycięsko i ocalimy życie!
— Jakto, więc sądzisz, że Kara Mustafa daruje nam życie i puści wolno, jeżeli rzeczywiście zabijemy tygrysa? — zapytał Soliman.
— Taki jest starożytny zwyczaj! — odparł Allaraba.
— Kara Mustafa pytać o to nie będzie, — odrzekł Assad, — każe zawołać czarnego kata!
— Nigdy — zapewnił Allaraba, — widzę, że straciliście odwagę! Jeżeli tak, to zginiemy! Tylko silną wolą możemy się ocalić! Czy chcecie się dać poszarpać? Czy chcecie, żeby tygrys jednego z nas po drugim darł łapami w kawały? Tak będzie, jeżeli nie będziemy jednomyślni, a ja wam mówię, że zgodne działanie nas ocali!
— Jeżeli tygrys ulubiony wielkiego wezyra zginie od naszych sztyletów, to możemy być pewni śmierci, — rzekł Assad, — zginiemy więc zaraz potem z ręki czarnego kata!
— Widzę, że nie macie odwagi, żeście tchórze! Choćby tak było jak mówicie, powinniśmy bronić się do ostatniego i nie oddawać życia bez walki! — zawołał Allaraba, którego wzrok błyszczał ponuro, — przeklinam to, że wraz z wami muszę stawać do walki z tygrysem! Najnędzniejszy wyrobnik broniłby się!
— Przestań, kapłanie, — rzekł Assad groźnie do Allaraby, do którego i Soliman przyskoczył, — nie waż się lżyć nas, bo nim staniemy do walki z tygrysem, przyjdzie do walki między nami!
— Czy myślicie, że się was boję? Tylko nędzni niewolnicy, a nie baszowie odmawiają swej odwagi, — odparł Allaraba wzgardliwie.
— Czy sądzisz, że ci wolno bezkarnie nas obrażać, Indyaninie? — zawołał Assad z wściekłością, — śmiercią przypłacisz te słowa!
W chwili gdy Assad chciał uderzyć na indyjskiego kapłana, aby go pchnąć sztyletem w pierś, nadbiegli żołnierze, otworzyli drzwi i zatrzymali go.
— Żaden jeszcze z mojego rodu nie ścierpiał podobnej hańby, — mówił Assad dalej, — przeszkadzacie mi zabić tego, który mnie nazwał niewolnikiem! Więc dobrze! Nie przeżyję tej hańby, lecz sam sobie życie odbiorę!
Zwrócił sztylet przeciw swej piersi, lecz żołnierze pochwycili go za ręce i nie dopuścili do samobójstwa.
Dał się słyszeć rozkaz baszy, dowodzącego wartą, aby trzech więźniów wprowadzono do klatki tygrysa.
Tymczasem wielki wezyr z orszakiem przyszedł już na widowisko. Jagiellona i kanclerz Pac byli zaproszeni także. Mustafa zajął miejsce na sofie, gdy wszyscy inni obecni stać musieli.
Niełatwo było Jagiellonie znieść to upokorzenie, poddała mu się jednak, była bowiem zmuszoną decydować się na wszystko, aby nie stracić sprzymierzeńca w walce z Sobieskim. Pocieszała się myślą, że wkrótce jej ofiary będą wynagrodzone. Gdy Sobieski zostanie pobity przez Turków i będzie wziętym do niewoli albo polegnie, naówczas ona i kanclerz Pac będą mogli pod nowym królem powrócić do zaszczytów i wpływu.
Dokoła czworokątnej klatki, w której ze wszystkich stron widzieć było można co się działo, pozostawiono znaczną przestrzeń próżną.
Obecność wielu ludzi zdawała się jeszcze bardziej drażnić tygrysa. Świadczył o tem ryk jego stłumiony i niepokój.
Wielki wezyr patrzył z upodobaniem na ulubione, piękne zwierzę, czekające niecierpliwie na swe ofiary.
Niezadługo na chodniku drewnianym ukazali się żołnierze, prowadzący w pośród siebie trzech więźniów.
Widok tych trzech ludzi nagich, opasanych tylko skórami koło bioder i trzymających w ręku sztylety, w miejscu, w którem słychać było stłumiony, straszny ryk tygrysa, czynił przejmujące wrażenie.
Wielki wezyr spojrzał na nich z zimnym spokojem i zadowoleniem.
Najprzód szedł kapłan. Zimną determinacyę czytać było można w jego rysach. Coś złowrogiego było we wzroku Allaraby, gdy spojrzał na tygrysa, a następnie na widzów.
Za nim postępował Soliman basza, na końcu Assad basza.
Wielki wezyr skinął na dowodzącego wartą oficera.
Straszne widowisko miało się zacząć.
Wszyscy ze stłumionym oddechem patrzyli na trzech zapaśników i na tygrysa, który podniósł się nagle i wydał straszny, ogłuszający ryk. Oczy jego czerwone jak płomienie zwróciły się na trzech skazanych.
Była to okropna chwila.
Soliman basza cofnął się przerażony.
Kapłan przeciwnie spojrzał z niezachwianym, zimnym spokojem na wściekłe zwierzę, które szarpało żelaznemi sztabami i zgrzytało zębami z głodu.
Dozorca przystąpił do klatki i odpędził tygrysa. Był on posłuszny, bo jeszcze nie ujrzał i nie zakosztował krwi.
Otworzono małe drzwiczki znajdujące się w kracie.
Chwila stanowczo, straszna nadeszła.
Allaraba pochylił się i wszedł pierwszy do klatki. Za nim żołnierze wepchnęli Assada i Solimana i szybko zasunęli drzwiczki.
Allaraba stał pochylony, trzymając błyszczący sztylet w prawej ręce, nieruchomy. Wlepił on przenikające spojrzenie w oczy tygrysa, który przed chwilą widząc przed sobą trzech nieprzyjaciół, stał spokojny.
Następnie tygrys przychylił się ku ziemi, gotując się do morderczego skoku.
Kapłan indyjski nie spuszczał go z oczu. Zdawało się w pierwszej chwili, że wzrokiem swym czaruje i ubezwładnia dziką bestyę.
Assad basza postąpił parę kroków naprzód.
— Baczność! — szepnął Allaraba do niego i Solimana.
Zaledwie tygrys spostrzegł postępującego brzegiem klatki Assada, rzucił się na niego i powalił go na ziemię, chociaż Assad w tej chwili usiłował pchnąć go sztyletem.
Łapa tygrysa przygniotła pierś Assada. Krew popłynęła z rany, a jej widok w większą jeszcze wściekłość wprowadził zwierzę. Drugą łapą tygrys porwał za ramię prawej ręki i poszarpał je strasznie.
Soliman basza patrzył przez chwilę na pływającego we krwi Assada i na tygrysa.
Allaraba wyrwał go prędko z osłupienia.
— Naprzód! — zawołał, — właściwa chwila nadeszła!
Zbliżył się z wyciągniętym sztyletem do chciwej krwi bestyi, ażeby ją z tyłu lub z boku zaatakować i jeżeli się uda zabić.
Soliman basza poszedł za nim, znać jednak było po nim, że widok Assada paraliżował jego odwagę.
Kapłan indyjski był nieustraszony. Rzucił się na tygrysa i z okrzykiem wściekłości wbił mu sztylet w kark. Ranione zwierzę zerwało si z przerażającym rykiem, odskoczyło od pierwszej, nieporuszającej się już ofiary i rzuciło na tego, który je zaczepił.
Potęga wzroku Allaraby na nic się już nie zdała. Ból doprowadzał go do szaleństwa. Rzucił się wściekle na nowego przeciwnika.
Allaraba tak silnie wbił swój sztylet w kark tygrysa, że nóż nie wyszedł już z rany.
— Pchnij go! czas teraz! wołał Allaraba na Solimana.
Soliman widząc wzrastające niebezpieczeństwo, odzyskał odwagę i ze sztyletem rzucił się na tygrysa.
Zaczepka ta jednak mająca odwrócić tygrysa od indyjskiego kapłana, przyszła już za późno.
Soliman basza chybił.
Tygrys z wściekłym rykiem powalił kapłana na ziemię.
Straszny to był widok, gdy wysoki, barczysty Allaraba upadł na wznak i dzikie zwierzę rzuciło się na niego. Napróżno usiłował rękami powstrzymać tygrysa, w którego oczy, pomimo bólu i przerażenia wlepiał wzrok nieustannie. Napróżno wołał do swego towarzysza, zachęcając go do walki... było już zapóżno na jego ocalenie, gdyż z szaloną wściekłością tygrys wbił zęby w jego szyję, a łapami szarpał jego ciało.
Soliman basza cofnął się. Patrzył na wszystkie strony z przerażeniem, szukając jakiegoś środka ratunku.
Obok niego leżał konający Assad, który już utracił przytomność.
Soliman przyskoczył nagle do drzwi w kracie, chcąc je otworzyć.
— Dosyć ofiar! dość krwi przelano! — zawołał drżącym głosem.
— Więzień ma walczyć! — rzekł rozkazująco wielki wezyr.
Żołnierze warty lancami odpędzili Solimana od drzwi klatki.
W tej chwili tygrys był jeszcze zajęty Allarabą, którego poszarpał tak strasznie, że ciało jego stało się krwawą masą, niepodobną do rozpoznania.
Po nasyceniu jednak żądzy morderczej na nim, będzie on musiał rzucić się na inną ofiarę. Tak myślał Soliman basza.
Miał on do wyboru albo zabić tygrysa albo zginąć jak jego towarzysze. Ta myśl wprowadziła go w taką wściekłość, że rzucił się ze sztyletem na tygrysa, prawie oślepionego krwią i walką.
W jednym skoku zbliżył się do zwierzęcia i dobrze wymierzonem pchnięciem wbił mu sztylet w oko. Straszny ryk rozległ się w powietrzu i wstrząsnął klatką. Wszystkich widzów dreszcz przebiegł.
Ból przyprowadził zwierzę do wściekłości. Tygrys widział tylko jednem okiem, rana jego była śmiertelną, ale znalazł jeszcze siłę i czas, aby rozszarpać tego, który nań uderzył.
Soliman basza widział jego ruch niepewny i chciał mu się usunąć, pewny, że zwierzę padnie lada chwila.
Tygrys jednak oszalały bólem, postanowił zemścić się strasznie.
Soliman uciekał przed nim, on jednak skokiem dopędził go i powalił.
Siła dwakroć śmiertelnie ranionego zwierzęcia wyczerpały się. Tygrys przygniótł Solimana swem ciałem, jak gdyby kończąc życie nie chciał ze swych szponów wypuścić tego, który mu je odebrał.
Straszna walka była skończona.
Wielki wezyr ubolewał and stratą ulubionego tygrysa, który właśnie leżąc na Solimanie, wydał ostatnie tchnienie.
Trzy trupy leżały przy nim w klatce. Pokonał trzech przeciwników, lecz zwycięstwo życiem przypłacił.
Gdy potężny zwierz już się nie ruszał, dozorca smutny wszedł do klatki.
Przekonał się i oświadczył wezyrowi, że tygrys nie żyje.
Nareszcie żołnierze zdjęli nieżywego tygrysa z drgającego jeszcze Solimana, którego położyli obok Assada i Allaraby.
— Rzucić ich dzikim zwierzętom, nie warci są pogrzebu! — rozkazał Kara Mustafa, — zdrajcy zabili mi ulubionego tygrysa! Wielki wezyr z orszakiem wyszedł z ogrodzenia, w którem stała klatka, poczem żołnierze i dozorca wykonali jego rozkaz.
Zabitego tygrysa z rozkazu wielkiego wezyra oczyszczono z krwi i zdjęto z niego skórę, którą przeniesiono do namiotu Kara Mustafy, ażeby jako pamiątka po ulubionym zwierzu za dywan mu służyła.
Straszny wyrok został wykonany.
Dwaj Armeńczycy i Allaraba nie powrócili do Stambułu. Kara Mustafa pozbył się swoich nieprzyjaciół... ale jeszcze nie osięgnął zamierzonego celu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.