Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 126. Uroczystość Kamy
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

126.
Uroczystość Kamy.

Jagiellona ze sługami swoimi powróciła do obozu nie znalazłszy śladu czerwonego Sarafana, co ją jeszcze bardziej oburzyło przeciwko kapłanowi.
Udała się natychmiast w największem wzburzeniu do namiotu wielkiego wezyra, który pozdrowił ją uprzejmie.
Na jej żądanie otaczający wielkiego wezyra, odeszli.
— Nic pani nie wskórałaś? — zapytał Kara Mustafa.
— Szpieg uszedł, wielki wezyrze. Obawiam się, żeby ta ucieczka nie miała dla nas szkodliwych skutków, — odpowiedziała Jagiellona, — przychodzę do ciebie, aby cię ostrzedz i zanieść skargę przeciwko temu, któremu ufasz, a który twego zaufania w niesłychany sposób nadużywa.
Wielki wezyr słuchał z uwagą.
— Kogo chcesz oskarżyć, wojewodzino? — zapytał.
— Tego, który w tej chwili urządza uroczystość Kamy, wielki wezyrze, którego chcesz dziś wieczór odwiedzić, aby wziąć udział w tej uroczystości.
— Jakto? indyjskiego kapłana?
— Wiem o tem, że się narażam na niebezpieczeństwo, występując do walki przeciw Allarabie, ażeby go zdemaskować; spełniam jednak mój obowiązek i ostrzegam cię przed tym zdrajcą!
— Twoje słowa dziwią mnie, wojewodzino.
— Wiedziałam, że tak będzie, wielki wezyrze! Wierzysz w kapłana i masz zwyczaj iść za jego radami. Dowiedz się jednak, że ten oszust nadużywa twojego zaufania, — mówiła Jagiellona dalej, — przyszłam tu, aby cię ostrzedz. Allaraba cię oszukuje. Ucieczka czerwonego Sarafana jest jego dziełem. Nie darmo wyjednał u ciebie odłożenie egzekucyi.
— Jesteś rozdrażnioną, wojewodzino, i obawiam się, czy nie za daleko posuwasz się w swych oskarżeniach. Sama przecież byłaś z nim w ciągłych stosunkach i z nim przybyłaś do obozu, a teraz tak nagle zmieniasz przekonanie o nim.
— Teraz zrozumiałam jego zamiary, wielki wezyrze. Nie wierz temu, żeby ci sprzyjał, żeby pracował nad wyniesieniem cię. Wszystko co czyni, robi tylko na swoją korzyść. Ma tajne stosunki i plany.
— Jakież masz na to dowody, wojewodzino?
— Jest to zręczny kuglarz, który cię oszukuje.
— Skargę tę dyktuje ci, wojewodzino, gniew z powodu ucieczki szpiega.
— Nie lekceważ tej skargi, wielki wezyrze, gdyż będziesz tego żałował.
— Wdzięczny jestem za przestrogę, wojewodzino, będę ostrożny, lecz sądzę, że podejrzenia twoje są bezzasadne.
— Przekonaj się sam, wielki wezyrze! Czuwaj! Gdy Allaraba wyzyska cię, to cię opuści, wejdzie w porozumienie z twoimi wrogami, zdradzi cię, aby osiągnąć twe bogactwa. Nie darmo wziął w obronę czerwonego Sarafana.
— Byłby to zamiar nierozsądny, wojewodzino, który mógłby go zgubić. Nie zapominaj, jak wielką jest moja potęga.
— Nie polegaj na twej potędze! Kto lekceważy nieprzyjaciela, ten jest na drodze do zguby.
Szyderczy uśmiech przebiegł usta wielkiego wezyra.
— Twoje zarzuty idą za daleko, wojewodzino, — odpowiedział, — nie potrzebuję obawiać się nieprzyjaciół, których mam przeciw sobie, bo znam ich i ich słabość.
— A gdyby Allaraba złączył się z nimi, wielki wezyrze?
— Toby mu nie przyniosło pożytku, ani mnie szkody, wojewodzino!
— Kierujesz się jego radami.
— Tylko wtedy, gdy widzę, że są dla mnie korzystne.
— Wkrótce zapadnie noc i skończy się uroczystość, którą kapłan indyjski urządza w swoim namiocie. Wiem, że rozkoszami, które przygotował dla ciebie, pozyska cię i owładnie. Ale choćbyś się na mnie gniewał, muszę ci powiedzieć: strzeż się Allaraby i jego sztuk czarnoksięskich. Jest to kuglarz, który ma swoje tajemne plany. Chcesz i dziś wieczór być w jego namiocie, wielki wezyrze, chcesz się oddać rozkoszom, które ci przygotował, ale bądź ostrożny.
— Cóż mi się może stać, wojewodzino?
— Czyż mogę odgadnąć myśli i plany Allaraby? Wiem tylko, że ma swoje tajne zamiary.
— Poróżniłaś się z nim, pani, nieprawdaż? groziłaś mu, rozdrażniłaś go, a Allaraba odpowiedział ci w sposób, który cię obraził jeszcze bardziej. Rozumiem teraz wszystko! — odpowiedział Kara Mustafa, — mimo to jednak nie będę lekceważył twojej przestrogi!
— Dzięki ci za to, wielki wezyrze!
— Będę czujnym i będę na kapłana uważał tej nocy. Za godzinę pójdę do jego namiotu, aby wziąć udział w zakończeniu świąt Kamy, — mówił Kara Mustafa dalej, — nie lękaj się jednak, pani. Będę uważnym, a ponieważ ostrzegłaś mnie pani, podejrzywam go. Będę sądził sprawiedliwie, a o tem, co wyniknie, powiem pani jutro.
— To przyrzeczenie uspakaja mnie! Jestem pewna, że jeżeli będziesz przezornym, unikniesz niebezpieczeństwa! Nie wierz temu kuglarzowi! Najlepiej byłoby, gdybyś go psami kazał wyszczuć z obozu, gdyż nie zrobił nic na twoją korzyść!
— Mylisz się pani! Rady Allaraby były dla mnie nieraz pożyteczne, — odparł wielki wezyr, — w całym obozie nie ma nikogo drugiego, coby mi był tak pożytecznym!
— Zapominasz, że i on na tem korzystał!
— Dotychczas kapłan bardzo mało korzysta ze mnie, wyrządzasz mu krzywdę, pani. Spodziewa się skorzystać na tem, że po zdobyciu Wiednia, strącę słabego sułtana i sam zasiądę na tronie Kalifów. Wtedy dopiero zażąda nagrody. I on miałby mnie zdradzić nim do tego przyjdzie? Nie, nie, pani, mam ja lepsze oczy od ciebie!
— Życzę ci tego w twoim interesie, wielki wezyrze. Ostrzegłam cię, spełniłam co do mnie należało, — zakończyła Jagiellona rozmowę i wyszła z namiotu.
Tymczasem zrobiło się ciemno.
Po niejakim czasie Kara Mustafa udał się bez orszaku do namiotu Allaraby, z którego dochodziły dźwięki czarownej muzyki.
W namiocie było jasno jak w dzień.
Allaraba obchodził ostatnią noc świąt Kamy.
Było to następnego dnia po zawarciu układu z Assadem.
W części namiotu, w której przyjął wielkiego wezyra, oświetlenie było łagodne, dostające się do wnętrza przez otwór w kształcie półksiężyca. Stały tam sofy i małe stoliki przy ścianach.
Na środku znajdowała się grupa stanowiąca żywy obraz.
Kilka pięknych dziewcząt trzymało się w objęciach, nieporuszenie. Jedne klęczały i leżały, inne stały. Niepewny blask światła podnosił piękność tej grupy.
Allaraba zaprowadził dostojnego gościa do przeznaczonej dlań sofy.
Wielki wezyr skinął na niego, aby przy nim pozostał.
— Muszę z tobą przemówić, — rzekł stłumionym głosem, — przestrzegano mnie przed tobą!
Allaraba uśmiechnął się wzgardliwie.
— Wiem kto, mądry i potężny baszo, — odpowiedział, — cudzoziemska księżna. Gniewa się na mnie. Czy jej wierzysz?
— Będę czekał i czuwał, kapłanie! Biada ci, gdyby jej słowa sprawdzić się miały!
— Czyliż chcesz słuchać słów rozgniewanej kobiety, wielki i potężny baszo? Mądrość twoja nie potrzebuje rad i przestróg kobiecych, — rzekł Allaraba z pogardą. — Ale przyszedłeś i dałeś mi ten dowód, że nie wierzysz jej słowom.
— Dotychczas nie miałem przeciw tobie żadnego dowodu, będę więc czekał i dopóki go nie znajdę, ufam ci!
Błysk szatańskiej radości przebiegł twarz Allaraby.
— Ostatnia noc Kamy; zaczyna się, wielki i potężny baszo, — rzekł, — jesteśmy spokojni, nikt nas nie widzi! Święta kończą się tej nocy!
W tej chwili, jakby na skinienie Allaraby, piękne dziewczęta zaczęły wykonywać powabne ruchy. W plastyczne formy wstąpiło nagle życie, twarze i oczy rozjaśniły się.
Grupa rozsunęła się zwolna, ukazały się przy dziewczętach złote kubki. Dziewczęta wzięły je, rozeszły się i dwie z pomiędzy nich przystąpiły z kub kami i dzbankami do wielkiego wezyra i kapłana.
Uklękły przed nimi, nalały kubki i podały wezyrowi i kapłanowi z zalotnem spojrzeniem.
Kara Mustafa ujął kubek i poniósł go do ust, lecz zaraz rzucił.
— To wino, kapłanie! — zawołał, — wiesz że Koran wina zabrania! — Pij bez wahania ten napój, wielki i potężny baszo, — odpowiedział Allaraba, — to nie jest wino, tylko trunek podobny, dozwolony!
Klęcząca dziewczyna podała wielkiemu wezyrowi świeżo nalany kubek i uśmiechnęła się tak powabnie i zalotnie, że Kara Mustafa nie mógł się oprzeć, ujął kubek i wychylił.
— Czy to należy do obchodu święta Kamy? — zapytał, — napój jest dobry! Nalej mi jeszcze raz, dziewczyno.
Bajadera z uśmiechem spełniła rozkaz.
Allaraba patrzył z zadowoleniem na Kara Mustafę, który pił trunek zdradziecki.
Na jego skinienie ukazały się w głę bi bajadery, w krótkich sukienkach, które tańcząc powiewały wachlarzami.
Kara Mustafa uśmiechnął się z zadowoleniem na widok tancerek. Zbliżyły się one i otaczały go coraz bliższem kołem, jak gdyby chciały upoić go rozkoszą.
Wielki wezyr nie troszczył się więcej o Allarabę, który stał za nim ze skrzyżowanemi na piersiach rękami i obserwował go. Wszystkie zmysły wezyra zajęte były widowiskiem, które miał przed oczyma.
Klęcząca bajadera nalała mu znowu kubek. Kara Mustafie smakował trunek coraz bardziej — wypił znowu.
Tancerki zbliżyły się, uklękły i powiewały nań zasłonami.
W tej chwili otworzyła się jedlic ze ścian namiotu. Olśniewający blask, mogący współzawodniczyć z światłem słońca, rozlał się po namiocie. W blasku tym ukazało się bóstwo, na cześć którego obchodzono tę indyjską uroczystość.
Kara Mustafa był w najlepszym hu morze i z wielkiem upodobaniem przypatrywał się pięknemu, młodemu uśmiechniętemu bóstwu miłości.
Nagle zagasło światło i Kama znikł.
Wielki wezyr rozkazał klęczącym dokoła bajaderom, ażeby tańczyli dalej, a one chętnie uczyniły zadość jego życzeniu.
Jednakże wino zaprawne narkotykiem, zaczęło objawiać swój skutek, gdyż Kara Mustafa doznawał trudnego do pokonania zmęczenia i z trudnością oczy otwierał. Sądził, że trunek go otrzeźwi, kazał więc podać sobie jeszcze jeden kubek i wypił jednym tchem.
Wydało mu się, że muzyka, której dźwięki brzmiały dotychczas z cicha, zbliżały się do niego i że każda z tańczących bajader była otoczona kołem świetlnem.
Allaraba stojąc nieruchomie za wielkim wezyrem obserwował go ciągle.
Chwila decydująca zbliżała się.
Wielki wezyr lada chwila odurzony i pijany, nie mogący poruszyć się, miał upaść jak martwy na sofę.
Plan indyjskiego kapłana był ryzykowny.
Kara Mustafa nie domyślał się jednak jego zamiaru i grożącego niebezpieczeństwa. Był w błogiem upojeniu i zachwycał się tańcem bajader.
Tymczasem w obozie zapanowała cisza.
Kanclerz i jego towarzysz oświetleni blaskiem księżyca, powracali z pojedynku do obozu.
Rozstali się i poszli do swych namiotów.
Tylko z namiotu indyjskiego kapłana ciche dźwięki czarownej muzyki rozbrzmiewały wśród nocy.
Tańczące bajadery okryły się zasłonami i wyglądały na kształt białych posągów przy niepewnem świetle wnętrza namiotu.
Wielki wezyr pasował się z sennością i był jeszcze w stanie panować nad nią.
Allaraba patrzył na to zdziwiony.
Nagle jednak osłabł opór odurzonego.
Po krótkiej jeszcze walce ze snem, Kara Mustafa padł jak nieżywy na sofę.
Uśmiech zadowolenia przebiegł twarz kapłana.
Na jego skinienie bajadery wybiegły cicho z namiotu.
Allaraba przystąpił do sofy.
Wielki wezyr leżał nie dając znaku życia z zamkniętemi oczyma.
Północ nadeszła.
Kapłan indyjski podniósł ręce do góry.
W tej chwili zgasło blade urocze światło, które dotychczas oświetlało namiot.
Głęboka, nieprzenikniona cisza panowała w namiocie indyjskiego kapłana.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.