Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 125. Pojedynek
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

125.
Pojedynek.

Wieczorem w dniu pełni księżycowej, książę Aminow i kanclerz Pac mieli odbyć pojedynek.
Wieczór ten nadszedł.
Sassa z trwogą oczekiwała tego dnia. Przeczucie zapowiadało jej nieszczęście.
Z boleścią zaniosła do księcia prośbę, aby zaniechał pojedynku.
— To niemożebne, Sasso, — odpowiedział książę, — muszę ukarać tego nędznika. Czyż mogę mu darować zniewagę, jaką mi wyrządził?
— Drżę o twe życie! O, ty nie znasz tego podstępnego, niegodziwego kanclerza! Dla niego i jego sojuszników, nic nie jest świętem! Zabije cię, użyje podstępu, ażeby ci życie odebrać, mój małżonku!
— Tego uczynić nie może! Będą świadkowie walki, Sasso!
Walki przy niepewnym blasku księżyca! — rzekła Sassa, — gdybym przynajmniej mogła ci towarzyszyć!
— To być nie może, Sasso!
— Któż będzie ci towarzyszył, mój małżonku?
— Hrabia Thurn podjął się tego.
— To mnie uspakaja nieco, — rzekła Sassa, — hrabia Thurn jest szlachetnym człowiekiem, ale i on przeciwko podstępowi nic nie wskóra. Kanclerz jest człowiekiem, który nie cofa się przed żadnym środkiem, ażeby dopiąć swoich celów. Nienawidzi on ciebie i lęka się wie, że nim pogardzasz... jeżeli najmnie żołnierzy i ukryje w zasadzce... jeżeli każę cię zamordować.
— Nie bój się niczego, Sasso. Będzie jasny wieczór księżycowy. Thurn i ja pojedziemy powozem na oznaczone miejsce.
— Ja się tak lękam. Jeżeli ciebie i hrabiego każę wziąść do niewoli?
— Tego nie zrobi, Sasso. Miejsce, w którem mamy się spotkać, leży po za łańcuchem forpoczt, — odpowiedział książę, — nie obawiaj się. Ten nędznik, który zdradził swoją ojczyznę, właściwie nie wart stanąć ze mną do honorowej sprawy, powinienbym poprostu zastrzelić go jak psa, ale przyrzekłem mu stanąć i muszę dotrzymać słowa. Ukarzę tego nędznika, wiem z twoich opowiadań, że jest zdrajcą, wrogiem króla Sobieskiego, banitą, niech więc z mej ręki zasłużona kara go spotka. Chwila nadchodzi, Sasso powóz czeka na dole, hrabia Thurn już przyjechał... bądź zdrowa!
Sassa padła w objęcia swego małżonka, swego dobroczyńcy, nie mogąc powstrzymać łez!
Wszedł hrabia Thurn, sekundant księcia.
— Jeszcze jedno przed mym odjazdem, — rzekł książę, upomniawszy Sassę, ażeby była spokojną i odważną, — pragnąłbym w obecności pana, panie hrabio, na wszelki wypadek złożyć oświadczenie, że gdybym miał zginąć w pojedynku, bądź co bądź jest możliwem, to wszystko, co posiadam, należeć ma do mej małżonki.
Hrabia Thurn skłonił się księstwu.
Następnie książę i hrabia pożegnali się z Sassą.
Oznaczona chwila nadeszła. Księżyc w pełni świecił na niebie.
Dwaj panowie w towarzystwie jednego służącego wsiedli do powozu. Hrabia Stahremberg pozwolił na wyjazd z miasta i powrót do niego.
Sassa z ściśniętem sercem stała w oknie pałacu.
Powóz wyjechał z miasta i zwrócił się ku staremu drzewu, pod którem miało nastąpić spotkanie.
Księżyc świecił jasno.
Tego wieczoru nie strzelano wcale.
Gdy powóz podjechał do starego drzewa, przybyli tam właśnie z drugiej strony kanclerz i pewien basza turecki.
Zeskoczyli z koni przywiązali je.
Jednocześnie służący otworzył drzwiczki powozu.
Książę i hrabia Thurn wysiedli, przystąpili do czekających i ukłonili się im z zimną grzecznością.
Basza zbliżył się do hrabiego.
— Walka odbędzie się na pałasze, panie hrabio, — rzekł, — słyszałem, że o zgodnem załatwieniu sprawy mowy być nie może.
— Ja także mam to samo oświadczyć, — odparł hrabia Thurn zimno.
— Więc walka zacząć się może, — odrzekł basza.
Kanclerz Pac stał ponury i z widoczną niecierpliwością czekał chwili spot kania. Łaknął on zemsty. Człowiek ten nie cofający się przed żadną bronią, pałał żądzą poświęcenia nowej ofiary.
Miejsce pod drzewem było odpowiednie do walki. Księżyc świecił tak jasno, że można było widzieć wszystko jak w dzień.
Dwaj przeciwnicy dobyli szabel i zajęli stanowisko.
Za kanclerzem stanął basza, za księciem hrabia Thurn.
Chwila decydująca nadeszła.
Nic więcej nie mówiono.
Nienawiść i oburzenie obu przeciwników były tak wielkie, że jednocześnie natarli na siebie.
Walka zaczęła się i nie miała się skończyć, dopóki jeden z przeciwników nie padnie.
Ścierali się z sobą dwaj wytrawni szermierze.
Szable połyskiwały w blasku księżyca i szczękały uderzające o siebie.
Książę jednakże walczył lojalnie i honorowo, a wyższość jego w sztuce szermierskiej zapewniała mu zwycięstwo, zaś z oczu Paca czytać było można, że radby był jakiemś podstępnem cięciem pokonać przeciwnika.
Nagle dał się słyszeć głos hrabiego Thurna.
— Krew płynie! Dosyć! Kanclerz pac raniony!
— Ja raniony? Nic nie wiem o tem, odpowiedział Pac pogardliwie.
— Tutaj na ręku rana.
— Nieznaczące draśnięcie, — odparł Pac, — bijemy się dalej. Nie jestem niezdolny do walki.
Trzeba było uczynić zadość jego żądaniu. Nie uważał na krople krwi płyną tej z jego rany i był tak wzburzonym, że jej nie czuł.
Książę nie rzekł ani słowa i stanął znowu do walki.
Szable zaczęły szczękać jeszcze żywiej. Kanclerz chciał koniecznie zadać cios przeciwnikowi, ale ten odpierał jego cięcia według wszelkich prawideł sztuki.
Nagle kanclerz korzystając z niedostatecznego zasłonięcia się księcia, zadał cios ale nietrafny, zaczął więc walczyć cięciami niedozwolonemi w honorowem spotkaniu.
Hrabia Thurn spostrzegł to, i chciał przerwać pojedynek, ale Pac nie słuchał go, lecz nacierał coraz żwawiej.
— To nie jest lojalna walka! — zawołał hrabia Thurn, — nie mogę brać w niej udziału. Pojedynek skończony.
Turecki oficer odparł z gniewem, że walka winna być prowadzoną do końca i że każdy ma prawo bić się, jak mu się podoba.
W tej chwili kanclerzowi szybko wykonanem podstępnem cięciem udało się zadać księciu straszny cios w górną część ramienia, tuż przy szyi, tak, że książę zachwiał się i szabla wypadła z jego ręki.
Śmiertelna bladość powlekła jego twarz i opuściła go przytomność.
Z szatańskim śmiechem zwrócił się Pac do baszy. Tryumfował. Był przekonany, że książę ranionym jest śmiertelnie.
Basza chciał wziąć jego szablę i obetrzeć z krwi.
Krew niech pozostanie na szabli! — zawołał Pac tryumfująco, — to krew zwyciężonego przeciwnika. Będzie mi przypominała żem go pokonał.
Hrabia Thurn nie słuchając tych słów, zwrócił się do rannego.
Służący nadbiegł szybko.
Książę był bezprzytomny i leżał jak martwy na trawie, oświetlony blaskiem księżyca, w którym twarz jego miała tak martwy wyraz, że hrabia Thurn sądził, iż już nie żyje.
Służący załamał ręce i narzekał.
Nie troszcząc się więcej o pokonanego przeciwnika, kanclerz odwrócił się i z półszyderczym, półwzgardliwym uśmiechem dosiadł konia.
Basza uczynił to samo.
— Tak się karze tych, co nas obrażają, — mówił kanclerz, — książę miał złość do mnie, zapewnie dla tego, że wiem o tem, iż ta, z którą się ożenił, była dawniej ślepą niewolnicą i że ta niewolnica mnie nienawidzi. Niechże go teraz jego towarzysz do byłej niewolnicy odwiezie.
Śmierć jego niezawodna! — rzekł basza do kanclerza.
— Pozostawmy go jego losowi, — odpowiedział Pac.
Odjechali do niezbyt oddalonych przekopów.
Tymczasowo hrabia Thurn opatrywał głęboką ranę księcia.
Służący był tak przerażony, że drżał i nie mógł pomagać.
— Ustąp i przestań narzekać! — rzekł hrabia niechętnie.
— Bogu dzięki... żyje... przychodzi do siebie, — szepnął hrabia.
Służący sprowadził powóz.
Książę otworzył oczy i spojrzał na klęczącego hrabiego.
— Co się stało? — zapytał słabym głosem — jestem raniony, ale żyję. Nie umrę hrabio, będę żył, aby się pomścić. Zdrada i podstęp, oto broń kanclerza... Nędznik... zasłużył... na śmierć... z ręki kata...
Książę był tak osłabiony, że nie mógł więcej mówić.
Hrabia Thurn zalecił mu, żeby sobie oszczędzał sił i przy pomocy służącego zaniósł go do wygodnego powozu.
— Już mi lepiej, — szepnął książę osłabionym głosem.
Hrabia wsiadł z rannym do powozu. Służący umieścił się na koźle.
Powóz powoli pojechał do miasta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.