Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 124. Tajny układ
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

124.
Tajny układ.

Gdy wielki wezyr dowiedział się M służbowego baszy, że ubiegłej nocy czerwony Sarafan uciekł, w pierwszej chwili rozgniewał się strasznie.
Następnie jednak basza służbowy wytłómaczył mu, że takie załatwienie tej sprawy może było najkorzystniejszem, ponieważ rozpraszało obawy i nie zadowolenie żołnierzy.
Kara Mustafa przysiągł wprawdzie z gniewem, że śmierć spotka każdego tchórza, któryby pod wpływem przesądu okazał trwogę, dał się jednak przekonać, że ucieczka czerwonego Sarafana dla wojska i dla sprawy wojennej była faktem pomyślnym.
Dzień upłynął, a jeźdźcy wysłani w pogoń, nie powrócili.
Żołnierze cieszyli się bardzo, że czerwonego widma wojny nie było już w obozie, a Jagiellona czyniła wszystko, ażeby schwytać czerwonego Sarafana.
Gdy nad wieczorem jeźdźcy powrócili, nic nie wskórawszy, postanowiła sama przedsięwziąć pogoń i w towarzystwie jezdnych sług puściła się w drogę konno, ażeby schwytać czerwonego Sarafana. Nie mogła mu pozwolić ujść żadną miarą! Przysięgła kapłanowi zemstę za to, że stanął jej na przeszkodzie, a nawet była przekonaną, że on urządził ucieczkę jeńca albo przynajmniej do niej dopomógł.
Wzburzenie Jagiellony było naturalne. Czerwony Sarafan był żywym dowodem jej winy, a tymczasem miała utracić możność pozbycia się go. Przeczuwała, że on jest dla niej niebezpieczny, wiedziała, że jej tajemnica stała się jawną i że Sobieski szukał tego, któremu dała życie.
Tą myślą przejęta, puściła się ze służbą w pogoń.
Tymczasem zapadł wieczór.
Dwaj Armeńczycy, handlarze broni, przespali w namiocie w blizkości przekopu, w którym umieścili także skrzynkę ze złotem i drogiemi kamieniami.
Gdy noc zapadła, powstał Assad.
— Nadchodzi chwila decydująca, — rzekł, — tej nocy ma przyjść Allaraba. Jeśli nie przyjdzie, to nie możemy liczyć na niego.
— Gdyby nie miał zamiaru przyjść — odpowiedział Soliman, — to byłby zdradził twoje propozycye. Skarby go nęcą, przyjdzie.
— W takim razie nasza wygrana! — rzekł Assad, — jaki wpływ, jaką władzę ma nad Kara Mustafą, miałem świeżo dowód.
— Czy czerwony Sarafan został ujęty?
Muszę się o tem dowiedzieć! Assad wyszedł z namiotu, mieszczącego tylko najniezbędniejsze przedmioty i po niejakim czasie powrócił.
— Zdaje się, że uciekł, — rzekł, — żołnierze utrzymują, że go nie znaleziono i cieszą się z tego.
— Noc zapada, księżyc wzeszedł. Kapłan indyjski coś nie przychodzi!
— Czeka na ciemną noc, — odpowiedział Assad.
— W namiocie ciemno, trzeba wpuścić światło księżyca, — rzekł Soliman, odsłaniając zasłonę umieszczoną przy wejściu.
Blade światło księżyca oświecało wnętrze namiotu.
Dokoła panowała zupełna cisza.
Północ nadeszła.
Allaraba o tej porze wyszedł ze swego wielkiego namiotu.
Miał na sobie biały kaftan i biały złotem przetykany turban.
Wyszedłszy stał przez chwilę oglądając się na wszystkie strony.
Nikogo widać nie było.
Uszedłszy kawałek drogi, znalazł się w pobliżu namiotu kanclerza Paca.
W chwili, gdy przechodził, kanclerz wyszedł od siebie.
— Dokąd tak późno, kapłanie? — zapytał kanclerz.
Allarabę rozgniewało to niespodziewane spotkanie.
— Dokąd kanclerz idzie tak późno? — zapytał i on także.
— Idę do przednich straży dowiedzieć się czy wojewodzina nie powraca, — odpowiedział Pac, — wiadomo ci zapewne, że wyjechała w pogoń za czerwonym Sarafanem.
— Każdy ma swoje zamiary i plany, — zakończył Allaraba mowę, — kanclerz ma swoje i kapłan może mieć swoje!
— A zatem powodzenia i dobrej nocy, — odrzekł Pac.
Rozstali się, ale podejrzewali się wzajemnie.
Pac przypuszczał, że Allaraba trzy ma czerwonego Sarafana w ukryciu i teraz właśnie zamierza go uwolnić, kapłan zaś sądził, że Pac pragnie go śledzić.
Nie poszedł zatem prosto do namiotu dwóch Armeńczyków, lecz wszedł do jednego z przekopów i doszedłszy do miejsca, w którem przekop załamywał się, ukrył się przy jednej z jego ścian.
Nie mylił się.
Wkrótce dały się słyszeć kroki.
Kanclerz Pac śledził go.
Tu jednak w dosyć ciemnym przekopie widocznie zgubił ślad jego, gdyż poszedł dalej i znikł w dalszym załomie.
Z tej chwili skorzystał Allaraba, aby uniknąć podpatrywania kanclerza.
Pospieszył napowrót po miękkim piasku, który tłumił jego kroki i wkrótce dostał się do innej części okopów, w której w tej chwili nie było nikogo.
Kanclerz Pac, straciwszy ślad kapłana, błądził jeszcze czas jakiś, nareszcie zaprzestał poszukiwań.
Allaraba udał się do namiotu Armeńczyków, oglądając się przezornie.
Nikt za nim nie szedł. Kanclerza widać ani słychać nie było.
Księżyc świecił jasno, a w jego blasku postać indyjskiego kapłana szczególne czyniła wrażenie. Wyglądał w nocy jak widmo. Wiatr powiewał jego białym kaftanem.
Nagle stanęła przed nim niewidzialna aż do tej chwili postać.
Allaraba cofnął się, niechętny i nachmurzony. Przyszedł mu na myśl kanclerz.
Za chwilę jednak poznał przystępującego doń Armeńczyka.
— Czekałeś na mnie? — zapytał.
— Drogą jest dla mnie ta chwila! — odpowiedział Assad, — przyszedłem aby cię zaprowadzić do naszego namiotu.
— Czy będziemy w nim sami?
— Nikt nam nie przeszkodzi! Mój towarzysz czuwa nad namiotem, a niewolnicy nie wpuszczą nikogo obcego.
Allaraba wszedł z Armeńczykiem do namiotu oświetlonego światłem księżyca.
— Siadaj kapłanie, — rzekł Assad uprzejmie, wskazując na wspaniały dywan rozesłany na środku namiotu.
Allaraba usiadł, Assad zajął miejsce przy nim.
— Przychodzisz, kapłanie, zawrzeć ze mną umowę, — zaczął stłumionym głosem, — wiesz, jaki warunek ci postawiłem! Idzie o to, abyś opuścił wielkiego wezyra.
— Wiem z czyjego zlecenia przychodzisz Armeńczyku.
— Imię jego nie należy do rzeczy, nie będziemy go wspominali, kapłanie.
— Twój pan chce strącić wielkiego wezyra, który po cel najwyższy chciwą swą rękę wyciąga, a ty masz mnie pozyskać, abym wielkiego wezyra oddał w twoje ręce. Ale to nie łatwe zadanie!
— Trzeba działać! Stanowczość w działaniu to połowa drogi do celu! — odpowiedział Assad, — nagrodę otrzymasz wielką, kapłanie! Przyszedłeś tutaj, to znaczy, żeś się zdecydował... A może chcesz mnie zdradzić i namówiłeś bostandżich, aby tu przyszli i ujęli mnie na uczynku, gdy będę czynił ci propozycye?
— I cóżbyś zrobił, gdybym taką zasadzkę urządził na ciebie? — zapytał Allaraba.
— Padłbym naturalnie ofiarą, — odpowiedział Assad, — ale bądź pewny, że nie ocaliłoby to wielkiego wezyra, a zgubiłoby ciebie! Moja zguba byłaby zarazem twoją zgubą!
— Jesteś więc na to przygotowany! Nie lękaj się jednak, przyszedłem, aby z tobą zawrzeć umowę!
— Musisz Kara Mustafę oddać w moje ręce. Obmyślenie sposobu pozostawiam twojej mądrości! Wielki wezyr ufa ci, możesz zatem zwabić go tutaj i w swoim namiocie oddasz mi go.
— A cóż mi za to ofiarujesz?
Assad wstał i otworzył skrzynie, stojące w namiocie.
— Patrz kapłanie! — rzekł, — czy widziałeś kiedy razem tak wielkie skarby? To złoto, te klejnoty, wszystko to będzie twojem, jeżeli zawrzesz układ ze mną.
Allaraba wstał także i przystąpił do skrzyń, oceniając chciwym wzrokiem skarby.
— Będziesz niezmiernie bogaty, mając to złoto i klejnoty, — mówił Assad dalej, obserwując wyraz twarzy kapłana, — masz przed sobą połowę skarbów wielkiego wezyra! I czyliż możesz się jeszcze namyślać?
— Gdybyś zmierzył niebezpieczeństwo, skarby te nie zdawałyby ci się tak wielkiemi, — odpowiedział Allaraba.
— Nie widzę żadnego niebezpieczeństwa, jeżeli będziesz działał szybko i stanowczo, kapłanie, — rzekł Assad stłumionym głosem, gdy Allaraba pochylony przyglądał się klejnotom, błyszczącym w świetle księżyca, — zadanie twoje nie jest bynajmniej trudne! Zadaj wielkiemu wezyrowi w kawie usypiający środek, a następnie wydasz mi go! Resztę już mnie pozostaw!
— I cóż myślisz zrobić z Kara Mustafą?
— Nim ci na to odpowiem, muszę zwrócić twoją uwagę, że jeżeli masz na myśli wydać mnie wielkiemu wezyrowi, to podejrzenie spadnie na ciebie, bo ja powiem, że chciałem tylko wystawić cię na pokusę, kapłanie, odpowiedział Assad, którego oczy groźnie błysnęły, — wpływ twój byłby złamany, nic zapominaj o tem! A teraz słuchaj! Gdy mi wydasz odurzonego wielkiego wezyra, zawiozę go do Stambułu. Tam los jego rozstrzygnie się! I ty także możesz pojechać, a nagroda twoja stanie się jeszcze większą!
— Przyjmuję więc twoją propozycyę, Armeńczyku!
— Otrzymasz w tej chwili zapłatę z góry, ale nie zapominaj, że byłbyś zgubiony, gdybyś uległ pokusie zabrania skarbów, a następnie przestrzeżenia wielkiego wezyra, aby i od niego dostać nagrodę! — rzekł Assad groźnie. — Zginąłbyś, gdybyś powziął myśl podobną. Wszystko jest przygotowane na ten przypadek.
— Zdaje mi się, że jesteś doświadczony Armeńczyku, i twój pan nie mógł wybrać lepszego pośrednika od ciebie! — odpowiedział Allarab stłumionym głosem.
— Nie posądzam cię, żebyś miał taki zamiar, ale było moim obowiązkiem zwrócić twoją uwagę na następstwa, — mówił Assad dalej, — weź skarby, obciąż się niemi, są one twoje! Ale zabierając je, przyjmujesz na siebie obowiązek spełnienia tego, coś przyrzekł!
— Przyjmuję ten obowiązek i spełnię go wkrótce. Potrzeba tylko wybrać stosowną chwilę! Zamknij skrzynie, Armeńczyku, powiedz swoim niewolnikom że zawierają broń i każ je odnieść do mojego namiotu.
Allaraba pozdrowił Assada i wyszedł, a Assad kazał zaraz odnieść skrzynie do niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.