Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 121. O zachodzie słońca
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

121.
O zachodzie słońca.

Czerwony Sarafan znajdował się w namiocie wojewodziny, gdzie pilnowali go jego słudzy.
Zaprowadzono go do przedziału, w którym była tylko rozesłana na ziemi skóra, aby mógł się na niej położyć.
Służba litowała się nad biedakiem i przynosiła mu jeść i pić.
Powoli w jego umyśle zaczynało się tworzyć pewne wyobrażenie, które w nocy poprzedzającej egzekucyę przybrało określone formy. Miotał nim największy gniew przeciwko tej, która trzymała go uwięzionego, do której w ciągu dnia został zaprowadzony i która następnie przyszła do niego, aby mu zadawać pytania. Instynkt mu kazał nienawidzieć Jagiellony. W duszy jego rodziło się uczucie, które mu mówiło, że ta kobieta już dawniej i teraz ponownie czyhała na jego śmierć.
Uczucie to było jednak dotąd niepewne. Czerwony Sarafan nie domyślał się, że ta, co go więziła, była jego matką wyrodną, nienawidząc jej szedł tylko za ślepym popędem swego instynktu.
Gdy noc ciemna zapadła, zerwał się ze swojego posłania.
Można było słyszeć wyraźnie dzikie zgrzytanie jego zębów. Wzrok jego był błędny, pięści zaciśnięte kurczowo. Gotów był w tej chwili ze ślepa wściekłością rzucić się na tę, której nienawidził. Biada Jagiellonie, gdyby w tej chwili ukazała się przed nim... byłaby poniosła karę z ręki własnego syna.
Obmacał rękami pas... nie znalazł za nim żadnej broni.
Powiększało to jeszcze bardziej jego wściekłość. Pobiegł ku wyjściu.
Tutaj czuwali słudzy Jagiellony i pochwycili go z krzykiem.
— Chce uciekać! Związać go! zabić! — wołali.
Słudzy łatwo pokonali więźnia i skrępowali mu ręce na plecach.
Leżał więc znowu na skórze w ponurej zadumie. Nareszcie nad ranem zasnął.
Tymczasem z zarządzenia wielkiego wezyra żołnierz Murzyn, herkulesowej postawy, który już nieraz pełnił obowiązki kata, przyprowadzony został do oficera, mającego kierować egzekucyą czerwonego Sarafana.
Negr ten, pochodzący z afrykańskich części wielkiego państwa ottomańskiego, był nagi, opasany tylko kolorową chustką około bioder przepiętą pasem w połowie ciała. Za pasem miał zatkniętych kilka sztuk broni. Potężna postać Murzyna czyniła go nadzwyczaj odpowiednim do jego okropnego urzędu, który mu powierzono. Rysy jego dzikie i zwierzęce świadczyły, że był zdolnym wykonać z zimną krwią najokropniejsze zlecenie.
— Gdy słońce, które weszło, będzie zachodziło dziś wieczorem, spełnisz na placu wśród obozu wyrok śmierci na ujętym szpiegu, — mówił do niego oficer — zetniesz mu głowę jednem cięciem tak aby wszyscy patrzący pochwalili twoją zręczność i żebyś otrzymał nadgrodę.
Murzyn zrobił grymas zadowolenia. Białe jego zęby ukazały się z pomiędzy grubych czerwonych warg.
— Miej w pogotowiu długą, zaostrzoną u góry tykę, — mówił oficer dalej, — na tej tyce zatkniesz następnie głowę szpiega, ażeby ją odesłać w odpowiedzi temu który go przysłał.
Negr skinął głową na znak, że zrozumiał słowa oficera. Następnie dał giestem do zrozumienia, że chce się jeszcze o coś zapytać i że prosi oficera, ażeby poszedł za nim. Wymówił przytem kilka wyrazów w swoim języku, którego oficer nie znał, Murzyn zaś nie umiał mówić po turecku, ale rozumiał dosyć dokładnie wydawane tym językiem rozkazy.
Oficer poszedł. Murzyn zaprowadził go na miejsce położone pomiędzy dwoma przekopami, gdzie znajdował się pień ściętego drzewa, mający około dwóch stóp wysokości. Dokoła było wolne miejsce.
Czarny kat wskazał pień i zrobił charakterystyczny znak na szyi, jak gdyby mówił, że na tym pniu utnie głowę więźniowi.
— Dobrze, rzekł oficer, — zgadzam się na to, miejsce jest dobre. Przygotuj się. Zaraz o zachodzie słońca masz wykonać swoją robotę.
Zarządzenie było wydane.
Z szybkością błyskawicy rozeszła się po całym obozie wieść, że czerwony Sarafan o zachodzie słońca ma być przez czarnego kata straconym.
Starzy żołnierze sposępnieli, młodzi także okazywali niepokój.
— Nie wyjdzie to na dobre, — mówili, — jeżeli czerwony Sarafan umrze, wszyscy zginiemy!
— Czyliż ostatnia nasza porażka nie była najlepszym dowodem, że czerwonego Sarafana więzić nie trzeba? — rzekł jeden z żołnierzy.
— To nas zgubi!
— To sprowadzi na nas nieszczęście!
— A któż nastawał, żeby go stracono? Cudzoziemcy? Psy chrześcijańskie!
— Chcą nas zgubić?
— Czychają na naszą zgubę, chociaż są w naszym obozie!
— Cóż na to mówią janczary?
— Czyż oni o tem myślą? Co ich to obchodzi?
— Czerwony Sarafan nie powinien zginąć!
— A któż temu przeszkodzi? Czy niewidzicie tam czarnego kata? Już czyści pałasz, którym ma wykonać wyrok!
Murzyn rzeczywiście klęcząc przy wielkiej gładkiej skale ostrzył o nią szablę połyskującą w słońcu nucąc przy tem monotonną dziką piosenkę.
Przekonawszy się, że szabla była dość ostra, wyczyścił ją kawałkiem skóry i udał się do pnia.
Tam szerokim nożem zaczął równać powierzchnię pnia i robić wyżłobienie na szyję skazanego. Podczas tej czynności jadł chleb kukurudziany, zakąszając kawałkiem surowego mięsa.
Słońce powoli zbliżało się ku poziomowi.
Nadeszła oznaczona godzina egzekucyi.
— Kanclerz Pac wyszedł do Jagiellony, ażeby się z nią razem udać na miejsce egzekucyi. Współczucia i miłości nie było w duszy tej kobiety ani śladu. Natura widocznie uczyniła ją wyjątkiem. Tylko zewnętrznie podobną ona była do ludzi, powierzchowność jej była porywająco piękna, lecz dusza była wyrodkiem z piekła. Zwierzę nawet kocha swe młode i broni ich.
Jagiellona pragnęła widzieć, jak ten, któremu niegdyś dała życie, będzie je oddawał pod ciosem czarnego kata.
Z jego zgonem była wolną od wspomnienia tego, co niegdyś zaszło; nadaremnie szukanoby jej syna.
Oficerowi, którzy mieli być obecni wykonaniu wyroku zebrali się w miejscu oznaczonem.
Oddział czarnych żołnierzy z pułki! do którego kat należy udał się przez obóz do namiotu Jagiellony.
Wojewodzina i kanclerz wyszli z niego właśnie, aby się udać na miejsce egzekucyi, gdzie spodziewali się ujrzeć także wielkiego wezyra i jego orszak.
Kat i kierujący egzekucyą oficer, wzięli od służących czerwonego Sarafana, który miał ręce związane w tyle.
Patrzył on na czarnych żołnierzy, na oficera i na kata, który niósł w ręku obnażoną szablę.
W pierwszej chwili zdawał się nie rozumieć o co chodziło. Następnie oczy błysnęły ponuro.
Słońce zachodziło; o tej porze zazwyczaj odbywały się egzekucye. Uderzyło go to i odgadł swoje fatalne położenie.
Nie wyszła jednak z ust jego skarga ani prośba, zdawał się z zimnym spokojem godzić ze swoim losem. Pochylony, ponuro patrząc przed siebie, poszedł za oficerem i czarnym katem na miejsce egzekucyi. Czarni żołnierze otoczyli go, robiąc straszny hałas, mający naśladować muzykę.
Orszak postępował ku placowi, na którym zebrani byli Jagiellona, kanclerz Pac i kilku oficerów. Otaczali oni znajdujący się w środku, przygotowany do egzekucyi pień.
Żołnierze znajdujący się w przekopach, zdawali się nic nie wiedzieć o orszaku, ani widzieć czerwonego Sarafana, gdyż odwrócili się i odmawiali modlitwy z Koranu.
Czarny kat wstrząsający swoją połyskującą w blasku zachodzącego słońca szablą, wyglądał strasznie.
Orszak wkrótce przybył na miejsce.
Czarni żołnierze otoczyli szerokim kołem pień, przy którym kat stanął.
Czerwony Sarafan również zbliżył się do pnia i przypatrywał mu się.
Oficer kierujący egzekucyą rzekł do Murzyna:
— Słyszałeś wyrok! czyń swoją powinność... oddaję ci skazanego!
W tej chwili w jednej stronie placu powstał hałas.
Czarni żołnierze usunęli się na stronę.
Allaraba ukazał się pomiędzy nimi z rękami podniesionemi do góry właśnie w chwili gdy słońce dotykało poziomu.
Ukazanie się indyjskiego kapłana w tej chwili sprawiło wielkie wrażenie.
Miał on na sobie biały kaftan i złotem przetykany turban. Na rękach jego widać było grube złote bransolety. Czarnobroda twarz jego była poważna i groźna, a z oczu tryskał gniew i oburzenie.
— Wstrzymajcie się, rozkazuję w imieniu wielkiego wezyra! — zawołał donośnym głosem.
Jagiellona drgnęła i z żywą niechęcią spojrzała na kapłana.
Czerwony Sarafan patrzył ze zdziwieniem na Allarabę.
Czarny kat także pytająco nań spoglądał.
— Wstrzymajcie się! — powtórzył Allaraba, — dziś wieczór krew przelaną być nie może!
Oficer kierujący egzekucyą stał zdumiony.
Co znaczyła ta zwłoka?
— Przynoszę ci rozkaz wielkiego wezyra, ażebyś dziś wieczór zaniechał egzekucyi, — zawołał Allaraba do oficera.
Jagiellona blada i rozgniewana postąpiła kilka kroków.
— Co to znaczy kapłanie? — zapytała.
Allaraba przystąpił do czerwonego Sarafana, położył rękę na jego ramieniu i rzekł donośnie.
— Nie tykaj go Murzynie! Precz z tą szablą! Dzisiaj wieczorem krew płynąć nie powinna.
To powiedziawszy kapłan rozciął więzy czerwonego Sarafana.
— Co czynisz? — zapytała Jagiellona, nie mogąc dłużej panować nad swym gniewem, — przekraczasz swą władzę, kapłanie!
— Działam w imieniu naszego pana, wielkiego wezyra! — odpowiedział Allaraba.
— Możesz wstrzymać wykonanie wyroku, kapłanie, ale nie możesz dawać wolności! — rzekła Jagiellona. — Jeniec ten jest moją własnością! Nie zrzekam się moich praw!
Czerwony Sarafan, który słyszał te słowa, pochylił się, jak gdyby się szykował do skoku i napaści. Wzrok jego pełen nienawiści wlepiony był w Jagiellonę, która stała dumna, wyprostowana z marmurową zimną twarzą. Patrzyła ona groźnie na indyjskiego kapłana, jak gdyby chciała w tej chwili wyzwać go do walki, za to, że myślał odebrać jej jeńca.
— Nie wyrzekasz się swoich praw, pani, — rzekł Allaraba, — dobrze więzień jest twoim, ale krew jego dzisiaj przelaną być nie może.
Zaledwie przebrzmiały te słowa, czerwony Sarafan zręcznym skokiem rzucił się do pnia, porwał leżącą na nim szablę i wstrząsnął nią w powietrzu.
Była to straszna chwila.
Sarafan z dzikim śmiechem rzucił się na Jagiellonę.
Szabla błysnęła nad jej głową i byłaby ją ugodziła, gdyby nie to, że oficer przyskoczył do Sarafana i pochwycił go za rękę.
Jagiellona stała przez chwilę jak sparaliżowana. Zdawało się jej, że straszny wyrok ma się spełnić, i że ten, któremu niegdyś dała życie, ma być mścicielem jej zbrodniczych czynów.
Allaraba nie poruszył się nawet, aby przeszkodzić czerwonemu Sarafanowi w spełnieniu jego zamiaru. Oficer wyrwał mu szablę.
— Więzień należy do księżnej pani! — rzekł donośnie.
Jagiellona odzyskała spokój.
— Związać go! — rozkazała.
— Następnie zwróciwszy się do kapłana z trymufującą miną, rzekła:
— On jest mój, kapłanie! nie dostaniesz go! Jeżeli wielki wezyr zmienił zamiary, to ja nie ustąpię! Znasz mnie! Ugiąć się nie dam!
Allaraba spojrzał na nią ponurym, przenikliwym wzrokiem.
Czarni żołnierze związali czerwonego Sarafana.
Słońce zaszło i wieczór zapadł szybko.
Kapłan nic nie odpowiedział.
— Moje zadanie spełnione, — rzekł do oficera, — co ma nastąpić, należy do ciebie.
Oficer rozkazał odprowadzić Sarafana do namiotu jego pani.
Allaraba przeszedł dumnie koło Jagiellony, która sama czuwała nad tem, ażeby Sarafana odprowadzono do jej namiotu i oddano jej służbie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.