Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 116. Zuchwałe postanowienie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

116.
Zuchwałe postanowienie.

Podczas szturmu Turków, który oblężeni, jak widzieliśmy, bohatersko odparli, kilku rannych Turków wpadło w ręce walczących na wałach i murach, i umieszczono ich natychmiast bezpiecznie, ażeby z nich wydobyć wszelkie możliwe wiadomości o oblegających.
Hrabia Stahremberg sam nazajutrz po krwawej ale zwycięskiej bitwie, udał się do domu, do którego zaniesiono rannych nieprzyjaciół. Wypytywał się ich w przytomności kilku oficerów o siłę pojedynczych oddziałów, o zapasy amunicyi i o roboty oblężnicze. Kilku rannych podało mu niejakie szczegóły. Wszystko to jednak dowodziło, że oblegający posiadali niezmierne środki i że Wiedeń pomimo całej dzielności mieszkańców i obrońców, nie będzie mógł utrzymać się, jeżeli pomoc spiesznie nie nadejdzie.
— Chorągiew Proroka powiewałaby już teraz na murach miasta, — zawołał jeden z Turków z wyrazem dzikiego gniewu, — gdybyśmy byli sami na siebie nie sprowadzili nieszczęścia! Zadajcie mi śmierć! Nie chcę żyć dłużej! Jestem pewny zguby wojsk naszych!
— O jakiem nieszczęściu mówisz? zapytał Stahremberg.
— Czy nie wiesz, że tam u Tatarów znajduje się czerwone widmo wojny? — mówił Turek dalej, — schwycili je i zatrzymali, a to przynosi śmierć, zgubę i porażkę!
— Czerwone widmo wojny? — zapytał Stahremberg.
— Turek mówi o tym szczególnym człowieku, panie hrabio, — rzekł jeden z oficerów do Stahremberga, — którego nazywają czerwonym Sarafanem i którego księżna Aminow wysłała do króla polskiego.
— A zatem czerwony Sarafan jest w niewoli? — rzekł Stahremberg.
— Wołałbym, żeby był tu, nie tam! — odpowiedział raniony Turek, — dopóki on będzie w obozie, wojsku nie będzie się szczęściło.
— Czy wiesz z pewnością, że żyje jeszcze?
— Żyje, tak! Tylko Tatar, który był przy królu polskim i jako szpieg został schwytany w obozie poniósł śmierć.
— A zatem obaj posłańcy nie przebyli szeregów nieprzyjacielskich! Tym razem spodziewałem się, że się uda prze słać wiadomość... myliłem się... nie możemy na przyszłość łudzić się nadzieją! Co się nie powiodło tym dwom wysłańcom księżnej Aminow, tego nikt inny nie dokona.
Hrabia Stahremberg przez resztę dnia miał tyle do czynienia z zarządzeniami, które szkody wyrządzone podczas nocy uczyniły potrzebnemi, że dopiero nazajutrz rano mógł zawiadomić o tem, co zaszło, księżnę Aminow, gdy znowu przyszła obdzielać i zasilać biednych i chorych.
— Nie należy tracić odwagi, księżno, choć jedna smutna wiadomość spieszy za drugą, — rzekł uwielbiający dobrodziejkę biednych, Stahremberg, — jesteśmy przyzwyczajeni do ciosów wszelkiego. rodzaju!
— Jakiż to nowy świetny dowód dzielności i bohaterstwa dałeś pan ze swą małą garstką wojska, panie hrabio! — odrzekła Sassa.
— Ale ileż podobnych szturmów odeprzeć zdołamy, księżno? — zapytał Stahremberg smutnie, — jak długo udręczone miasto będzie się mogło jeszcze opierać? Tam na wałach nie mówię tego, tam wobec ludzi przybieram minę nieugiętej surowości i wiary w zwycięstwo! Tu jednak powiedzieć mi to wolno. Ostatnia bitwa wymagała także wie lu ofiar. Była zwycięską, ale jeszcze jedno takie zwycięstwo, a opór nasz będzie złamany! Wszyscy znajdziemy śmierć na wałach!
— Król bohater, Sobieski, przybędzie ze swojemi wojskami, panie hrabio! Moi posłańcy...
Stahremberg zrobił gest przeczący.
— Co się stało? — zapytała Sassa przestraszona.
— Przychodzę zawiadomić księżnę panią, że posłańcy ci nie dostaną się do króla polskiego!
— Mów pan, panie hrabio... więc mych wysłańców spotykało nieszczęście? Przejście się zawaliło? Powrócili, nic nie załatwiwszy.
— Nie, księżno! Tatar króla został schwytany i zabity...
— Iszym Beli nie żyje!
— Tak zeznał jeden z ujętych Turków.
— A czerwony Sarafan?
— Znajduje się w ręku nieprzyjaciela! Został ujęty.
Sassa opuściła ręce. Twarz jej przy brała wyraz boleści.
— Tegom się nie spodziewała! — rzekła z cicha.
— Zła to wiadomość, księżno, — mówił hrabia Stahremberg dalej, — dowodzi ona, jak ściśle jesteśmy otoczeni! Nikt nie zdoła się wydostać!
— Pomoc jednak trzeba sprowadzić! — rzekła, — króla trzeba przywołać koniecznie! Nie można także pozostawiać czerwonego Sarafana w rękach Turków, którzy go umęczą i zamordują! Iszym Beli już zginął, ale czerwonego Sarafana możnaby jeszcze ocalić! — Należałoby zaproponować wymianę jeńców, — rzekł hrabia Stahremberg.
— Na to Turcy nie przystaną, panie hrabio, znam ja ich! Nie, trzeba zrobić co innego! Ja wiem sposób, — rzekła Sassa nagle z promieniem nadziei we wzroku, tylko tym sposobem czerwony Sarafan może być ocalony; Nie ma chwili do stracenia! Daj mi pan, panie hrabio, kilku jeźdźców z białą chorągwią!
— Co księżna pani chce uczynić?
— Ja sama udam się do tureckiego dowódcy, i zażądam od niego wydania czerwonego Sarafana, — odpowiedziała Sassa, ożywiona odwagą. — Ja jedna bezpiecznie mogę się udać do obozu Turków, którzy mnie jako małżonce rosyjskiego dostojnika, nie zrobią nic złego, ażeby nie ściągnąć na siebie gniewu Rosyi.
— Szlachetny to i wspaniałomyślny, ale zuchwały zamiar, księżno! Turcy nie szanują białej chorągwi! Obawiam się o życie pani! Jest moim świętym obowiązkiem ostrzedz panią!
— Postanowienie moje jest stanów cze, panie hrabio, i nic w świecie nie od wiedzie mnie od niego!
— I księżna pani sama chcesz się udać do obozu tureckiego? Książę Aminow na to nie pozwoli.
— Książę będzie mi towarzyszył.
— Jeżeli tak, to będę spokojniejszy! Turcy nie poważą się zrobić przykrości księciu lub strzelać do jego eskorty, — rzekł hrabia Stahremberg, — pozwól mi pani wyrazić podziw! Jest to postanowienie bohaterskie.
— Idzie o ocalenie nieszczęśliwego, któremu grozi śmierć straszna, — odpowiedziała Sassa, nie zważając na pochwały, — idzie o spełnienie obowiązku wdzięczności, panie hrabio! Ten czerwony Sarafan niegdyś ocalił mi życie: I ja miałabym dopuścić, żeby zginął bez pomocy, żeby go zamordowano? Nie, nie! Pan sam nie postąpiłby inaczej! Spełniam tylko święty obowiązek!
— Niech niebo błogosławi tobie i twemu zamiarowi, księżno! Oddział jeźdźców jest w każdej chwili do rozporządzenia.
— Nie potrzebuję oddziału, panie hrabio, proszę tylko o trzech jeźdźców! Jeden będzie miał białą chorągiew, a dwaj będą towarzyszyli powozowi, więcej nie trzeba, — odpowiedziała Sassa. — Udaję się z prośbą do wielkiego wezyra i nie potrzebuję eskorty.
— Byle tylko Kara Mustafa mógł i obciął panią ochronić! — rzekł Stahremberg niespokojnie.
— Nie obawiaj się pan, panie hrabio, każdy krok nieprzyjazny byłby dla niego fatalnym, skoro książę będzie mi towarzyszył. Naraziłby się na nieprzyjaźń Rosyi, a na to się nie odważy.
— Kiedyż księżna pani myśli opuścić miasto?
— Za godzinę, panie hrabio! Stahremberg przyrzekł zarządzić wszystko co potrzeba i odprowadził księżnę do jej powozu otoczonego przez biednych.
Sassa rozdała nieszczęśliwym chleb i pieniądze, i pożegnana ich błogosławieństwami, wsiadła do powozu, udając się do pałacu, w którym mieszkał książę Aminow.
Naturalną jest rzeczą, że księciu wcale się nie podobało w oblężonem mieście. Był w najgorszym humorze i klął, że przed rozpoczęciem oblężenia nie opuścił Wiednia.
Dziwna rzecz jednak. Ukazanie się jego pięknej i łagodnej małżonki wywierało tak potężny wpływ na niego, że niechęć i gniew ustępowały jak na zaklęcie. Była ona zawsze jego dobrym aniołem. Służba lżej oddychała, gdy pani była przy swym małżonku. Wszyscy znali jej błogi wpływ i wszyscy ją wielbili.
Podczas ostatniego strasznego szturmu, który byłby doprowadził do zdobycia miasta, gdyby mała garstka nie stawiła tak silnego i nieugiętego oporu, książę był nadzwyczaj wzburzony. Nie potrzebował wprawdzie jako poseł carski obawiać się niczego ze strony Turków, ale w razie rabunku i jego mogła spotkać jaka niemiła przygoda.
Książę namyślał się właśnie, jakim sposobem mógłby swoją małżonkę i siebie zabezpieczyć na taki wypadek, gdy weszła Sassa.
Zbliżyła się do niego ze słodyczą i podała mu ręce.
— Przychodzisz znowu z jakąś prośbą dla oblężonych, Sasso, — rzekł książę, — ja jednak mam zamiar nie zostawać tu dłużej w oblężonem mieście, Musimy się stąd wydostać!
— Decyzyę co do tego ty wydasz, mój małżonku, — odrzekła Sassa miękkim melodyjnym głosem, — przychodzę do ciebie z prośbą, której nie odrzucisz, gdy się dowiesz o kogo idzie!
— Pora teraz, żebyśmy pomyśleli o sobie Sasso! — O sobie? czegóż nam brakuje, mój małżonku?
— Nie możemy tu dłużej zostać! Obawiam się wzięcia miasta.
— Niechaj niebo uchroni od tego nieszczęścia! — rzekła Sassa składając ręce, — król Sobieski przybędzie i miasto ocali. Mówiłam ci, mój małżonku, żem wysłała dwóch posłańców. Jeden z nich zginął, drugi został ujęty i jest w ręku Turków! Musimy go ocalić! Jest to naszym świętym obowiązkiem, mój małżonku!
— Domyśliłem się zaraz, że przychodzisz z jakąś prośbą!
— Nieszczęśliwy czerwony Sarafan znajduje się w ręku Tatarów! Dręczą go, zabiją! O! ty znasz ich okrucieństwo dla nieprzyjaciół!
— Czerwony Sarafan bywa wszędzie i nigdzie go nie uważają za nieprzyjaciela, Sasso!
— Drżę o jego życie! Muszę go ocalić, mój małżonku! Wiesz o tem, że on mi kiedyś ocalił życie!
— Chcesz go ocalić1? Jakim sposobem?
— Musimy pojechać do wielkiego.wezyra, prosić żeby go uwolnił!
Książę oburzył się.
— To niemożebne! — zawołał, — nie mów mi o niczem podobnem.
— Ale, mój małżonku, ten nieszczęśliwy zginie, jeżego nie ocalimy, — mówiła Sassa ze łzami w oczach, — biedny Sarafan zginie, a to ja go wysłałam.
— Nie myślę się mięszać w takie sprawy za nic w świecie, Sasso! To jest moja ostateczna decyzya. Zresztą niepodobna z wielkim wezyrem wchodzić w układy.
— Gdy idzie o ocalenie człowieka, nic nie jest niepodobnem, mój małżonku. Udamy się z białą chorągwią do Turków i zażądamy wydania jeńca.
— To niepodobna! Uwolnij mnie od podobnych propozycyi. Nie chcę z tem mieć nic do czynienia. Ani słowa więcej Sasso! Znasz mnie. Nie pobudzaj mnie do gniewu!
Twarz księżnej przybrała tęskny, bolesny wyraz. Znała ona księcia. Jej prośby na nic przydać się nie mogły w tej chwili.
Spuściła oczy i smutna wyszła z pokoju.
W przyległym salonie stanęła. Przypomniał jej się jeszcze jeden dobry sposób wywarcia wpływu na księcia i zmiękczenia go. Myśl ta dodała jej nowej odwagi.
— Musisz ocalić czerwonego Sarafana, jeżeli jeszcze nie zapóźno!
Słowa te ciągle miała na myśli. Zaczęła drżącym, cichym głosem śpiewać jedną ze swych piosnek. Dźwięki jej rozlewały się po pokoju i dochodziły do księcia żałosną skargą. Służba wiedziała o tem, że księżna, ilekroć nie mogła ułagodzić swego małżonka, śpiewała piosnkę o skowronku tę samą, którą książę słyszał wówczas, gdy ją ujrzał po raz pierwszy. To też wszyscy milkli, gdy zaczynała śpiewać, gdy miękkie a dźwięczne tony rozlewały się po pałacu. Wszyscy słuchali.
Książę stał także i słuchał. Wpływ pieśni nie zawiódł. Gniew jego uspokoił się, łagodne uczucia znalazły przystęp do jego duszy.
Śpiewała tak pięknie, tak miękko, tak przejmująco. Pieśń jej była błagalną prośbą za czerwonym Sarafanem.
Książę pocichu otworzył drzwi.
Sassa spostrzegła go i z otwartemi ramionami pobiegła do niego. Łzy perliły się w jej oczach.
— Tobie zawdzięczam wszystko; mój małżonku, — tyłeś uczynił dla biednej niewolnicy z Sziras! A teraz nie chcesz nic uczynić dla tego nieszczęśliwego, który jęczy w szponach tureckich.
— Zwyciężyłaś mnie, Sasso! Spełnię twą prośbę, — odrzekł książę.
— O dzięki ci za to dobrodziejstwo, jakie mi czynisz! — cieszyła się Sassa, — ocalimy nieszczęśliwego! Jeszcze może nie zapóźno.
W godzinę później otworzono jedną z bram miasta i wyjechał z niej powóz.
W powozie siedziała Sassa i książę.
Trzech jeźdźców jechało naprzód. Jeden z nich trzymał białą chorągiew.
Mały ten orszak zbliżał się do przekopów oblegających.
Nie strzelano do niego.
Czy czerwony Sarafan żył jeszcze? To pytanie zajmowało siedzącą obok poważnego księcia Sassę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.