Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 115. Ważna wiadomość
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

115.
Ważna wiadomość.

Jan Sobieski czekał jeszcze ciągle na książąt, którzy mieli się z nim połączyć, ażeby razem ruszyć na Wiedeń i stoczyć bitwę z Turkami.
Siły jego były zbyt małe w porównaniu z nieprzyjacielskiemi. Wprawdzie nieraz bohater ten małemi siły pokonywał przeważnych nieprzyjaciół, tym razem jednak od decyzyi jego zależał także los sprzymierzeńców, musiał więc czekać.
Z pomiędzy szpiegów, których Sobieski wysyłał, jak wiemy, powracało niewielu. Większa część wpadała w ręce Tatarów, którzy na szybkich koniach ukazywali się wszędzie, a następ nie znikali.
Na Iszyma Beli także czekał Sobieski napróżno. Był pewnym, że wpadł w ręce Tatarów, a skoro on nie wrócił, pomimo całej swej zręczności i wierności, to nie warto było wysyłać innych.
Wszystkie te jednak przeciwności, ani nawet zdrada tych, którzy go opuścili, nie zachwiały bohaterskiej odwagi króla. Skarżył się tylko na Litwinów, i nieraz mówił do tych, co go otaczali, że nie chciałby być w skórze tych odstępców.
Pewnego niepogodnego, dżdżystego wieczoru, zbliżył się do obozu polskiego jakiś człowiek w ubiorze wieśniaka lub drwala.
Czaty zewnętrzne zawołały go.
Stanął i czekał, aż dowódca placówki zbliżył się do niego.
— Pragnę iść do kapitana Wychowskiego! — rzekł wieśniak, — proszę mnie zaprowadzić!
— Chcesz się zaciągnąć, nieprawdaż? Weźcie go i dajcie mu odzież i broń, — rzekł dowódca.
Żołnierze przybiegli do wieśniaka.
— Idźcie precz! — zawołał, — zaprowadźcie mnie do kapitana Wychowskiego! Potrzebuję się z nim widzieć!
— Co sobie myślisz? Jak możesz się widzieć z kapitanem! — odpowiedział dowódca, — gdybyś był żołnierzem, to co innego! Czego chcesz od kapitana?
— Powiedzcie mu tylko, że przyszedł Dorowski, a usłyszycie, co wam powie.
Żołnierze zaprowadzili Porowskiego do najbliższego posterunku, skąd wysłano posłańca do obozu, ażeby oznajmił kapitanowi Wychowskiemu, iż jakiś wieśniak z ważnem doniesieniem przybył do obozu i chce je osobiście tylko jemu powierzyć.
Adjutant króla usłyszawszy nazwisko Dorowskiego, przypomniał je sobie natychmiast i domyślił się, że tu idzie o tajemnicę względem syna Jagiellony.
Porowski musiał się coś o nim dowiedzieć i przyszedł uzupełnić zeznanie, złożone niegdyś w kościele.
Wychowski udał się natychmiast do króla.
— Ważna wiadomość, najjaśniejszy panie, — rzekł, — wieśniak Dorowski przybył właśnie do obozu.
Sobieski pomyślał chwilę, aby przypomnieć sobie nazwisko.
— Dorowski, najjaśniejszy panie, wychowywał syna wojewodziny Wassalskiej, — przypominał Wychowski, — u niego to stary Wołoch, Stefan, umieścił chłopca, który następnie znikł bez wieści.
— Przyprowadź tego człowieka tutaj, — rozkazał Sobieski, — ma on może jaki ślad zaginionego! Wiesz, że jest świętym obowiązkiem wykryć tę tajemnicę i tak udowodnić winę wojewodziny, żeby nie uszła zasłużonej kary. Daj Boże, żeby ten nieszczęśliwy syn, skazany na śmierć przez występną matkę, był jeszcze przy życiu! Nie ma lepszego świadka strasznej winy tej zbrodniarki, jak ten, który przez nią skazany został na los okrutny! Ciekawy jestem usłyszeć, co nam przynosi ten człowiek! Przyprowadź go do mnie!
Wychowski ukłonił się i wyszedł.
Król stał zamyślany. Przed oczyma jego stał ów dokument następującej osnowy:

“Pod świętym znakiem krzyża oświadczam niniejszem, że Jagiellona Wassalska dała życie synowi. Wszelkie moje starania, ażeby o tym synu otrzymać wiadomość, były daremne. Ale będzie ona pociągniętą do odpowiedzialności, gdy godzina wybije.

Jakób Sobieski.”

— Godzina wybiła, mój ojcze! — rzekł król, — ja będę tym, który w twojem imieniu do odpowiedzialności ją po ciągnie! Ciężkie cierpienia przebył nieszczęśliwy syn Jagiellony! Daj Boże, żeby żył jeszcze, aby mu można było dolę jego osłodzić! Wtedy twa wina Wyjdzie na jaw, Jagiellono Wassalska, i ciężką będzie klątwa twego zbrodniczego czynu! Jest Bóg, który mści się i karze! I twoja godzina uderzy, a wtedy biada ci, nielitościwa!
Jan Sobieski przechadzał się po oświetlonym jedną świecą pokoju. Słowa, które jego ojciec nakreślił, nie mogły mu wyjść z pamięci, czuł, że ma obowiązek być ich wykonawcą. Chociaż Jagiellona była skazaną na banicyę i uciekła, kara musiała jej dosięgnąć, chociażby się ukryła na końcu świata.
Za drzwiami dał się słyszeć odgłos kroków.
Kapitan wrócił, przyprowadzając człowieka, który tak niespodzianie przybył do obozu, ażeby dobrowolnie coś zeznać o chłopcu, powierzonym niegdyś przez Wołocha jego opiece.
Drzwi się otworzyły.
Kapitan wprowadził Dorowskiego do pokoju.
— Oto jest opiekun Józefa, najjaśniejszy panie, — rzekł do króla, który tak ciekawie spojrzał na wchodzącego.
Dorowski padł na kolana, ujrzawszy czczonego przez naród króla bohatera.
Wychowski zamknął drzwi.
— Przyszedłeś z jakąś wiadomością, — rzekł król, — jak się nazywasz?
— Dorowski, miłościwy królu! Po raz pierwszy cię widzę, ale błogosławię godzinę, w której mogę przed tobą w prochu się ukorzyć!
— Wstań i mów, co cię do mnie sprowadza? — zapytał Jan Sobieski.
— Przynoszę ci ważną wiadomość, miłościwy królu, wiadomość, która mi nie dawała spokoju, tak, że wiele mil tu spieszyłem — odpowiedział Dorowski, — szukałem twego kapitana, który dawniej odebrał odemnie zeznanie o Stefanie. Wówczas w kościele nie mogłem powiedzieć, gdzie jest Stefan. Teraz wiem i przyszedłem tutaj, ażeby o tem donieść.
— Dobrze uczyniłeś, — rzekł król, — a zatem to do ciebie stary Wołoch przyniósł chłopca? Niebo cię wynagrodzi, żeś nieszczęśliwego chorego chłopca przyjął do siebie! Daję ci za ten czyn moją sakiewkę, ale to nie jest jeszcze dostateczną nagrodą! Przyjąłeś biednego, chorego Sefana! — Sobieski podał klęczącemu rękę, którą on do ust przycisnął. — Ty ocaliłeś nieszczęśliwego, skazanego na stracenie chłopca, nie wiedząc czyim on był synem! A teraz opowiadaj! Sefan dorósłszy, opuścił cię, nieprawdaż?
— Moja żona była mu przeciwną, miłościwy panie! Nie mogę jej mieć tego za złe! Musieliśmy walczyć z niedostatkiem, często nie było czem opędzić życia, a Sefan nie był przecież naszem dzieckiem.
— Czy twoja żona biła chłopca?
— Nie, miłościwy królu, na to nie byłbym pozwolił! Ale nie kochała go i często mi wyrzucała, że cudze dziecko przyjąłem.
— Czy stary Stefan nie przynosił wam pieniędzy i żywności?
— Raz tylko dał mi pieniędzy, miłościwy królu, wówczas, gdy zrobił zamianę i przyniósł do nas Sefana! On sam nie miał wiele.
— Błogosławioną niech będzie pamięć tego Wołocha, który ocalił życie chłopcu i przyniósł go do ciebie! — rzekł król, — gdyby nie on, byłoby dziecko zginęło. On je wyratował!
— Zaraz wówczas mówiliśmy do siebie, że Sefan musi być dzieckiem jakiejś wielkiej pani, które trzeba było potajemnie wychować! Ale żona moja gniewała się, że nic więcej nie dawano na chłopca.
— Zapewne dlatego Sefan porzucił cię?
— Sefan był zawsze szczególnym chłopcem, miłoŚciwy królu! Nie był on takim, jak inne dzieci! Coś go ciągnęło w świat! Nie miógł wytrzymać w naszej chacie, ani na tratwie. Wszystko to było dla niego za małe i za ciasne. Jednego więc dnia zniknał. Żal mi go było, bom się do niego przyzwyczaił i lubiłem go. Nic to jednakże nie pomogło, poszedł!
— A teraz znalazłeś go znowu? — zapytał król.
Wychowski stał w głębi i słuchał uważnie.
Było to cudem, miłościwy królu! Był to znak z nieba, — mówił Dorowski dalej, — nie napomnę tego w mem życiu!
— Gdzież on jest? gdzie jest Stefan? czyś go przyprowadził z sobą?
— Przyprowadził? Nie, miłościwy królu! Jego niepodobna utrzymać, jest on już dawno za górami. Ale widziałem go i wiem że żyje!
— Dokąd się udał?
— Tak, gdybym ja to wiedział, miłościwy królu!! Jest on to tu, to tam! Nie spoczywa nigdy! Musi znów być przy wojsku!
— Więc jest żołnierzem? Może jest tu w obozie? — zapytał król.
— Błąka się wszędzie, miłościwy królu! Żołnierze znają go wszędzie! Czy miłościwy pan nie słyszał o czerwonym Sarafanie?
— Czerwonego Sarafana znam! — odpowiedział Sobieski.
— To mój Sefan, miłościwy królu!
— Jakto... czerwony Sarafan jest owym chłopcem, którego Wołoch przyniósł do twojej chaty?
— Tak, miłościwy królu! Z Sefana nie wiem jakim sposobem zrobiło się imię Sarafan, a czerwonym Sarafanem nazywają go, bo zawsze czerwono się ubiera!
— Jest to dla mnie niespodziewana wiadomość, — rzekł król, — więc czerwony Sarafan jest tym, którego szukamy.
— Przypadek zrządził, żem go znalazł i że się o tem dowiedziałem, miłościwy królu, — odpowiedział Borowski, któremu, gdy to mówił, łzy w oczach stanęły, — tak to było, że miałem go ujrzeć, gdy był blizko zguby! Myślałem zrazu, że mam ze złym duchem do czynienia, ale poznałam zaraz mego Sefana! Ale nie został u mnie! Musiał znów w świat wyruszyć.
— I nie wiesz, gdzie jest teraz? — zapytał Sobieski.
— Nie, miłościwy królu, od tego czasu nie widziałem go.
— Przed niejakim czasem był tu u mnie w obozie, — mówił król dalej, — jest on do mnie przywiązany, raz ocalił mi życie i od tego czasu zawsze chętnie go widuję. A teraz okazuje się, że to ten którego szukam. Miłą mi jest to wiadomość. Spodziewam się, że wkrótce zobaczę go w moim obozie. Weź to jako nagrodę za przyniesiony wiadomość i za daleką drogę, który odbyłeś.
W chwili, gdy król dawał Borowskiemu sakiewkę, dał się słyszeć gwar przed domem.
Król słuchał. Wychowski także był zdziwiony.
— Zobacz co to jest, — rozkazał mu król.
Borowski ucałował szatę Sobieskiego i wyszedł z kapitanem.
Hałas powiększał się.
Wkrótce potem wrócił Wychowski.
— Kilku naszych jeźdźców ujęło tatarskiego szpiega, — rzekł.
— Gdzie jest Tatar? — zapytał Sobieski.
— Tu przed domem, najjaśniejszy panie.
Król wyszedł z kapitanem przed dom.
Kilku żołnierzy z pochodniami otaczało niewielki oddział jeźdźców, trzymających pośrodku związanego Tatara.
— Zabić szpiega! — wołano, — Tatarzy wszystkich naszych szpiegów zabijają!
— Stójcie! — zawołał Sobieski, wchodząc między żołnierzy, którzy ujrzawszy króla, cofnęli się z uszanowaniem, — przyprowadźcie szpiega do mnie.
Spełniono rozkaz. Kilku jeźdźców, zeskoczywszy z koni, przyprowadziło jeńca, mającego ręce związane z tyłu, przed króla, za którym stali ludzie z pochodniami, tak, że jeszcze ich światło padało na ponuro patrzącego przed siebie Tatara. Nie zgiął on kolana przed królem. Nienawiść, upór i gniew malowały się w jego rysach.
— Czy znasz Iszyma Beli, który należał do waszego plemienia? — zapytał król po tatarsku, nauczył się bowiem nieco tego języka podczas wojny i od swego przybocznego Tatara.
Zapytany skinął głową z miną tryumfującą.
— Czy wiesz gdzie jest Iszym Beli? — zapytał Sobieski.
— Nie żyje! — odpowiedział Tatar, — ukamienowaliśmy go za to, że nas opuścił? Gdyby był do nas powrócił, zostałby przy życiu.
— I Iszym Beli nie chciał?
— Nie! Więc go ukamienowano.
— Za jego wierność! — rzekł król poważnie, ze wzruszeniem, — umarł, ażeby mnie nie zdradzić! Cześć jego pamięci! Wydarliście mi jednak tego wiernego sługę, zabiliście go, ukamienowali! To wymaga odwetu! Oko za oko! Przygotuj się na śmierć! — rzekł Sobieski gniewnie do szpiega, — powiesić go na tamtem drzewie! Pragnę pomścić Iszyma Beli. Krew jego niech na was spadnie!
Tatar nie prosił o łaskę.
Otaczający żołnierze porwali go, usłyszawszy rozkaz króla, byli bowiem rozsrożeni przeciw Tatarom za ich dzikość i okrucieństwo.
Król z Wychowskim powrócił do domu, a tymczasem przy blasku pochodni dopełniono egzekucyi.
Żołnierze zaprowadzili go do drzewa. Milczał.
Dała się słyszeć komenda oficera. Gruby sznur przerzucono przez gałęź drzewa. Następnie stary, siwobrody żołnierz wprawną ręką założył mu pętlicę na szyję.
Po chwili pociągnięto sznur. Tatar bujał w powietrzu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.