Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 117. Tajny rozkaz sułtana
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

117.
Tajny rozkaz sułtana.

Sułtanka Walida przyjęła baszów, Assada i Solimana i usłyszała od nich, że Kara Mustafa już teraz na czele wojsk zachowuje się jak sułtan.
— Jest to zbrodnią wymawiać takie słowa, mądra i dostojna matko padyszacha, — rzekł Assad, — lecz usta moje nie mogą zataić tego, co serce czuje. Wielki wezyr jest zdrajcą i dąży do tego, aby zasiadł na tronie. Słowa moje są prawdą!
— Assad basza mówi to, co i mojem jest przekonaniem, — dodał Soliman, — uciekliśmy i przybyliśmy tutaj, ażeby nas nie poczytano za współwinnych. Wielki wezyr knuje wysoko sięgające plany.
— Wiem, że słowa wasze są prawdą i kazałam was wezwać, aby was wybadać, czy sułtan może polegać na waszej wierności, — odpowiedziała sułtanka Walida, — wiem także, że Kara Mustafa, ten zuchwały pyszałek, który wszystko łasce sułtana zawdzięcza, nienawidzi was, chcę zatem naradzić się z wami, jaki środek byłby najlepszy, aby ukarać wielkiego wezyra?
— Czy mogę mówić otwarcie, mądra i dostojno matko padyszacha? — zapytał Assad basza.
— Uszy moje są dla twych słów otwarte, baszo.
— Potęga wielkiego wezyra i.wpływ jego w wojsku, — zaczął Assad, — tak wzrosły, że niełatwo jest mu je wydrzeć!
— Musi umrzeć! — dodał Soliman ponuro.
— Tylko śmierć jego zapewni bezpieczeństwo, Soliman basza ma słuszność, — przyznał Assad, — ale me łatwo mu śmierć zadać.
— Wyrok śmierci musi być wydany, zasłużył na to! — oświadczyła sułtanka, — musi być wykonany wobec zebranego wojska, ażeby wszyscy naocznie przekonali się, co czeka tych, którzy knują zdradzieckie plany!
Obaj baszowie spojrzeli po sobie.
— Wyrok musi dosięgnąć tego zbrodniarza, dopóki jeszcze jest odurzony upojeniami ambicyi, — mówiła sułtanka dalej, — musi go dosięgnąć nagle i spaść na niego tak potężnie, żeby jego orszak i pułki wprowadził w zdumienie! Wobec zebranego wojska miecz kata winien odciąć głowę jego od kadłuba. To jest jedyna kara za jego zbrodnie!
— Uznajemy twą mądrość i twe słowa, pani, śmierć tylko może tego nędznika pozbawić potęgi, — odpowiedział Assad basza, — lecz jawny i wyraźny wyrok nie dokaże tego! Obawiam się, że niepodobna będzie go wykonać! Nie wątp o naszej odwadze, wierności i energii. Zaprzysięgliśmy śmierć wielkiemu wezyrowi! Ale wyrok może być wykonany tylko w skrytości. Tylko tajemny wyrok może cel osiągnąć.
— Daj nam rozkaz dostawić tutaj Kara Mustafę żyjącego lub umarłego, — dodał Soliman basza, — a przyrzekamy ci, że rozkaz ten spełnimy. Użyjemy przeciw sile podstępu. Każ nam przygotować kilka świec zatrutych i daj trucizny, abyśmy ją do jego kawy i jadła domieszać mogli.
— Namyślę się, — odpowiedziała sułtanka, — trzeba wybrać co najlepsze. Otrzymacie moją decyzyę, baszowie.
— Bądź pewną, sułtanko, że będziemy sułtanowi wierni do zgonu, — dodał Assad basza, wychodząc z Solimanem z pokoju.
Poważna, energiczna kobieta zamyśliła się. Nie szło jej o hańbę, jakiej doznała, do ukarania śmiercią Kara Mustafy popychała ją głównie obawa o syna. Nienawidziła wielkiego wezyra i chciała bądź co bądź mieć jego głowę.
Propozycya baszów nie podobała jej się. Szło jej o obalenie wielkiego wezyra, o pociągnięcie go do odpowiedzialności i ukarania śmiercią jawnie wobec zebranego wojska za zbrodnicze zamiary.
Nagle sułtance przyszła myśl, która ożywiła ją zupełnie. Oczy jej pałały, cała postać świadczyła o determinacyi. Potrzeba było działać, działać szybko. Nie było dnia jednego do stracenia! Gdyby Kara Mustafa na czele wojsk zdobył Wiedeń, wtedy dopiąłby celu swego i wykonanie wyroku stałoby się trudniejszem.
Sułtanka Walida udała się na pokoje syna i wkrótce potem poszła z nim do małego gabinetu, w którym odbywały się zwykle tajne narady.
— Wiem co cię sprowadza, — rzekł sułtan do swej matki, — przychodzisz z powodu tego, którego nienawidzisz.
— I który musi być usunięty, sułtanie! Twoje własne bezpieczeństwo tego wymaga, wiesz o tem, — odpowiedziała sułtanka matka wzburzona, — nie wahaj się ani chwili, każda chwila stracona może się stać fatalną!
Podpisałem właśnie rozkaz, ażeby Kara Mustafę ujęto w obozie pod Wiedniem i tu sprowadzono! — rzekł sułtan.
— Ulituj się i cofnij to rozporządzenie! — błagała sułtanka w śmiertelnej trwodzie — to byłoby hasłem twego upadku! Nie gniewaj się na mnie o te słowa, najjaśniejszy panie, musiałam je powiedzieć, ażeby ci okazać całą wielkość niebezpieczeństwa. Nie sądź, że taki rozkaz wykonanym zostanie, dałby on tylko hasło do rozstrzygnięcia sprawy, a rozstrzygnięcie musiałoby wypaść nie na twoją korzyść, lecz na rzecz tego, który wojskiem dowodzi.
— Więc sam pojadę i nagle przed nim stanę! — zawołał sułtan, — zobaczymy, czy poważy się kto sprzeciwić moim rozkazom! Ani słowa więcej sułtanko! Ja sam pojadę i każę wyrok wykonać!
Sułtanka Walida padła na kolana i wyciągnęła ręce do syna.
— Nie jedź, najjaśniejszy panie, zaklinam cię! — błagała drżącym głosem, — nie jedź... zginąłbyś, a jabym umarła!
— Uspokój się, jesteś wzruszona, — odpowiedział sułtan, podając matce rękę, aby ją podnieść.
— Drżę o ciebie, najjaśniejszy panie, drżę o twe życie! Kto wie, czy najemni mordercy Kara Mustafy nie są już w drodze.. kto wie, czy się już nie znajdują blizko ciebie...
— Nie dowierzam tym dwom baszom, którzy tu przybyli z obozu.
— Nienawidzą Kara Mustafy!
— Jeżeli to tylko nie komedya, sułtanko! To, co mówią, może być wymysłem.
— Nie, najjaśniejszy panie, zaufaj mi. Wybadałam ich. Są ci wierni. Daj im tajemny rozkaz dostawienia wezyra żywym lub umarłym. Przyszłam do ciebie jednak, ażeby ci zaproponować myśl inną, lepszą, najjaśniejszy panie. Ja wiem najlepiej, jak jest z Kara Mustafą. Przypomnij sobie, sułtanie, żem ci mówiła, iż Kara Mustafa daje sobą kierować indyjskiemu kapłanowi, Allarabie, który czyta w gwiazdach i udziela mu rad. Ten Allaraba tak zawłądnął Mustafą, że nic on nie pocznie bez jego porady.
— Wiem o tem. Ten pies indyjski poddał mu myśl dostania się na tron. Działają wspólnie. Kapłan jest jeszcze gorszy, niż wielki wezyr.
— Mustafa jest jego narzędziem, masz słuszność, sułtanie, — mówiła dalej sułtanka Walida, — Allaraba chce panować za pośrednictwem Kara Mustafy. To jest cała zagadka.
— Więc najprzód niech mój gniew dotknie i zniweczy tego psa indyjskiego!
— Wysłuchaj mnie, sułtanie. Mam inny projekt, racz się nad nim zastanowić, — rzekła sułtanka Walida, — kapłan Allaraba jest niesłychanie chciwy. Wyślij do niego potajemnie baszów i przyrzecz mu część swoich skarbów, aby Mustafę wydać w twe ręce.
Sułtan słuchał i zastanowił się. Nie raz już przekonał się, że rady jego matki były dobre i praktyczne, że miała pogląd bardzo bystry.
— Gdy ci się uda w ten sposób pozyskać sobie kapłana, wtedy jedynie zdołasz zawładnąć wielkim wezyrem! Kara Mustafa spełnia rady Allaraby, więc Allaraba tylko może go oddać w twe ręce, — mówiła dalej sułtanka Walida. — Daj tajny rozkaz zręcznym i zaufanym posłańcom, ażeby się udali do indyjskiego kapłana, powierz im i złoto i drogie kamienie, i poleć przekupić Allarabę.
— Kogóż mogę obdarzyć takiem zaufaniem, sułtanko? Czy sądzisz, że wysłańcy nie uciekną ze skarbami? Nie, nie, twój plan niewykonalny! Przytem Kara Mustafa kazałby ich schwytać.
— Assad basza i Soliman basza nie naruszą powierzonych im skarbów, ażeby się zbogacić, ręczę ci za nich, najjaśniejszy panie. Wysłuchaj mojej prośby. Wyślij ich do indyjskiego kapłana.
— Zobaczą ich, poznają i zaprowadzą do Mustafy, sułtanko. Jakże się dostaną do kapłana, będącego w obozie, żeby ich nie spostrzeżono?
— I na to wiem sposób, najjaśniejszy panie! Mnie to pozostaw. Przyrzekam ci, że nie będą poznani, ujęci i zatrzymani.
— Nawet, gdy się udadzą do obozu?
— Nawet wtedy, najjaśniejszy panie.
— Toby było cudem. Wytłómacz mi, jak to zrobisz, sułtanko?
— Jest to rzecz bardzo łatwa, najjaśniejszy panie. O, teraz odzyskałam nadzieję, i proszę cię tylko, abyś zaufał tym dwom baszom. Zaręczam za nich, że nie uciekną z powierzonemi skarbami.
— Czy to ma być zaufanie?
— Oni jedni mogą plan mój wykonać, najjaśniejszy panie.
— Ale jakim sposobem dostaną się do kapłana? — Nikt prócz mnie, sułtana, i dwóch baszów nie powinien o tem wiedzieć. Są oni obaj Armeńczykami i na tem się mój plan opiera. Przebiorą się za Armeńczyków, handlujących bronią. W tem przebraniu łatwo będą mogli mieć przy sobie powierzone skarby i do stać się do obozu i do Allaraby. Dopiero jemu dadzą się poznać, jako twoi wysłańcy! Gdy zjednają sobie indyjskiego kapłana, to wszystko pójdzie dobrze, najjaśniejszy panie. Wówczas dostaniesz wielkiego wezyra, a gdy go będziesz miał, wtedy karząca twa ręka i właściwego sprawcę, kapłana, dosięże.
— Dobrze! Pójdę za twą radą, sułtanko, — odpowiedział sułtan.
— Czy mogę baszów przysłać do ciebie?
— Natychmiast. Im prędzej otrzymają mój rozkaz, tem lepiej.
— Dobrze, najjaśniejszy panie! Teraz oddycham! Teraz odzyskuję nadzieję! — rzekła sułtanka Walida ucieszona.
— Dziękuję ci za twoją niezmordowaną działalność — zakończył sułtan rozmowę, — uznaję to i spełnię twoją radę. Idź i przyślij tu do mnie tych dwóch baszów.
Uradowana sułtanka matka odeszła, ażeby zaraz przedsięwziąć odpowiednie przygotowania i zarządzenia, sułtan zaś pozostał w swym gabinecie, w którym wiedział, że go nikt nie podsłucha, gdyż był objęty grubemi ścianami z marmuru i miał tylko jedne drzwi, po za któremi stali wierni eunuchy i mamelucy, którzy nikomu podsłuchiwać nie pozwolili.
Tam sułtan czekał na obu baszów.
Przyszli oni wkrótce do przedpokoju.
Szambelan oznajmił sułtanowi, że proszą o posłuchanie.
Sułtan rozkazał ich wprowadzić.
Assad basza i Soliman basza przeszli próg i uklękli.
— Powiedziano mi, że mogę polegać na waszej wierności, — rzekł do nich sułtan, — wystawiam was na wielką próbę. Jeżeli mój tajemny rozkaz wykonacie ku memu zadowoleniu, to będziecie sławili moją wspaniałomyślność! Idzie o ważne zlecenie! Znacie indyjskiego kapłana, znajdującego się w orszaku wielkiego wezyra?
— Tak, panie panów, znamy Allarabę, — odpowiedzieli baszowie.
— Pragnę sobie pozyskać tego indyjskiego kapłana, — mówił sułtan dalej, — daję wam zatem rozkaz tajemny, abyście mu w mojem imieniu zawieźli i ofiarowali wielkie skarby.
— Wykonamy ściśle twój rozkaz, najpotężniejszy władco, — odpowiedzieli Assad i Soliman, — gdy Allaraba zobaczy bogactwa, okaże się niezawodnie gotowym służyć ci i wydać Kara Mustafę. Ten kapłan indyjski jest chciwym i zdradzi tego, któremu dziś służy, byleby pozyskać większą korzyść.
— Udacie się przebrani za Armeńczyków, handlujących bronią, do obozu Allaraby. Gdy wam się uda pozyskać go, dacie mi wiadomość. Wyda on wówczas wielkiego wezyra w wasze ręce, a wy wtedy zrzucicie maski.
— I cóż się stanie z Kara Mustafą? — zapytał Assad.
— Śmierć jego pewna! Dam wam jednak jeszcze potem odpowiednie instrukcye, — odparł sułtan, — znacie za tem mą wolę. Kiedyż odjedziecie?
— Dziś jeszcze, najpotężniejszy władco!
— Nie wyjawicie nikomu celu waszej podróży, tego jestem pewny, — dodał sułtan, — idźcie spełnić co rozkazałem!
Dwaj baszowie wyszli z gabinetu i z rozkazu sułtanki Walidy otrzymali od wezyra skarbu dwie skrzynki z drogiemi kamieniami i kilka kies skórzanych ze złotem, co stanowiło razem ogromną sumę, przeznaczoną dla Allaraby.
Nad wieczorem przebrali się za Armeńczyków7, tak, że ich nikt nie mógł poznać.
Wziąwszy z sobą czarnego niewólnika, opuścili na dobrych koniach Stambuł. Dwa inne konie, prowadzone przez niewolnika, szły za nimi ze skrzyniami i pakunkami.
Sułtanka Walida z okna pałacu patrzyła na ich wyjazd. Z przebrania ich była zadowolona. Szczere życzenia towarzyszyły im od niej.
Dwaj Armeńczycy mieli przed sobą daleką podróż. Śpieszyli się, aby przybyć do armii, a nikt się nie dziwił kupcom, udającym się do obozu, gdyż tam mogli liczyć napewno, że znajdą kupujących.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.