Jama/Tom I/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Jama‎ | Tom I
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

W drodze na ulicę Jamską, Rowińska rzekła do Włodzia:
— Zawiezie mię pan najprzód do najbardziej eleganckiego zakładu, potem do średniego, a nakoniec do najbrudniejszego.
— Droga pani, gorąco zaoponował Czapliński, — dla pani gotów jestem uczynić wszystko. Mówię bez kłamliwej chełpliwości, że na rozkaz pani oddam swe życie, że na jeden dany przez panią znak gotów jestem zrujnować moją karjerę i stanowisko. Ale nie odważę się zawieść panią do tych domów. Obyczaje rosyjskie są brutalne, a często — wprost nie ludzkie. Obawiam się, że mogą tam panią obrazić słowem ostrem, nieprzyzwoitem, że jakiś przygodny gość pozwoli sonie na jakiś rażący wybryk.
— Ach, mój Boże, niecierpliwie przerwała Rowińska, gdy śpiewałam w Londynie, wówczas wielu zabiegało o moje względy, a ja nie krępowałam się w dobranem towarzystwie pojechać dla oględzin, najbrudniejszych spelunek Wildcheplu. Powiem również, że towarzyszyło mi wówczas dwóch arystokratów, lordów, byli to sportsmeni, ludzie niezwykle silni fizycznie i moralnie, którzy, oczywiście, nigdy nie pozwoliliby na skrzywdzenie kobiety. Zresztą, może pan Włodzio należy do gatunku tchórzów?
Czapliński wybuchnął.
— O, nie, nie, pani Heleno. Ostrzegłem tylko, z miłości dla pani. A jeśli pani rozkaże, gotów jestem iść dokąd zechcesz, nietylko na tę wątpliwego rodzaju eskapadę, ale nawet na śmierć samą.
W tej chwili towarzystwo podjeżdżało już do najbardziej eleganckiego zakładu na Jamie — do Treppla. Adwokat Riazanow powiedział, uśmiechając się swym zwykłym, ironicznym uśmiechem:
— A zatem, rozpocznijmy przegląd.
Zaprowadzono ich do gabinetu z amarantowemi tapetami, na których powtarzał się złoty rysunek, w kształcie drobnych laurowych wianków, w stylu „empire“. I Rowińska odrazu poznała, dzięki swej artystycznej pamięci, że były to takie same tapety, jak w separatce, w której przed chwilą siedzieli.
Weszły cztery nadbałtyckie niemki. Wszystkie otyłej piersiste, blondynki, upudrowane, bardzo poważne i uprzejme. Rozmowa narazie, urywała się. Dziewczęta siedziały nieruchomie, jak posągi, udając o ile możności „porządne damy“. Nawet szampan, którego zażądał Riazanow, nie poprawił nastroju. Rowińska pierwsza pospieszyła towarzystwu z pomocą, zwracając się do najgrubszej, najwięcej jasnowłosej, podobnej do bułki, niemki. Zapytała grzecznie po niemiecku:
— Proszę powiedzieć — skąd pani pochodzi? Zapewne z Niemiec?
— Nie, gnädige Frau, jestem z Rygi.
— Cóż panią zmusza tu służyć? Spodziewam się że nie nędza?
— Oczywiście nie, gnädige Frau. Ale pojmuje pani, mój narzeczony Hans, pracuje jako kelner w barze automatycznym, jesteśmy za ubodzy, by się obecnie pobrać. Składam me oszczędności w banku, i on czyni to samo. Gdy zbierzemy potrzebne nam dziesięć tysięcy rubli, otworzymy własną piwiarnię i jeżeli Bóg pobłogosławi, wtedy pozwolimy sobie na zbytek mieć dzieci.
— Ale proszę posłuchać, mein Fräulein! zdziwiła się Rowińska. Jesteś pani młoda, ładna, znasz dwa języki...
— Trzy, Madame, — dumnie oświadczyła niemka. Znam również i estoński. Ukończyłam szkołę miejską i trzy klasy gimnazjum.
— No więc widzi pani, widzi pani, zapalała się Rowińska. — Z takiem wykształceniem pani zawsze mogłaby posadę z całem utrzymaniem, na jakieś trzydzieści rubli. Powiedzmy w charakterze gospodyni, bony, starszej oficjalistki w porządnym sklepie kasjerki... i jeżeli narzeczony pani, Fritz...
— Hans, madame.
— Jeżeli Hans okazałby się człowiekiem pracowitym i oszczędnym, łatwo byłoby wam po trzech, czterech latach stanąć mocno na nogach. Jak pani sądzi?
— Ach, madame, pani się nieco myli. Pani zapomina o wydatkach. W zeszłym miesiącu zapracowałam nieco więcej. Tam odmawiając sobie wszystkiego, nie zdołałabym odłożyć miesięcznie więcej, niż piętnaście, dwadzieścia rubli, gdy tu, przy rozsądnej oszczędności, odkładam do stu rubli i zaraz odnoszę je do kasy, na książeczkę. Pozatem proszę wystawić sobie, gnädige Frau, co za poniżające stanowisko, być służącą w domu! Zależeć zawsze od kaprysu, lub humoru gospodarzy! I gospodarz zawsze dokucza głupstwami. Pfe! Gospodyni zaś, okazuje zazdrość, szuka zaczepki i wymyśla.
— Nie, nie rozumiem — w zamyśleniu ciągnęła Rowińska, nie patrząc na niemkę, utkwiwszy wzrok w podłodze. Wiele słyszałam o waszem życiu, tu w tych... jak się to nazywa?... w domach. Opowiadają okropne rzeczy, że tu zmuszają was do kochania najwstrętniejszych starych i potwornych mężczyzn, że was krzywdzą i wyzyskują w najokrutniejszy sposób.
— O nic podobnego madame... U nas każda posiada książeczkę rozrachunkową, w której dokładnie zapisywany jest przychód i wydatki. W zeszłym miesiącu naprzykład zarobiłam przeszło pięćset rubli. Jak zawsze, gospodyni należy się dwie trzecie na życie, mieszkanie, opał, oświetlenie, bieliznę... Pozostaje mi przeszło sto pięćdziesiąt, nieprawdaż? Pięćdziesiąt wydaję na suknie i na różne drobiazgi. Sto zaoszczędzam. Jakiż to wyzysk, madame, pytam panią? Jeżeli zaś mężczyzna zupełnie mi się nie podoba, — prawda — zdarzają się zbyt już wstrętni, — ale zawsze mogę oświadczyć, że jestem niedysponowaną i zamiast mnie pójdzie któraś z nowoprzybyłych.
— Ale proszę... proszę wybaczyć, nie znam imienia pani.
— Eliza.
— Mówią, Elizo, że z wami postępują bardzo brutalnie... Czasem biją... zmuszają do tego, czego nie chcecie, co dla was jest wstrętne?
— Nigdy, madame! hardo odparła Eliza. Żyjemy tu wszystkie, jak zgodna rodzina. Wszystkie jesteśmy bądź z jednej miejscowości, bądź krewne i, daj Boże, by wiele tak żyć mogło we własnych rodzinach, jak my żyjemy. Co prawda na ulicy Jamskiej zdarza ja się różne skandale i bijatyki. Ale to tam... w tych... zakładach rublowych. Dziewczęta rosyjskie wiele piją i zawsze mają kochanków. a zupełnie nie myślą o swej przyszłości.
— Jesteś pani rozsądna, Elizo, — powiedziała ciężkim tonem Rowińska. — Wszystko to piękne. No, a przypadkowa choroba, zaraza? Przecież to śmierć! A jak odgadnąć?
— I znowu — nie — madame. Nie puszczę do siebie do łóżka mężczyzny bez uprzednich szczegółowych oględzin lekarskich... Jestem gwarantowana, przynajmniej w siedemdziesięciu pięciu procentach.
— Niech djabli porwą! raptownie gorąco zawołała Rowińska i uderzyła pięścią w stół. — Ale przecież Albert pani...
— Hans — pokornie sprostowała niemka.
— Proszę wybaczyć... Hans pani. Z pewnością nie bardzo cieszy się z tego, że pani tu mieszka i codziennie go zdradza?
Eliza popatrzyła na nią ze szczerem, żywem zdumieniem.
— Ależ gnädige Frau... Nigdy go nie zdradziłam. To inne zgubione dziewczęta, zwłaszcza rosjanki, mają kochanków, na których wydają swe ciężko zdobyte pieniądze. No, żebym kiedykolwiek dopuściła się czegoś podobnego? Tfu!
— Większego upadku nie mogłam sobie wyobrazić! z obrzydzeniem i głośno powiedziała powstając Rowińska. Proszę zapłacić, Włodziu i pójdziemy stąd dalej.
Gdy wyszli na ulicę, Włodzio ujął ją pod rękę i powiedział błagalnie:
— Na miłość boską, czy nie wystarcza pani ta jedna próba?
— O, co za cynizm, co za cynizm!
— Otóż dlatego właśnie mówię, dajmy pokój tej próbie.
— Nie, w każdym razie idę do końca. Proszę pokazać mi coś przeciętnego, prostszego.
Włodzo Czaliński, który przez cały czas cierpiał za panią Helenę zaproponował wstąpienie do zakładu Anny Markówny, odległego o jakieś dziesięć kroków.

Koniec tomu pierwszego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.