Jak to się djabłu Borucie pohulanka u szlachcica Leliwy nie udała

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Baśń o djable Borucie
Pochodzenie Polski zaklęty świat
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JAK TO SIĘ DJABŁU BORUCIE POHULANKA
U SZLACHCICA LELIWY NIE UDAŁA I JAK GO
PISKORZ ŁĘCZYCKI SZABLĄ NAZNACZYŁ.

U Leliwy, w białym dworze,
Cztery córy, gdyby zorze,
Dziś wesele starszej z cór,
Huczy gwarem biały dwór.

Z wszystkich okien światło bije,
Hej! raduje się, kto żyje!

Szlachty się zjechało huk,
Coraz nowy gość na próg,
A każdego pan Leliwa
Do kielicha naprzód wzywa.

I nalewa po sam brzeg:
„Wypij bracie! dobryś człek!“


Gdy wypije, za stół siada, jeśli stary — z szlachtą gada, a gdy młody to podjadłszy, za pannami zaraz patrzy, wąs obetrze, pas zaciśnie i do którejś okiem błyśnie, czy do Basi, czy do Zosi, do taneczka ją zaprosi i wywija obertasa i — aż drzazgi lecą — hasa.
W białym dworze śmiech i gwar, wali mazur w dziesięć par. Co ja mówię? gdzież mam oczy? Ze dwadzieścia par wyskoczy! Każda para — dziw nad dziwy! Wicher w polu, ogień żywy! Co panienka — istny kwiat! Co chłopaczek — szczery chwat! do szabelki, do rumaka, do oberka, krakowiaka! Takich dzisiaj nie zna świat!
Wtem zawyły dworskie psy, zaświeciły krwawe skry, koń zatętniał kopytami — i ktoś stanął przed wrotami. Chwała Bogu! nowy gość! u mnie gości nigdy dość! Wchodzi szlachcic: ręka w bok, pańska mina, dumny krok. „Proszę waści!“ „Czołem!“ „Czołem!“ „Starczy miejsca poza stołem; oto kielich!“
Gość do rąk puhar wziął od gospodarza, do szkła przypiął się, jak bąk, wypił, drugi raz powtarza, potem trzeci, czwarty w mig, aż tu cała szlachta w krzyk:

„Ot, to majster! Jak on pije!
Niech nam żyje! niech nam żyje!“


I objęli gościa wpół i sadzają go za stół, i traktują z szczerą wolą jak to mówią: chlebem, solą; pieczeń z łosia, pieczeń z dzika w przepaścistej gębie znika, barszczu z rurą pełna micha w lot przez gardziel się przepycha, potem jeszcze bakalije, potem jeszcze winko pije, aż kompania — miły Boże! — nadziwować się nie może; „A to sobie tęgo pojadł, olbrzym jakiś czy ludojad, co podadzą — jeden łyk! — i półmisek cały znikł.“ „A niech szlachcic je na zdrowie! nie żałujcie waszmościowie! Lubo patrzeć na kamrata, gdy tak smacznie wszystko zmiata. Może jeszcze raczy gość coś przekąsić?“

Mruknął: „Dość!“
I na ławie się rozwalił
I ślepiami szlachtę palił.


Aż spocząwszy mało wiele, wrzaśnie ów ten na kapelę: „Poloneza grajki grać! kto chce spać — niech idzie spać! A kto tańczyć — w taniec dalej! Postaremu ja powiodę w pierwszą parę pannę młodę.“ I na środek skoczył sali — i niewiastkę cap! za rączkę! a ta jak się rzuci w trwodze: „Ja się czegoś lękam srodze, waść tak ścisnął mi obrączkę, aż nabiegła w palec krew! Ja nie będę tańczyć z waścią!“
A karmazyn ściągnął brew: „Mości państwo! To obraza! Panie młody! do żelaza!“ Zaś pan młody: „Precz z napaścią! Ej, ty jakiś siakiś tam! gdy chcesz — to nauczkę dam! Będziesz skakał, jak na sznurze! Na podwórze!“ „Na podwórze!“

I wybiegli wielką zgrają
I do walki obaj stają.

Dobył korda młody pan,
Prawy szlachcic, Lubicz Jan,
Przyodziany w strój godowy
Kawalerji narodowej;
Porucznikiem Janek jest
I bojowy przebył chrzest.
W szable gra, jak mało kto!

Gość nasrożył gębę lwią,
Brzeknął szablą i ostrogą,
Krzepko w ziemię wparł się nogą,
Z świstem jakby grot z cięciwy,
Mignął z pochwy bułat krzywy:
„Zaraz cię napoję krwią!“

Obaj próbny rozmach wzięli, —
I skoczyli! — i zaczęli!

Błyskawicą płonie stal,
Szczęk pałaszów leci wdal,
Damasceńskich szabel młyniec
Sypie iskry na dziedziniec;
„Patrz na prawo!“


„W lewo patrz!“
Jeden z drugim: pierwszy gracz!


Tłum się szlachty ciśnie w krąg, śledzą każdy podryw rąk, każde szabli bystre cięcie, (a zdaleka grzmi w tętencie, cwałujący, wrony koń!)

Co za ludzie! Co za broń!


To przykucną, to podskoczą, to się cofną, to przyskoczą, to leciutko jak na żarty, ledwo brzęknie oręż zwarty, to tak rąbnie jakby grom, aż się cały trzęsie dom. I znów obaj w jasność siną wstęgą blasków się obwiną, aż się zakołuje świat.
Co tu gadać! Chwat — i chwat!
Jeszcze jeden podskok chyży (a koń pędzi coraz bliżej!), jeszcze jeden Janka ruch — i gość owy wrzaśnie: „Uch!“ I na ziemię palce trzy z rękawicą legły w krwi! Szkoda, że nie cała dłoń!
Przed szlachciurą stanął koń.
Hyc! na siodło! „Pal was sześć! Pić daliście, dali jeść, ale mnie już nie ujrzycie, bo i diabłu miłe życie!“

Konia w bok! — i goń-że go!

Boże! zmiłuj się nad nami!
W rękawicy, zlanej krwią,
Trzy paluchy z pazurami!

Zerwał się wichury szum,
A w tym szumie djabla nuta —

I wykrzyknął szlachty tłum:
„To Boruta! To Boruta!“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.