Przejdź do zawartości

Icek Kolumb

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Icek Kolumb
Podtytuł Według metryki Icek Pasternak. Poemat
Pochodzenie Kalendarz Humorystyczny Illustrowany Wydany Staraniem Redakcyi „Kuryera Świątecznego“ na Rok 1894
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ICEK KOLUMB.
(Według metryki Icek Pasternak.)
POEMAT.





Nieraz Icek sędziwy opowiadał dziatwie,
Jak płynął aż do Gdańska z flisami na tratwie,
Jak zwiedzał różne lądy szczególne i wody,
I nieraz osobliwej doświadczył przygody,
Bo w podróży, wiadomo, bywa rozmaicie.
Icek pracował w drzewie, w pszenicy i życie.
Widział świat, panów widział i kupców niemało,
Co mieli dużo srebra, a minę wspaniałą,
A brodę aż do pasa, a żupan z atłasu!
Aj! napatrzył się Icek bogactw swego czasu!...
Sam był rodem z Łysobyk: tam to jego tate
Miał z przewozu na Wieprzu maleńką intratę.
Wieprz jest to ładna rzeka... choć ma brzydkie miano,
I niewiadomo za co trefnie ją nazwano.
Icek maleńkiem dzieckiem, w ciepło, czy o chłodzie...
Ciągle przyjemne chwile przepędzał przy wodzie.
Zbierał muszle, kamyki i co się tam zdarzy...
Taka zwykle jest młodość wsławionych żeglarzy...
On czuł... tak, czuł to Icek, że mu jest sądzono
Wypłynąć na faliste wód niezmiernych łono,
I dotrzeć tam, gdzie dotarł słynny Chaim Ryba,
Nad którego bogatszych niemasz w Kocku chyba...
Ale nie prędko mogło spełnić się marzenie.
W chederku, gdzie mądrości tryskają strumienie,
Icek pił wielką wiedzę coś przez cztery lata,
Potem wszedł na arenę handlowego świata
I snując o bogactwie słodkich marzeń tęczę,
Chodził po wsiach i skórki kupował zajęcze...

Czasem jajka; niekiedy kaczkę, trochę przędzy...
Rozmaicie...
I przyszedł do małych pieniędzy...
Lecz wiadomo, że drobny ten produkt wioskowy
Jest to towar porządny, lecz czysto lądowy,
A Icek jeszcze wówczas, gdy był bardzo młody,
Ogromne miał skłonności do bieżącej wody;
On chciał być kupcem wodnym... jak ów Chaim Ryba,
Nad którego bogatszych w Kocku niema chyba...
Raz Chaim las zakupił, bardzo niedaleko
Od Łysobyk... a prawie że nad samą rzeką.
Sosny wielkie masztowe i dęby na szwele,
Chłopów się z siekierami zeszło bardzo wiele,
Cięli sosnę po sośnie, kładli dąb po dębie...
Icek smak tej zabawy dotychczas ma w gębie...
Chaim Ryba go wtedy zawołał o zmierzchu
I rzekł:
— Ty będziesz u mnie kontroler od wierzchu,
A skoro się pokaże, żeś dobrej natury,
To mogę ci niedrogo oddać wszystkie wióry.
Zaczynaj od małego!
Icek kiwnął głową,
I do Chaima Ryby rzekł nieśmiałe słowo,
Że serce w nim, jak kokosz do pierzatej dziatwy,
Rwie się bardzo gwałtownie do wody i tratwy.
Tak Kolumb Genueńczyk wobec wód odmętu
Czuł, jako się w nim rwała dusza do okrętu...
................
Na wiosnę, gdy już nastał dzień jasny i długi,
Spuszczano ciężkie belki z spadzistej bindugi.
Flisacy, umilając sobie pracę śpiewem,
Zbijali długie tratwy... Icek stał nad drzewem,
Rachował wszystkie bale i klepki i szwele,
A w przyszłość patrzył teraz pogodnie i śmiele,
Bo Chaim, wielki Chaim, co dróg tyle zmierzył,
Jemu urząd kasyera na tratwie powierzył...

Już retman na czółenku żwawo się uwija,
Już tratwa długim pasem od lądu odbija,
Już pieśń flisów zabrzmiała na wody i łąki,
A Icek usadowił się koło „skarbonki.”
I patrzył na rodzinne swe miasto z daleka,
I miał takie złudzenie, że ono ucieka...
Uciekło też w istocie... już go niema wcale,
Tylko brzegi zielone, tylko rzeki fale.
Tylko szum jakiś cichy... tylko wietrzyk muśnie
Marynarza po pejsach, czasem ryba pluśnie,
Rzuci się wielki szczupak, aż Icka smak bierze,
Żeby to mieć na szabas takie wodne zwierzę!
Noc zapadła... flisacy gotują wieczerzę,
Icek odmawia swoje wieczorne pacierze...
Księżyc płynie wysoko po jasnym lazurze,
Gwiazdy niby dukaty jaśnieją hen w górze,
Icek w nie zapatrzony doznaje słodyczy.
Ha! gdzież jest taki Chaim, co te skarby zliczy?...
................
Płyną już tratwy tydzień, płyną dwa tygodnie,
W dzień im słońce wspaniałe przyświeca pogodnie,
Już i Wieprz przepłynęli... już są i na Wiśle...
Mnóstwo dumań się w Icka zrodziło umyśle.
Taka woda! to nie żart, a cóż tam w tej wodzie
Musi być ryb wybornych, co piasku na spodzie!
Taka woda! szeroka, głęboka, daleka...
Tratwa po niej z towarem dość raźnie ucieka...
Taka woda! ach gdyby Icek ją posiadał,
Ileżby on przewozów, karczem pozakładał.
Ile młynów postawił, foluszów, tartaków,
Aż mu już idzie ślinka od tych wielkich smaków.
Taka woda!...
Aż oto i Warszawy wieże.
Tu Icka nadzwyczajna ciekawość już bierze,
By zwiedzić gród tak sławny, o którym są wieści,
Że Grzybów i Pociejów w swoich murach mieści,

Że ma w sobie Nalewki, Gęsie-gass, Muranów,
Magazyny starzyzny i port dla furmanów.
To też zaledwie tratwy stanęły przy brzegu,
Icek do miasta pędził pieszo, w pełnym biegu...
Ciekawość go paliła... Jak Arab do Mekki,
Spieszył do Muranowa, a że strój miał lekki,
Więc biegł niby ów zając, co przed gończych sforą
Unosi życie swoje, ciężką łowów porą.
................
Co zobaczył, co zwiedził, tego już w tej chwili
Nie będziem spisywali, ani też liczyli.
Bo poemat niniejszy, suchy spis wydarzeń
I krótki, nie obejmie wszystkich Icka wrażeń...
Dość gdy przytoczym tylko własne jego słowa:
„Warszawa to jest miasto, że niech się Kock schowa,
„A gdyby dodać jeszcze Firlej, Łysobyki,
„Nawet Michów, Baranów, nawet Czemierniki,
„Kawałek Lubartowa, Łęczny i Bychawy,
„To nie byłoby jeszcze nawet pół Warszawy!”
Syt wrażeń, poszedł Icek napowrót na tratwę,
I skręcał swe wspomnienia jak szewc skręca dratwę,
I kombinacye dziwne snuł i przypuszczenia,
Aż go głowa bolała od pracy myślenia.
Był wieczór... przystanęli u płaskiego brzegu,
Już za Narwią, co w Wisłę wpada w pełnym biegu...
Za Nowym Dworem, het, het za fortecą...
Już nad wodę rybitwy i mewy nie lecą...
Już wieczór, późny wieczór, jak dobra matula,
Szepce pacierz nad ziemią, do snu ją utula.
Tratwy przy samym prawie brzegu wtedy stały...
Icek wykonał zręcznie skok nie bardzo mały,
I znalazł się na ziemi... rozprostować członki.
Pod swojemi stopami miał kawałek łąki,
Dalej krzaki i siana świeżego kopice,
Wietrzyk bardzo łagodny odświeżał mu lice,
Zapach niósł przecudowny.

Icek padł na siano,
I obudził się późno, choć mniemał, że rano...
Przetarł oczy i biegnie do flisaczej dziatwy,
Ale przy brzegu niema ani jednej tratwy...
Odpłynęli, mniemając, że on śpi w „skarbonce,”
Odpłynęli... jak tylko jęło wstawać słońce.
I tak Icek nieszczęsny, z oczami łzawemi,
Znalazł się sam na obcej a nieznanej ziemi.
...............
Kolumbowi wskazówką służyła bussola,
A Icek nie posiadał nic, prócz parasola.
Tym marnym instrumentem, podniszczonym srodze,
Kierował się w swej nowej, a nieznanej drodze,
I idąc wprost przed siebie, w ciągu pół godziny,
Ujrzał smukłą wieżyczkę, dymiące kominy.
I był pewny, że trudy pokonawszy setne,
Odkrył jakieś miasteczko, bynajmniej nie szpetne.
I istotnie, w godzinę do Chaima Ryby
Napisał, że już byłby zginął bez ochyby,
Gdyby nie siła ducha i bystrość w umyśle,
Która dała mu odkryć... Zakroczym przy Wiśle.
„Jest to — pisał — miasteczko, bogobojne bardzo,
„Gdzie furmani żydkowie zarobkiem nie gardzą.
„Gdzie mędrcy w zabłoconych snują się trzewikach,
„A mówią po żydowsku — tak jak w Łysobykach,
„Tam znalazłem człowieka, zwał się Szymsio Kłoda,
„I on mnie ma na furze wieźć do Wyszogroda,
„Gdzie oczywiście (ufam jego koniom mocnym)
„Dogonię moje tratwy na spoczynku nocnym.”
Tak się stało — dogonił i dalej popłynął,
Rekiny go nie zjadły, w odmętach nie zginął.
Był w Gdańsku, na pamiątkę kupił sobie fajkę,
I opowiadał dzieciom swe dzieje jak bajkę.
Raz ktoś wspomniał, że Kolumb odkrył ziemię nową,
A na to Icek takie odpowiedział słowo:
„On odkrył tylko ziemię! jest też mówić o czem!
„A ja w swoich podróżach odkryłem Zakroczym!

„Nie ziemię, ale miasto żydowskie, handlowe,
„A przecież żaden honor nie spadł na mą głowę.
„I kiedy w całym świecie wielka sławy trąba
„Ogłasza o podróżach wielkiego Colomba,
„Dla mnie com zwiedził tyle, taką masę wody,
„Nie było ni honorów ni żadnej nagrody.
„Nikt mi nawet medalu za odkrycie nie dał...
„A żeby on był złoty... tobym go wnet sprzedał.”

Kl. Jun.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.