Icek Kobieciarz

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Icek Kobieciarz
Podtytuł Ostatni monolog Kl. Junoszy
Pochodzenie „Kuryer Niedzielny“, 1898, nr 15
Redaktor Marya Chełmońska
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer, W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Icek Kobieciarz.
Ostatni monolog Kl. Junoszy.
(Drukowany w „Bąku”, kalendarzu humorystycznym za rok 1898).





Każdy człowiek ma taki los, jaki mu pan Bóg dał.
Żaden rozumny człowiek na swój los nie narzeka, chyba tak sobie, aby co gadać, ale naprawdę, to on nie narzeka, bo wie, że od narzekania los się nie zmieni na lepszy, a wymówiwszy w złą godzinę, może się zmienić na gorszy, może się całkiem zepsuć.
W mojej familii jeszcze dawniej, temu pięćdziesiąt lat, byli uczeni ludzie i bogaci kupcy. Uczeni pomarli, bogaci potracili bogactwa, teraz niema w familii żadnego honoru.
Zeszliśmy na kapcanów.
Mój starszy brat jest krawiec... Wiadomo, że febra nie choroba, kozy nie bydło, kury nie ptaki, krawcy nie ludzie! On przerabia i łata starą garderobę i z tego ma życie.
Mój młodszy brat jest faktor. Ciężki kawałek chleba. Zanim zarobi rubla, co mu się trafia raz na tydzień, to zepsuje gęby za ośmnaście rubli i prosty rachunek pokazuje, że przez rok on na gębie swojej ma zysku 52 ruble, a straty 936 rubli. Czy się opłaci żywić taką gębę, i żonę tej gęby i jej ośmioro dzieci?!
Ja młodszy z braci jestem tylko «kobieciarz».
Między naszymi starozakonnymi ludźmi taki proceder nie należy do bardzo honorowych ani bardzo zyskownych. Kobieciarza nie wybiorą na starszego do kahału, nie dadzą mu pierwszego miejsca w bóżnicy, ale bez honorów obejść się można, a żyć trzeba z żoną i dziećmi, więc jak z czego innego się nie da, to trzeba żyć z kobieciarstwa.
Nie jest to zatrudnienie przyjemne, ani łatwe. Trzeba dużo pracować, trzeba dołożyć zdrowia i siły.
Wiadomo, że moje kobiety nie są delikatne, tylko proste, ordynarne wiejskie baby i dziewki. Z takiemi trudno. One harde są, one pyszne są, one mają gęby okropnie wygadane, one są mocne, jak krowy. Jak czasem która się rozgniewa i popchnie, to człowiek może się przewrócić jak małe dziecko.
Takie to moje kobieciarstwo!
Sześć dni na tydzień ja muszę koło tych kobiet chodzić, muszę im dogadzać, spełniać ich wszystkie grymasy, co się tylko której zechce.
Czy to łatwa rzecz, czy długo można w tym biednym fachu wytrzymać? Myśl ciągle o Bartkowej, Janowej, Maćkowej, Bartłomiejowej, Jacentowej, Frankowej, Wojciechowej, Ignacowej, Pafnucowej i kto je tam może spamiętać. To dopiero są baby! a gdzie dziewki: Franka, Nastka, Magda, Kunda, Brygida, Barbara, Michalina, Dorota, Kaśka, Maryśka, Zośka, Wikta, Jagna... Oj, oj, ktoby je spamiętał. Ja muszę pamiętać, muszę im wszystkim dogodzić, bo od tego jestem kobieciarz.
Ja wiem co która baba lubi, wiem lepiej niż jej mąż, wiem co się której dziewce podoba, lepiej niż jej kawaler.
Bartkowa pije słodką wódkę, czerwoną malinową, Michałowa lubi z anyżkiem, Kaśce pasuje czerwona wstążka, bo sama jest czarna, jak, z wielkiem przeproszeniem, pchła. Małgośka lubi niebieskie wstążki, bo jest cokolwiek blondynka.
Ile ja mam kobiet — nie rachowałem, ale pewnie będzie bab więcej niż kopa, a dziewek koło stu... Gdzie jest taki mechanik, żeby im wszystkim mógł dogodzić? Ja jestem, ja dogadzam.
Ja dogadzam.
Dla czego nie mam dogadzać, kiedy to mój fach, kiedy jestem kobieciarz. Jak ja się pokażę we wsi, to wszystkie dziewki lecą do mnie jak muchy do miodu, jedna przez drugą jak na wyścigach, każda zaraz potrzebuje Icka.
Aj Icka, na gwałt Icka, nawet taka co chora jest, ściąga się z łóżka, wyłazi przed chałupę i pyta się gdzie Icek.
Wszystkie wołają Icek, Icek, która delikatniejsza to mówi Icuniu, kochany Icuniu.
Ja myślę sobie, niech ciebie dyabli wezmą z kochaniem razem, ale śmieję się do niej, muszę się śmiać, bo to mój fach, bo ja jestem kobieciarz.
Nieraz żona, jak ma chęć dokuczyć mi, to nie mówi do mnie, jak się należy «rebe Icie», tylko «kochany Icuniu».
Wtenczas ja jej życzę, żeby sobie cokolwieczek złamała język.
Państwo myślą że z tego kobieciarstwa jest duży zysk? Bardzo mały.
Ja muszę wydać gotówkę na różne słodkości, na lusterka, wstążki, nici, tasiemki, paciorki, ja muszę fatygować moje nogi, chodzić po wsiach, a co za to biorę? Jajka, czasem kurę, koguta, parę garncy zboża, trochę masła, trochę sera, gęś, motek przędzy, kawałek płótna — co się da.
Muszę to wszystko znów sprzedawać żydkom, albo różnym państwu i dopiero ztąd wpadnie mi trochę gotówki.
Ja jestem bardzo kontent jak wpadnie i dziękuję Panu Bogu, że wpadło i że mam ztąd trochę życia i że, choć to nie bardzo honorowy interes, jestem «kobieciarz».
Tylko niech państwo się nie śmieją, bo to nie jest takie kobieciarstwo jak się często, z przeproszeniem, u państwa praktykuje — ale bardzo porządne kobieciarstwo... handlowe.
Ja właśnie teraz idę do Łysej Wólki do moich kochanych kobietek.

Klemens Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.