I Sfinks przemówi.../„Leta“, — farsa w trzech aktach R. Gobbinsa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Leta“, — farsa w trzech aktach R. Gobbinsa
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Leta“, — farsa w 3 aktach R. Gobbinsa.

Doskonała i wytworna farsa.
Wychodzi się z teatru z uczuciem, jakby się wypiło kieliszek prawdziwego, znakomicie orzeźwiającego wina. Widz ma jakieś pełne uczucie zadowolenia. Śmiał się cały wieczór, a przecież nie śmiał się głupio. Na „Lecie“ widz śmieje się, nie powiem... rozumnie, to byłoby trochę za daleko, ale nie śmieje się z nielogicznych i wkraczających w dziedzinę generalnej głupoty faktów. Po takim bowiem śmiechu pozostaje zawsze po opuszczeniu sali teatralnej niesmak i uczucie żalu.
Gdy przejdzie oszołomiające wrażenie sceny, a rozpoczyna się analiza, inteligentny widz niemal wstydzi się, że dał się unieść suggestji tłumu i śmiał się wraz z innymi. Z czego? Z nieprawdopodobnych błazeństw?
Po „Lecie“ każdy z widzów, nawet najwięcej obarczonych godnością ogromu swej inteligencji, może powiedzieć z czystem sumieniem: „śmiałem się i wiem przynajmniej z czego“. — Bo Anglicy mają to w produkcjach literackich swego humoru iż komizm sytuacji i poszczególnych figur podają tak logicznie, tak naturalnie, tak „ludzko“. iż porywają nim zarówno proste, jak bardziej wyrafinowane umysły.
Dowcip ich jest podany na chłodno, na zimno. Są oni tak zwani „pince sans vive“ — i w tem właśnie tkwi potęga ich humoru. Często humor ten wkracza w dziedzinę tragedji. Jakiś powiew grozy śmiertelnej się nasunie. Wystarczy widzieć pantominę angielską — ażeby zrozumieć, jakie wstrząsające efekta klowni angielscy pod maską pajaca wydobyć umieją.
Wogóle humor Anglika robi wrażenie śmiejącego się kościotrupa. Lecz kościotrup ten ma tyle logicznego, ścisłego dowcipu, że się na chwilę zapomina, kto się śmieje, aby śmiać się z nim razem.
Skąd w tym spleenowatym kraju mieści się ten Pickwikowski humor — pojąć nie można. Dość, że jest — a farsa angielska króluje teraz ponad swawolę francuskiej farsy, ponad zakalcem niemieckiej lekkiej (!) kuchni.
I to dziwne. I w angielskich farsach mamy domowe życie, mamy kokotki, mamy zdradę małżeńską, mamy to samo, co nam dają Francuzi i Niemcy w swych farsowych produkcjach, a jednak co za różnica! U Anglików mamy ludzi prawdziwych, których ułomności nie sprawiają nikomu krzywdy a dodają im pewnego charakteru. Ludzie ci puszczają się w ruch sami, a nie gwałtownie są wtrącani w sytuację przez autora. Dowcip ich wypływa z chwili, a nie chwila jest nagięta do ich dowcipu. A jaki to dowcip? Lata po scenie, jak footballowa piłka. Nie drażni, nie łechce, a przecież audytorjum śmieje się z całej duszy.
Dlatego i wczorajsza premjera była udaną w całem znaczeniu. Oto wyborna strawa, pozostawiająca daleko wszystkie Capusy za sobą! „Leta“ miała wszędzie olbrzymie powodzenie. Szła triumfalnie przez Europę. Jest równie dobrą, równie wesołą, jak „Ciotka Karola“. Weźmy taki akt drugi z owymi gabinetami, urządzonymi według mody angielskiej jako „boxy“. Są to gabinety zamknięte — więc „shoking?“ Bynajmniej, nie dochodzą ściany do góry.
Sytuacja trzeciego aktu z wmówieniem w p. Candle córki, jest trochę drastyczna, a przecież się tego nie czuje. Dlaczego? bo jest zrobiona wspaniale, po komedjowemu i przygotowana mistrzowsko. Wogóle cała robota tej farsy jest tak doskonała, że często zdumiewa. Lekko, zręcznie a solidnie. Po angielsku — tak, jak wszystkie ich wyroby. Ci nie oszukują ani w przemyśle, ani w dziełach sztuki. Dlatego na ową „Letę“, iść można, iść trzeba, ażeby zobaczyć, co z farsy logiczny i solidny talent zrobić jest w stanie.

I te same słowa powtórzyć należy do artystów naszych, grających w „Lecie“, a w szczególności do pana Romana. Grał popisową rolę i — popisał się. Grał ją także solidnie i utrzymał się do końca w humorze i równo, co dowodzi dużego postępu w jego talencie, gdyż do tej chwili, często w dłuższej i odpowiedzialniejszej roli Roman słabł, jakby tylko trzymając się nerwowym wysiłkiem. Wczoraj — miał dość siły, aby przeprowadzić swoją kreację do końca w równej mierze i działając ciągle na widza niezrównaną naturalnością swego talentu. Może trochę więcej respectability angielskiej zdałoby się w ruchach i ogólnym tonie, ale wobec wielkiej siły humoru, sprzeczać się o to nie będziemy.
Roman gra przystępnie — nie koronkowo, ale i nie jaskrawo. Jest to juste milieu komizmu. Zawiązuje się odrazu pomiędzy nim a widzem sympatja i porozumienie pomimo, że Roman się nie narzuca publiczności i z nią nie kokietuje. Przytem Roman jest spokojny na scenie, spokojny zupełnie, a mimo to nie robi wrażenia ciągnącego ku sobie cały sukces zarozumialca. Pozwala grać innym artystom i sam na tem zyskuje. To jest logiczne pojmowanie zadania artysty.
Rolę jego żony — grała pani Gostyńska. Wczorajsza kreacja była dla Gostyńskiej bardzo zaszczytna. Łatwo mogła popaść w karykaturę. Gostyńska ustrzegła się pokusy i była doskonałą.
Równie doskonałym był Tarasiewicz. Właśnie on ma ten humor angielski, to pince sans vive — tę umiejętność rzucania dowcipów na zimno, która podbija zwykle audytorjum.
Pan Feldman zjawił się w ostatnim akcie i odtworzył swój typ wytwornie i komedjowo. Pani Ogińska w roli tancerki nagięła swój liryczny talent do pewnej charakterystyki i dowiodła, że można grać rolę drastyczną — wesoło, przyjemnie, dowcipnie i bez obudzenia niesmaku. Była ładnem, jasnowłosem zjawiskiem, rozjaśniającem scenę, jak promień słońca. Ładną i zręczną okazała się panna Miłowska w niewielkiej rolce kasjerki, a przez cały akt drugi młody i szczery śmiech obu pań dźwięczał wesoło i przyjemnie. Panu Kosińskiemu należy się osobna wzmianka za rolę lokaja, którą pojął bardzo dobrze, zarysował sobie inteligentnie i zastosował do swej techniki umiejętnie. Tylko — zachowanie się tego lokaja zostawiało trochę do życzenia. Familjarny mógł być ten Sam, pudrujący się w lustrze — ale nie trywjalny — a w tem jest różnica. Pan Antoniewski swą majestatyczną postacią sprawiał olbrzymi efekt w roli kelnera. Wyglądał na lorda i wywoływał właśnie kontrastem swego wyglądu i sytuacji doskonałe wrażenie. Wystawa była wzorowa — z wyjątkiem nakrycia i urządzenia gabinetów. Czy trudno jest postarać się o nakrycia odpowiednie i czystą bieliznę stołową? Do czego sprawianie nowych dekoracyj, skoro takimi drobiazgami cały efekt jest zniszczony? Kolorowe serwety są praktyczne, bo ich prać nie trzeba i dlatego... używane bywają zwykle w garkuchniach i małomiasteczkowych zajazdach, ale ani w Londynie, ani w Paryżu w pierwszorzędnych restauracjach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.