Przejdź do zawartości

Humorysta na partykularzu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Humorysta na partykularzu
Podtytuł Gawędka
Pochodzenie „Kolce“, 1874, nr 33
Redaktor S. Czarnowski
Wydawca A. Pajewski i F. Szulc
Data wyd. 1874
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


HUMORYSTA NA PARTYKULARZU.
GAWĘDKA
Klemensa Junoszy.





„Biada ci, nieszczęśliwy humorysto biada,
Gdy cię za humorystę uznała gromada.“
Nie chciałeś siedzieć z założonemi rękami, miałeś dosyć czasu, lubiłeś bawić się piórem, napisałeś wreszcie jakiś wierszyk. I oto pierwszy powód, na którym pani opinja ufunduje przeciwko tobie straszny akt oskarżenia. Z porządnego obywatela stajesz się istotą podejrzaną i tracisz zaufanie. Mamy i ojcowie niechętnie widzą cię w swoich domach, sentymentalne aniołki spotykają z obawą, a kanapowy autorament traktuje cię pogardliwie. Poważni mecenasowie i opaśli protektorzy młodych ludzi mierzą cię wzrokiem sowim i nazywają śmiałkiem.
Cóżeś zawinił? Piszesz. Cóż w tem złego? — nic złego — ale kiedy ludzie dobrego urodzenia i porządnego towarzystwa nie piszą — czemuż ty masz pisać?!
Straszliwa zbrodnia.
Imię twoje znajduje rozgłos. Stajesz się odrazu człowiekiem złym, szyderczym i paszkwilistą. Przypisują ci autorstwo utworów jakich nie widziałeś i szykanowanie osób, których istnienia nie domyślałeś się wcale. A kiedy najserdeczniejsi postarają się o ustalenie ci takiej reputacji, wtenczas nazwisko twoje służy za bardzo wygodny parawanik, z po za którego strzela jakaś drobna zemsta, z po za którego rzucają rzeczywisty paszkwil lub szykanę. Zapytany, nie tłomacz się i nie usprawiedliwiaj. Przysięga, dowód piśmienny lub zeznanie świadków, które zadawalniają sądy lub trybunały, dla głosu miasteczka są niczem. Wyrok zapadł.
Areopag składał się przeważnie z przedstawicielek płci niewieściej.
Płeć niewieścia wyrokuje śmiało i stanowczo, chociaż zwykle zaocznie. Apelacji nie cierpi, opozycji nie nawidzi — rekursu nie znosi. Droga łaski nie istnieje. Bez prawa obrony i ustnego przymówienia się, jesteś pozbawiony wszelkich praw towarzyskich, napiętnowany potwornem mianem zjadliwej gadziny, wreszcie rozstrzelany... najokropniejszemi wejrzeniami twoich współobywatelek w ogrodzie lub na placu publicznym.
Jeżeli ci się zdaje, że przesadzam, weź przed się mapę Europy środkowej, odszukaj miejsca gdzie leży nasza poczciwa Warszawka i jeżeli masz jakie wyobrażenie o biegu rzek i rzeczułek, to nakreśl sobie drogę następującą:
W górę Wisły... z lewej strony znajdziesz rzekę, której nazwa dziwnem zrządzeniem losu ma związek z serdelkami. W górę tej rzeki, znajdziesz rzeczkę, w której się kąpał Wincenty Pol, w górę tej rzeczki, znajdziesz miasteczko, w którem skonał Klonowicz.
Jeżeli nie brak ci odwagi i pieniędzy, przyjedź do tego miasteczka, zamieszkaj w niem czas jakiś — nie przyznaj się, że piszesz — udawaj kawalera i zamożnego. Uczęszczaj co Niedziela do Katedry i obserwuj Piątki, a zjednasz sobie, miano porządnego człowieka i zostaniesz zaliczony do kategorji „dobrych partyj.“
Rusałki zaszczycą cię zaufaniem i każą, abyś się zapisał do „klubu dwunastu.“ Tej propozycji nie odrzucaj, bo w niej znajdziesz przywileje o jakich się nie śniło filozofom.
Gdy sobie zjednasz zaufanie rusałek, zacznij utyskiwać na złośliwość ludzką i powiedz, że się stałeś ofiarą paszkwilu.
A nawiasem powiedziawszy, rusałki słyną z długości języczków i głębokości uczucia.
Ex re pierwszego przymiotu, opowiedzą ci detalicznie przebieg sprawy rozstrzelanego humorysty, z drugiego zaś względu wskażą ci dokładny adres skazańca, abyś go unikał.
Wtenczas na gruntownych podstawach będziesz mógł powiedzieć, że nie przesadzam.
Jeszcze nie wierzysz?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słuchaj.
Wertowałem przed niedawnym czasem pamiętniki takiego skazańca opinji. Miał on nieszczęście być etatowym humorystą miasta X. nad Y. Był to człowiek ubogi jak nieboszczyk Hiob biblijny, a o mieszkańcach X. nad Y. wiedział akurat tyle, ile żaba o logarytmach. Umieścił kiedyś ramotkę w waszem pisemku i oto przy dźwięku rzniętych i dętych instrumentów, miasto X. nad Y. ogłosiło go za niebezpiecznego humorystę. Z czasem awansował. Zrobiono go pozytywistą, potem nihilistą, wreszcie komunistą. Sypano mu tytuły jak z puszki Pandory. Niezmordowana kongregacja dewotek i plotkarskie stowarzyszenie akcyjne, nie szczędziły prac i starań, aby go unieśmiertelnić. Jednocześnie nazwano czerwonym demokratem i czarnym literatem; a wydawca najmizerniejszego z mizernych kalendarzy proponował mu mizerny zarobek.
Naturalną koleją rzeczy, jako podejrzany, podlegał ścisłej obserwacji.
Nareszcie... na spokojnym horyzoncie miasta X. nad Y. zebrała się chmura. Chmurą były „Kolce“ i grom wypadł z Kolców.
Chciał się usprawiedliwiać, ale widząc próżnemi swoje pod tym względem zachody, dał za wygraną i z pokorą ugiął głowę pod razami obosiecznych... języków.
I była znowu cisza.
Aliści w losy nieszczęśliwego humorysty wplątał się jak Piłat w Credo „Kurjer Świąteczny,“ który go wcale nie mieści na liście swoich korespondentów; a na ciernistej ścieżce kawalerskiego żywota, jak fenomenalna góra, urosła.... pretensja wdowia.
Łzy wdowie!!!!
Oh! do pioruna! drżyj piekło! śmiej się Belzebubie, zgrzytajcie szatany i jędze, bo oto przed wami stanie wyklęty zbrodniarz i będzie miał przy sobie sumienie zbryzgane krwawemi łzami wdowy. To straszny bałwochwalca, który przez całe życie maczał pazur jastrzębi we krwi bazyliszka i na krokodylich skórach spisywał bijografje „sprawiedliwych!!!“
Ciesz się, o piekło! i przyjmij potępioną ofiarę.
Tytularny humorysta z X. nad Y. zdziwił się niepomiernie, zostawszy pewnej Niedzieli zainterpelowany przez plenipotenta ukrzywdzonej wdowy, do której słodkiego imienia ktoś jakiś wierszyk w „Kurjerze Świątecznym“ zamieścił.
O! niewytłomaczona i niepojęta fatalności, co miotasz człowiekiem jak wzburzony ocean łodzią rybacką! Fatalność kazała autorowi wierszyka, aby go dedykował kobiecie noszącej to samo co strapiona wdowa imię. Fatalność kazała za to wdowie obrazić się na tytularnego humorystę. — Fatalność wreszcie zaszczepiła w humoryście to przekonanie, że istnieje w Europie owa młoda wdówka — że ma imię — że się obraża i że swojemi wdowiemi łzami podlewa i kropi sumienie człowieka, który nie miał wyobrażenia o jej rozkosznej egzystencji!
Powiedz mi mój przystojny czytelniku, czyś widział kiedy fajerwerki o niezbyt wyszukanym programie? Ponieważ przypuszczam, żeś widział, sądzę iż wiesz, że podobne ogniste widowiska rozpoczynają się rakietą lub świecą rzymską, po czem idzie burak i szmermele, a kończy młyn djabelski lub coś podobnego.
Uważ sobie tedy, iż żywot prowincjonalnego humorysty ma pewne podobieństwo do tego spektaklu.
Jak rakieta strzeliła „panienka z pretensją“ — jak szmermel syczała „strapiona wdowa,“ a widowisko jak zwykle zakończył młyn djabelski.
Ale jakiż to młyn!
Pewien uczony arabski odkrył ze zdumieniem, iż są szerszenie w ulach, a pasożytne próżniaki między ludźmi. Jeżeli X. nad Y. nazwiemy ulem i dobrze poszukamy, znajdziemy tam stos złożony z arystokratycznych elementów, kółko, które jest zarazem stowarzyszeniem „nieustającego bezrobocia.“ Właśnie owa liga szerszeni, która koniec końcem nikomu nie przeszkadza i sumiennie spożywa swoje kapitały, dała powód rycerzowi z pod tejże samej chorągwi do napisania „plotek.“
Autorem, ma się rozumieć, ogłoszono humorystę z X. nad Y. i rozpoczął się prawdziwie djabelski młyn z samych pretensyj i zarzutów pękających jak straszne petardy w usteczkach i ustach uprzywilejowanych darmozjadów, i obrzucających ogniem nienawiści człowieka, który nie znając mieszkańców wysokich progów, miał jakoby wyjawiać światu najskrytsze ich tajemnice.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Otóż, co przypominam sobie z pamiętników mojego przyjaciela. Długo rozmyślałem nad tem smutnem położeniem i nie znalazłem punktu wyjścia.
Przyszedłem niestety do przekonania... że nic nie wymyślę i położyłem pióro, ciesząc się tą błogą nadzieją, iż Redakcja „Kolców“ wyznaczy ze swego zgromadzenia specjalną ad hoc komisję, która obmyśli środki zabezpieczające spokojność prowincjonalnych korespondentów i tych nieszczęśliwych istot, które będąc współpracownikami pism humorystycznych, muszą zamieszkiwać bardzo jeszcze niestety nieucywilizowane zakątki kraju.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.