Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
WPŁYW NIEZNAJOMEJ DAMY.

Mirabeau odwrócił się, zadrżawszy.
Tym, kto mu położył rękę na ramieniu, był Gilbert.
— A! — rzekł Mirabeau — to ty, doktorze?
— Tak — odezwał się Gilbert — obejrzałem dziecko.
— I masz nadzieje je ocalić?
— Lekarz nigdy, wobec śmierci nawet, nie powinien tracić nadziei.
— Do djabła! — rzekł Mirabeau — to znaczy, że choroba jest niebezpieczna.
— Śmiertelna, kochany hrabio.
— Cóż to za choroba?
— Pragnąłem właśnie powiedzieć panu kilka o tem szczegółów; będą one zajmujące dla człowieka, który nie wiedząc, na co się naraża, powziął zamiar mieszkać w tym zamku.
— Jak to! — rzekł Mirabeau — chcesz mi pan powiedzieć, że tu zaraza jaka panuje.
— Nie, ale powiem, jak biedne dziecko dostało febry, z której według wszelkiego prawdopodobieństwa umrze za tydzień. Matka kosiła w zamku siano z ogrodnikiem, i ażeby być wolniejszą, położyła dziecko nad rowem pełnym wody stojącej, poczciwa kobieta, nie mając wyobrażenia o podwójnym ruchu ziemi, położyła małe stworzonko w cieniu, nie domyślając się, że za pół godziny cień ustąpi słońcu. Kiedy przyszła po dziecko przyciągnięta jego krzykiem, zastała je podwójnie porażonem; uderzeniem słońca na mózg, i wessaniem błotnych wyziewów, które sprowadziły rodzaj zatrucia zwanego bagniskowem.
— Wybacz mi, doktorze — rzekł Mirabeau — ale cię dobrze nie rozumiem.
— Nie słyszałeś pan nic o febrach z bagien Pontyjskich? Czy nie znasz, z opowiadania chociaż, śmiertelnych miazmatów, które wydzielają błota toskańskie? Nie czytałeś pan opisanej przez poetę florenckiego, śmierci Pii dei Tolomei?
— Owszem, doktorze, wiem to wszystko; ale, jak zwyczajny człowiek, nie jak lekarz, nie jak chemik. Cabanis, ostatnim razem mówił mi coś podobnego, o sali Maneżu, gdzie nam bardzo niezdrowo przebywać; utrzymywał nawet, że gdybym nie wychodził kilka razy w czasie posiedzenia oddychać powietrzem Tuileries, umarłbym otruty.
— I Cabanis miał słuszność.
— Czy zechcesz wytlómaczyć mi to, doktorze? Sprawiłbyś mi przyjemność.
— Doprawdy? na serjo?
— Tak, bo znam dobrze język grecki i łacinę; przez kilka lat więzienia w różnych epokach życia, wystudiowałem dość dobrze starożytność. Nawet w chwilach straconych, napisałem o starożytności książkę nie bez pewnej wartości. Ale nie rozumiem wcale, jak można być otrutym w sali Zgromadzenia Narodowego?
— Być może, iż wytlómaczenie to będzie ciemne dla człowieka, który ze skromnością przyznaje się do niewielkiej znajomości fizyki, a do zupełnej nieznajomości chemji. Jednakże będę się starał wyłożyć to najjaśniej.
— Mów, doktorze; nie znajdziesz nigdy ciekawszego słuchacza.
Architekt, który salę Maneżu budował a nieszczęściem, kochany hrabio, architekci, jak i ty, złymi bywają chemikami, architekt, który tę salę budował, nie zrobił kominów dla wypuszczenia zepsutego powietrza, ani rur wewnętrznych dla odświeżania. Z tego wynika, że tysiąc sto ust, wdychających tlen, oddaje natomiast kwas węglany; dlatego po godzinie posiedzenia, szczególniej w zimie, gdy okna pozamykane, a piece napalone, nie można powietrzem tem oddychać.
— Doprawdy?
— Nic prostszego. Powietrze czyste, jakiem płuca nasze maja oddychać, powietrze w mieszkaniu na pół ku wschodowi zwróconem, z bieżącą wodą w blizkości, posiada najkorzystniejsza warunki, a składa się z 77-u części tlenu, 21 azotu i 2-ch części innych gazów.
— Bardzo dobrze! dotąd rozumiem, i notuje cyfry.
— A wiec, słuchaj pan dalej: z żył krew czarna, napełniona węglanem, przychodzi do płuc, gdzie ma być oczyszczona przez zetkniecie się z zewnętrznem powietrzem, to jest z tlenem, który przyrząd oddechowy powietrzu odbiera. Tu odbywa się zjawisko podwójne, które my nazywamy hematozą. Tlen, w zetknięciu z krwią, łączy się z nią, z czarnej robi czerwona, i tym sposobem daje element życia, który powinien być jak najbardziej oszczędzony. Jednocześnie węglan, który łączył się z częścią tlenu, przechodzi w stan kwasu weglowego i wyziewa się na zewnątrz, zmieszany z pewną ilością pary wodnej, przy akcie wydychania. Owóż, powietrze czyste, pochłaniane przez wdychanie, a powietrze zepsute wydawane przez wydychanie, tworzą w sali zamkniętej, atmosferę, która nietylko pozbawiona jest warunków oddychalnych, ale może nawet dojść do wywołania istotnego zatrucia.
— Twojem wiec zdaniem, doktorze, jestem już na pół otruty?
— Z pewnością. Pański ból wewnątrz z tej samej pochodzi przyczyny: dołączyć jeszcze trzeba zatrucia z sali arcybiskupstwa, wiezienia w Vincennes, twierdzy Joux i zamku If. Nie przypominasz pan sobie, iż pani de Bellegarde mówiła, że pewien pokój w zamku Vincennes zawiera tyle arszenniku, ile sam waży.
— Tym sposobem, kochany doktorze, biedne dziecko jest zupełnie otrute?
— Tak jest, kochany hrabio: a zatrucie sprowadziło u niego febrę niebezpieczną, której siedlisko jest w mózgu. Ta febra wywołała chorobę, którą nazywają poprostu zapaleniem mózgu: stąd konwulsje; stąd nabrzmienie twarzy; stąd wargi sine; stąd mocne wyciągniecie szczeki, wywrót kuli ocznej, oddech ciężki, drganie pulsu zamiast uderzeń; stąd wreszcie pot okrywający cale ciało.
— Do kata! kochany doktorze, dreszcz przechodzi na takie wyliczenie. I cóżeś zapisał małemu?
— Najenergiczniejszy ratunek; i oświadczam panu nadto, iż jeden czy dwa luidory, owinięte w receptę, dały matce możność zastosowania się do mego przepisu. Są to chłodzące środki na głowę, rozgrzewające w kończynach, emetyk, dekokt z chiny.
— Doprawdy? I to wszystko na nic?
— To wszystko, bez pomocy natury, nie zda się na wiele. Dla spokojności tylko sumienia nakazałem to wszystko. Jego anioł-stróż, jeżeli go ma, zrobi resztę.
— Hm! — zauważył Mirabeau.
— Rozumiesz hrabio? — spytał Gilbert.
— Twoją teorje otrucia kwasem węglowym? Mniej więcej.
— Nie, nie to; czy pojmujesz pan, że powietrze zamku Marais jest dla ciebie niezdrowem?
— Tak sądzisz, doktorze?
— Jestem tego pewien.
— To byłoby bardzo smutne, bo ten zamek podoba mi się bardzo.
— Poznaję cię w tem, wieczny nieprzyjacielu samego siebie. Ja ci radzę wzgórze, wybierasz dolinę; zalecam wodę bieżącą, wybierasz stojącą.
— Ale Jakiż to park! popatrz pan na te drzewa, doktorze!
— Śpij pan jednę noc tylko przy otwartem oknie, przechadzaj się po jedenastej pod temi drzewami, a nazajutrz przyślesz po mnie.
— To znaczy, że zamiast na pół, będę zupełnie otruty?
— Chciałeś pan przecie wiedzieć prawdę?
— Tak; i mówisz mi ją, nieprawdaż doktorze?
— O, i najszczerszą. Znam cię, kochany hrabio. Dążysz tu, uciekając od świata, a świat znajdzie cię wszędzie. Każdy ciągnie swój łańcuch za sobą, czy żelazny, czy złoty, czy kwiecisty. Twoim łańcuchem są przyjemności nocne i prace dzienne. Póki byłeś młodym, rozkosze były wypoczynkiem po pracy; ale praca zużyła twoje dni, rozkosz zmęczyła noce. Mówiłeś mi to sam; czujesz jak przechodzisz z lata ku jesieni. A więc, kochany hrabio, kiedy wskutek nadużycia przyjemności w nocy, lub pracy w dzień, będę zmuszony krew ci puścić, w owej chwili bezsilności, pomyśl o tem, czy będziesz w stanie wdychać w siebie w nocy powietrze wielkich drzew parkowych, a w dzień miazmaty zabójcze wody stojącej. Wtedy, cóż chcesz! będzie was dwoje silniejszych przeciw mnie: ty i natura. Będę musiał ustąpić.
— Sadzisz więc, doktorze, że przez wnętrzności umrę? Do djabła! zasmucasz mnie tem. Choroby wewnętrzne są długie i bolesne! Wolałbym apopleksję lub jaki anewryzm. Nie mógłbyś mi tego urządzić.
— O! kochany hrabio — rzekł Gilbert — nie pytaj mnie o nic pod tym względem: to, czego sobie życzysz, już się stało, albo się stanie. Mojem zdaniem, u ciebie wnętrzności grają rolę podrzędną, serce to gra i grać będzie pierwszą rolę. Na nieszczęście, choroby sercowe u ludzi twego wieku, bywają liczne i rozmaite, i nie wszystkie sprowadzają śmierć natychmiastową. Zasada to ogólna, kochany hrabio, nigdzie to nie zapisane, ale mówię ci, ja, obserwator i filozof więcej niż lekarz: choroby ostre u ludzi trzymają się porządku niemal bezwarunkowego; u dzieci, mózg się zajmuje; u młodych, piersi; u dorosłych, trzewia brzuszne; u starca wreszcie, mózg albo serce, czyli to, co najwięcej myślało lub cierpiało. Nawet wtedy, gdy nauka powie ostatnie słowo, kiedy natura, zapytana przez człowieka, wyda swą tajemnicę, kiedy człowiek oprócz kilku wyjątków, tak jak otaczające go zwierzęta, umierać będzie tylko ze starości, wtedy jeszcze organami podlegającemi atakom, będą mózg i serce, a choroba mózgowa w sercu będzie miała przyczynę.
— Do licha! kochany doktorze — rzekł Mirabeau — nie uwierzysz, jak mnie to zajmuje; zdawałoby się, że moje serce wie, iż o niem mówisz, patrz, jak bije.
Mirabeau ujął rękę Gilberta i położył ją na sercu.
— Oto — rzekł doktór — poparcie tego, com mówił. Jakże chcesz, hrabio, aby organ biorący udział we wszystkich twych wzruszeniach, który przyśpiesza lub zatrzymuje swe bucie, dla prostej patologicznej rozmowy, jakże chcesz, aby serce u ciebie szczególniej, nie było dotknięte? Żyłeś sercem i na serce umrzesz. Pojmij to: że niema moralnego lub fizycznego wzruszenia, któreby nie sprowadziło gorączki; niema gorączki, któraby nie spowodowała większego lub mniejszego bicia serca. W tej pracy ciężkiej, meczącej, bo nienormalnej, serce zużywa się, psuje. Stad u starców przerost serca, to jest jego za wielkie rozwiniecie; stąd anewryzm, jego zwężenie; anewryzm powoduje pęknięcie serca, jedyna śmierć natychmiastowa; przerost prowadzi do apopleksyj mózgowych, śmierci powolniejszej niekiedy. Czyż ty, hrabio, wyobrażasz sobie, że kochałeś, byłeś szczęśliwy, że cierpiałeś, że miałeś chwile radości i rozpaczy, jakich nikt inny nie miał przed tobą, że doświadczyłeś nieznanych tryumfów, nadzwyczajnych zawodów, że serce wyrzucało ci przez lat czterdzieści na zewnątrz krew spaloną, że myślałeś, pracowałeś, mówiłeś dnie całe, że piłeś, śmiałeś się, kochałeś przez wszystkie noce: i że ci tego serca zużytego, nadużytego nagle nie zabraknie! O! kochany przyjacielu, serce jest jak sakiewka; jakkolwiek dobrze zaopatrzona, przez ciągłe używanie wypróżni się. Ale pokazując ci złą stronę położenia, przedstawię ci i dobrą. Serce, aby się zużyć, potrzebuje czasu; nie używaj wiec swego serca więcej niż dotąd, nie wymagaj pracy nad siły, nie sprowadzaj mu nadzwyczajnych wzruszeń, dbaj o takie warunki, aby trzy główne funkcje życiowe były w porządku: oddychanie, którego siedlisko w płucach: obieg krwi, której siedlisko w sercu: i trawienie, którego siedlisko we wnętrznościach, a możesz żyć dwadzieścia, trzydzieści lat jeszcze, i umrzeć tylko ze starości. Tymczasem, gdy będziesz się dobrowolnie zabijał, o! mój Boże, nic łatwiejszego dla ciebie, jak opóźnić lub przyśpieszyć śmierć swoją do woli. Wyobraź pan sobie, że prowadzisz dwa bystre rumaki, które ciągną cię, swego przewodnika; zmuś je, aby szły powoli, a w długim czasie wielką drogę przejdą; pozwól im biegnąć galopem, a jak słońce, w przeciągu jednego dnia, drogę niebieską obiegną.
— Tak — rzekł Mirabeau — ale przez ten dzień, świecą one jak słońce i grzeją. Chodź, doktorze, już późno. Pomyślę nad tem wszystkiem.
— Pomyśl pan nad wszystkiem — powtórzył doktór, idąc za Mirabeau; — ale na początek posłuszeństwa, przyrzecz mi nie najmować tego zamku: znajdziesz ich kilkadziesiąt w okolicy Paryża, równie jak ten przyjemnych.
Może byłby Mirabeau usłuchał tego głosu rozsądku: ale nagle wśród zapadającego zmroku, po za firanką z kwiatów ukazała się głowa kobieca i biała spódniczka z różowemi falbanami. Zdawało się, że ta kobieta uśmiecha się do niego; ale Mirabeau nie miał czasu upewnić się, bo kiedy Gilbert szukał oczami powodu nerwowego drżenia ręki chorego, na której był oparty, kobieta znikła, a w oknie pawilonu, chwiały się tylko lekko gałązki róż, heljotropów i goździków.
— I cóż — rzekł Gilbert — nie odpowiadasz mi pan?....
— Kochany doktorze — rzekł Mirabeau — przypominasz sobie, com powiedział królowej, kiedy, żegnając się, podała mi rękę do pocałowania: „Najjaśniejsza Pani, ten pocałunek ocali! monarchię...“
— Pamiętam.
— A więc, ciężki obowiązek wziąłem na siebie, zwłaszcza, gdy mnie tak opuszczają. Jednak chcę tego obowiązku dopełnić. Nie pogardzajmy samobójstwem, doktorze: samobójstwo będzie może jedynym środkiem honorowym zakończenia sprawy.
We dwa dni potem Mirabeau kupił zamek Marais.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.