Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wybacz mi, doktorze — rzekł Mirabeau — ale cię dobrze nie rozumiem.
— Nie słyszałeś pan nic o febrach z bagien Pontyjskich? Czy nie znasz, z opowiadania chociaż, śmiertelnych miazmatów, które wydzielają błota toskańskie? Nie czytałeś pan opisanej przez poetę florenckiego, śmierci Pii dei Tolomei?
— Owszem, doktorze, wiem to wszystko; ale, jak zwyczajny człowiek, nie jak lekarz, nie jak chemik. Cabanis, ostatnim razem mówił mi coś podobnego, o sali Maneżu, gdzie nam bardzo niezdrowo przebywać; utrzymywał nawet, że gdybym nie wychodził kilka razy w czasie posiedzenia oddychać powietrzem Tuileries, umarłbym otruty.
— I Cabanis miał słuszność.
— Czy zechcesz wytlómaczyć mi to, doktorze? Sprawiłbyś mi przyjemność.
— Doprawdy? na serjo?
— Tak, bo znam dobrze język grecki i łacinę; przez kilka lat więzienia w różnych epokach życia, wystudiowałem dość dobrze starożytność. Nawet w chwilach straconych, napisałem o starożytności książkę nie bez pewnej wartości. Ale nie rozumiem wcale, jak można być otrutym w sali Zgromadzenia Narodowego?
— Być może, iż wytlómaczenie to będzie ciemne dla człowieka, który ze skromnością przyznaje się do niewielkiej znajomości fizyki, a do zupełnej nieznajomości chemji. Jednakże będę się starał wyłożyć to najjaśniej.
— Mów, doktorze; nie znajdziesz nigdy ciekawszego słuchacza.
Achitekt, który salę Maneżu budował a nieszczęściem, kochany hrabio, architekci, jak i ty, złymi bywają chemikami, architekt, który tę salę budował, nie zrobił kominów dla wypuszczenia zepsutego powietrza, ani rur wewnętrznych dla odświeżania. Z tego wynika, że tysiąc sto ust, wdychających tlen, oddaje natomiast kwas węglany; dlatego po godzinie posiedzenia, szczególniej w zimie, gdy okna pozamykane, a piece napalone, nie można powietrzem tem oddychać.
— Doprawdy?