Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Król, ’królowa i rodzina królewska, odbywali w tym czasie podróż dalej ku Paryżowi.
Pochód był wolny, opóźniamy przez straż przyboczną, idącą pieszo, przez rybaczki, jadące konno, przez przekupniów i przekupki siedzące na armatach, poprzystrajanych we wstążki, przez sto powozów deputowanych, przez dwieście lub trzysta fur ze zbożem lub mąką, najętych w Wersalu, a okrytych zżółkłymi liśćmi jesieni. Dopiero o godzinie szóstej kareta królewska, mieszcząca tyle boleści, tyle nienawiści, tyle żądz i niewinności, dociągnęła do rogatki.
W drodze młody książę poprosił o posiłek. Królowa spojrzała wtedy dokoła siebie: nic nie było łatwiejszego jak dostać kawałek chleba dla delfina, bo każdy człowiek z ludu niósł bochenek na bagnecie.
Szukała oczyma Gilberta.
Gilbert, jak wiemy, poszedł był za Cagliostrem.
Gdyby był Gilbert, królowa nie byłaby się zawahała prosić go o kawałek chleba.
Ale nie chciała zwrócić takiej prośby do tłumu, którego tak niecierpiała i którym tak się brzydziła.
To też przyciskając delfina do piersi, powiedziała:
— Dziecko moje, nie mamy chleba, poczekaj, może dostaniemy go gdzie wieczorem.
Delfin wyciągnął rączyny ku ludziom, niosącym ogromne bochenki na bagnetach.
— Ci ludzie chleb mają... powiedział.
— Tak, moje dziecko, ale ten chleb do nich, nie do nas należy; przyszli po niego do Wersalu, bo, jak mówią, od trzech dni nie mają go w Paryżu.
— Od trzech dni!... — zawoła! dobry chłopczyk. — Więc oni od trzech dni nie jedli, mamo?
Etykieta wymagała, ażeby delfin mówił matce pani (madame); ale biednemu chłopcu chciało się jeść, jak prostemu dziecku nędzarzy, więc przy głodzie nazwał matkę — mamą.
— Nie, mój synu — odpowiedziała królowa.
— To im... — rzekł chłopiec z westchnieniem, bardzo się jeść chcieć musi.
Przestał płakać i próbował usnąć.
Biedny syn królewski!... — nieraz on przed śmiercią, zarówno jak w tej chwili, prosił daremnie o kawałek chleba!
Przy rogatce zatrzymano się znowu; na ten raz nie dla wypoczynku, lecz dla uczczenia przybycia.
Przybycie to miało być uczczone śpiewem i tańcem.
Dziwna uroczystość! równie niemal smutna w swej radości, jak tamta w grozie swojej!...
Jakoż, rybaczki zeszły z koni swoich, a raczej z koni, należących do straży przybocznej i poprzymocowywały do strzemion pałasze i karabiny; przekupki zaś i przekupnie pozsiadali z armat, które się ukazały w strasznej nagości swojej.
I utworzono koło i objęto karetę króla, oddzielając ją od gwardji narodowej i od deputowanych, jakoby straszliwą wróżbą tego, co się miało Stać później.
Koło to, dla pokazania radości swej rodzinie królewskiej, śpiewało, krzyczało, wyło! Kobiety całowały mężczyzn, mężczyźni wprawiali w skok kobiety, jak na cynicznych kiermaszach Teniersa.
Działo się to już pod noc prawie, po dniu ciemnym i dżdżystym, koło więc oświetlone jedynie knotami armat i fajerwerkami, przybierało w odcieniach mroku i światła barwy fantastyczne, jakby piekielne.
Po półgodzinnych krzykach, śpiewach i tańcach w błocie, orszak wrzasnął ogromne hurra; kto miał strzelbę nabitą, czy mężczyzna, czy kobieta, czy dziecko, wystrzelił w powietrze, nie troszcząc się o kule, które po chwili gradem opadły w kałuże wody.
Delfin i siostra jego płakali; tak byli wystraszeni, że im się jeść odechciało.
Z kolei orszak przyciągnął pod ratusz.
Stał tu oddział wojska w czworobok ustawiony i pilnował, ażeby do pałacu ratuszowego nie weszła żadna kareta prócz królewskiej, ani nikt prócz osób, należących do rodziny królewskiej lub do zgromadzenia narodowego.
Królowa spostrzegła Webera, swojego zaufanego pokojowca, swojego mlecznego brata, austrjaka. Przybył on z nią z Wiednia, a czynił w tej chwili ogromne usiłowania, aby złamać zakaz i wejść do ratusza.
— Weber!... zawołała Marja Antonina.
Weber podbiegł w tej chwili.
Widząc, że w Wersalu gwardja narodowa pełni posługę narodową, Weber, ażeby mógł być więcej użytecznym królowej, przebrał się w mundur gwardzisty, a do munduru prostego ochotnika przypiął oznaki oficera sztabowego.
Koniuszy, kawalkador królowej, pożyczył mu konia.
Ażeby nie wzbudzić podejrzeń, Weber przez cały czas podróży trzymał się na uboczu, ale był zdecydowany zbliżyć się natychmiast, gdyby królowej był w czemkolwiek potrzebny.
Poznany i zawołany, przybiegł natychmiast.
— Dlaczego chcesz złamać zakaz, Weberze? — zapytała królowa.
— Ażeby być bliżej Waszej Królewskiej Mości.
— Nie będziesz mi potrzebny w ratuszu, oświadczyła królowa, a mógłbyś mi być użyteczny gdzieindziej.
— Gdzie?
— W Tuilleries, kochany Weberze! Tam nikt na nas nie oczekuje i jeżeli mas nie wyprzedzisz, nie zastaniemy ani łóżka, ani pokoju, ani kawałka chleba.
— Doskonała myśl, Najjaśniejsza Pani!... — odezwał się król.
Królowa mówiła po niemiecku, król, który rozumiał ten język, ale nim nie mówił, odpowiedział po angielsku.
Lud słyszał to także, ale nie rozumiał. Język obcy, do którego czuł wstręt instynktowny, wzniecił szmer około powozu. Szmer ten mógł łatwo w ryk się zamienić, ale wtem czworobok otworzył się przed powozem królewskim i zamknął się zaraz za nim.
Bailly, jeden z trzech ludzi popularnych w tej epoce, Bailly, którego już widzieliśmy podczas pierwszej podróży króla, czekał na parę królewską u stóp zaimprowizowanego tranu.
Mer Paryża powiedział do króla przy tem drugiem spotkaniu prawie to samo, co przy pierwszem.
Król odpowiedział:
— Zawsze z przyjemnością i zaufaniem przybywam do mieszkańców mojego dobrego miasta Paryża.
Cicho przemawiał król, głosem stłumionym ze znużenia i głodu. Bailly powtórzył odpowiedź głośno, ażeby każdy mógł ją słyszeć.
Tylko umyślnie czy przypadkiem, zapomniał powtórzyć wyrazów: i z zaufaniem.
Królowa to zauważyła.
— Przepraszam, panie prezydencie — odezwała się tak głośno, aby wszyscy słuchający nie stracili ani jednego z jej wyrazów — ale, albo pan źle usłyszał, albo masz krótką pamięć.
— Jakto, Najjaśniejsza Pani! — wyjąkał Bailly, zwracając na królową to oko astronoma, które tak dobrze widziało na niebie, a tak źle na ziemi.
— Król powiedział, rzekła królowa, że zawsze z przyjemnością i zaufaniem przybywa do mieszkańców swego dobrego miasta Paryża. Owoż, ponieważ można powątpiewać czy przybywa tu z przyjemnością, trzeba, aby wiedziano przynajmniej, że przybywa z zaufaniem.
Potem wstąpiła na trzy stopnie tronu i usiadła przy królu dla wysłuchania mów wyborców.
Przez ten czas Weber, przed którego koniem a raczej mundurem oficera sztabowego, tłum się rozstępował, dotarł do pałacu Tuilleries.
Siedziba ta królewska, oddawna opuszczona przez panujących, była tylko domem dodatkowym, w którym dworscy mieszkali, ale gdzie nigdy może nogą nie stąpił król ani królowa.
Weber zwiedził apartamenty, a świadomy zwyczajów króla i królowej, wybrał te, które zamieszkiwała hrabina de la Marck, oraz marszałkowie de Noailles i de Mouchy.
Zajęcie apartamentu, który natychmiast opuściła pani de la Marck, miało swoją dobrą stronę, apartament ten bowiem w zupełności gotowym był do przyjęcia królowej.
Około dziesiątej usłyszano zajeżdżającą karetę Ich królewskich mości.
Wszystko czekało na rozkazy, a Weber biegnąc naprzeciw Najjaśniejszych państwa, wołał:
— Służba Jego Królewskiej Mości! Weszli: król, królowa, córka królewska, delfin, księżna Elżbieta i Andrea.
Książę Prowancji powrócił do zamku luksemburskiego.
Król rzucił niespokojnie okiem na wszystkie strony; ale wchodząc do salonu, przez drzwi uchylone a wychodzące na galerję, spostrzegł wieczerzę, przyrządzoną w rogu tej galerji.
Jednocześnie drzwi się otworzyły i ukazał się pokojowiec.
— Wieczerza, Najjaśniejszy Panie, gotowa — powiedział.
— Nieoceniony to człowiek, ten Weber! — zawołał król z wyrazem radości. — Powiedz mu pani odemnie, żem z niego bardzo zadowolony.
— Nie omieszkam, Najjaśniejszy Panie.
Oświadczywszy to, królowa westchnęła i weszła do sali jadalnej.
Nakrycia były dla wszystkich członków rodziny królewskiej, ale dla Andrei nie było.
Król przyciśnięty głodem, nie zważał na to pominięcie, które zresztą ubliżającem nie było, bo wynikło z reguł najściślejszej etykiety.
Ale królowa, której oczu nic nie uszło, spostrzegła się odrazu.
— Pozwolisz Najjaśniejszy Panie, ażeby hrabina de Chamy, wieczerzała z nami — rzekła.
— Ależ i owszem! — zawołał król — jesteśmy przy stole rodzinnym, a hrabina do rodziny należy.
— Najjaśniejsza Pani! — rzekła hrabina, czy Jego Królewska Mość rozkaz mi wydaje?
Król spojrzał na hrabinę zdziwiony.
— Nie, pani — rzekł — król was zaprasza.
— W takim razie, odpowiedziała hrabina, proszę, ażeby mi król wybaczył, bom niegłodna.
— Jakto! zawołał król, który nie rozumiał, ażeby ktoś mógł nie być głodnym o dziesiątej wieczór, po dniu tak utrudzającym, i po takiem lichem śniadaniu.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, powtórzyła Andrea.
— Ani ja też... — dodała królowa.
— Ani ja, powiedziała księżna Elżbieta.
— Źle robicie, moje panie, rzekł król; — od dobrego stanu żołądka zależy dobry stan reszty ciała, a nawet umysłu. Znam bajkę Tytusa Liwjusza, naśladowaną przez Szekspira i Lafonteaina, nad którą radzę wam się zastanowić.
— Znamy i my tę bajkę, Najjaśniejszy Panie — odparła królowa. Wypowiedział ją raz w dniu rewolucji stary Menenjusz ludowi rzymskiemu. Dnia tego lud ten tak był zbuntowany, jak dziś oto lud francuski. Masz zatem słuszność, Najjaśniejszy Panie, bajka ta wcale jest na dobie.
— A zatem — rzekł król podając talerz, ażeby mu jeszcze nalano rosołu — czy podobieństwo historyczne nie skłoni cię, hrabino?
— Nie, Najjaśniejszy Panie i doprawdy wstyd mi powiedzieć, że choćbym chciała być posłuszną Waszej Królewskiej Mości, nie mogę...
— Szkoda wielka hrabino, bo rosół jest wyśmienity. Dlaczego pierwszy raz dzisiaj dopiero tak smacznie przyrządzono?
— Bo macie nowego kucharza. Najjaśniejszy Panie; bo kucharz hrabiny de la Marck, której apartamenty zajmujemy.
— Zatrzymuję go dla siebie, chcę, żeby wszedł w skład mojego domu... Ten Weber, to istotnie cudowny człowiek.
— Tak — smutnie wyrzekła królowa, — jaka szkoda, że nie można go zrobić ministrem!
Król nie dosłyszał tego, albo udał, że nie dosłyszał; widząc tylko Andreę, stojącą i bardzo bladą, podczas gdy królowa i księżna Elżbieta, lubo także nie jadły, siedziały przy stole, zwrócił się ku hrabinie de Chamy:
— Proszę pani — powiedział — jeżeli ci się jeść nie chce, to nie powiesz przecie, ażebyś nie było znużoną; jeżeli nie chcesz jeść, to zechcesz przespać się zapewne.
Potem dodał do królowej:
— Pożegnaj Najjaśniejsza Pani, proszę cię, panią hrabinę de Charny: niech idzie snem się pokrzepić.
Zwracając się następnie do służby oświadczył:
— Spodziewam się, iż z łóżkiem pani hrabiny de Charny rzecz nie ma się tak, jak z jej nakryciem; nie zapomniano zapewne przygotować jej pokoju?...
— O!... Najjaśniejszy Panie — powiedziała Andrea — czyż można było troszczyć się o mnie w takiem zamieszaniu?... Dość mi będzie krzesła...
— Co nie, to nie — zawołał król, — pani już i przeszłej nocy niewiele spałaś, trzeba, ażebyś się dziś porządnie wyspała; królowej tak dobrze jak własne, potrzebne są siły przyjaciół.
Przez ten czas lokaj, który chodził się dowiadywać powrócił.
— Pan Weber!... — rzekł — wiedząc, jak wielkim względami zaszczyca królowa panią hrabinę, kazał przysposobić dla niej pokój, przylegający do komnaty Najjaśniejszej Pani.
Królowa drgnęła, bo skoro jeden tylko pokój przygotowany był dla hrabiny, przeto pokój ten służyć będzie zarazem i dla hrabiego.
Andrea spostrzegła dreszcz Marji Antoniny.
Żadne z wrażeń, dotykających te dwie kobiety nie uchodziło uwagi ich wzajemnej.
— Przyjmuję — rzekła — ale tylko na tę noc jedną. Apartament Jej Królewskiej Mości zbyt i tak jest ciasny, żebym ja miała jeszcze zabierać z niego jeden pokoj; na wyższych piętrach zamku znajdzie się jaki osobny dla mnie kącik.
Królowa wycedziła kilka słów niezrozumiałych.
— Masz słuszność hrabino!... — rzekł król, jutro się poszuka i pomyśli, abyś była pomieszczoną jak można najlepiej.
Hrabina, skłoniwszy się z szacunkiem królowi, królowej i księżnej Elżbiecie, wyszła, poprzedzona przez lokaja.
Kroi wiódł za mą chwilę oczyma, trzymając widelec u ust zawieszony.
— Śliczna to doprawdy istota, ta hrabina!... — zawołał. — Szczęśliwy hrabia de Charny, że znalazł takiego feniksa na dworze.
Królowa oparła się plecami na fotelu, ażeby ukryć bladość, nie przed królem któryby jej nie widział, ale przed księzną Elżbietą, ktoraby się przeraziła.
O mało nie zemdlała.