Hrabia Monte Christo/Część X/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część X
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
DROGA DO BELGJI.

W kilka chwil po tej okropnej scenie, salony pana Danglarsa opustoszały doszczętnie. Zgromadzeni na uroczystości opuszczali progi tak bardzo skompromitowanego domu już nie z pośpiechem, lecz w popłochu, w panicznej ucieczce. Nie pozostał nikt, by pocieszyć, ukoić strapionych; uciekli wszyscy.
W pałacu zostali jedynie: Danglars, zamknięty w swym gabinecie wraz z żandarmem, któremu składał zeznania, dotyczące Benedykta i Kadrusa, baronowa, która, spazmując, zamknęła się w swej sypialni; została nareszcie Eugenja, która, kryjąc w głębi swej duszy doznane wrażenia, odeszła do swego apartamentu z dumnie podniesionem czołem, pociągając wraz z sobą i swą towarzyszkę, pannę d‘Armilly.
Z całego tego grona, te dwie osoby zasługują na uwagę.
Niedoszła panna młoda oddaliła się do swoich pokojów z miną, jak to już zaznaczyliśmy, obrażonej królowej; panna d‘Armilly natomiast zdawała się być bardzo wzruszoną.
Gdy się znalazły w pokoju Eugenji, ta ostatnia zaryglowała natychmiast za sobą drzwi, zaś Ludwika prawie zemdlona padła na krzesło.
— Boże!... Boże mój... cóż za okropna rzecz — szlochała Ludwika — kto mógłby się tego spodziewać?! Pan Cavalcanti... zbiegły galernik... morderca!
Ironiczny uśmiech ukazał się na ustach Eugenji.
— Jestem widać ulubienicą, losu, zaprawdę — rzekła — ledwie zdołałam się uwolnić od pana Morcefa, trafiłam natychmiast na pana Cavalcantiego!
— Ależ, Eugenjo, zachowaj miarę i nie porównywaj tego z tamtym!
— Ach!... dajże pokój... wszyscy mężczyźni są siebie warci, wszyscy są jednakowo nikczemni. Szczęśliwa jestem, iż ten ostatni wypadek uwolnił mnie od nich wszystkich i na zawsze.
— Więc trwasz niezłomnie w zamiarze wyjazdu wraz ze mną?
— Ależ bardziej niż poprzednio, z tą jedynie zmianą, iż wyjedziemy natychmiast, a nie za trzy dni dopiero, jak to było projektowane. Mam już dosyć i aż za wiele tego życia światowego. Pragnę w przyszłości prowadzić życie swobodne, niezależne, życie artystyczne, z którego przed sobą tylko zdawałabym sprawę. — Zostać tutaj?... A na co?... by za miesiąc wydać mnie chciano za pana Debraya naprzykład?... Więc jadę z tobą. Powóz mamy, zaś konie pocztowe zamówić można w każdej chwili. Paszport mam również, oto go masz!
I Eugenja, mówiąc to, wyjęła z pugilaresu papier urzędowy, rozwinęła go i zaczęła czytać:
„Pan Leon d‘Armilly lat dwadzieścia, artysta. Włosy i oczy czarne, nos zgrabny (widzisz... mam zgrabny nos!). Udaje się do Belgji wraz z siostrą, Ludwiką“.
— Cóż ja teraz zrobię ze swoim własnym paszportem? — zawołała panna d‘Armilly rozbawiona — skądżeż ten swój wzięłaś?
— Gdym była u hrabiego Monte Christo z prośbą o listy do dyrekcji teatrów w Brukselli, Wiedniu, Medjolanie i Rzymie, powiedziałam mu, że ty ogromnie boisz się sama podróżować, i że byłabyś mu ogromnie wdzięczna, gdyby zechciał tak wyrobić paszport nietylko dla ciebie, ale i dla twego brata. Obiecał mi to zrobić i dotrzymał obietnicy.
— Bardzo grzeczny człowiek. Więc jedziemy razem? Zastanów się jednak poważnie, Eugenjo, nad krokiem, który zamierzasz uczynić.
— Już się nad tem zastanawiałam poważnie i oddawna. Powyżej uszu już mam tego pana Debraya oraz wiadomości o spadku lub wznoszeniu się kursu akcyj kolei żelaznej, papierów hiszpańskich, pożyczki miasta Haiti i tym podobnych.
Odtąd słuchać będę już tylko śpiewu ptaków, zobaczę morze, kanały weneckie, zobaczę i stary Rzym, katedrę medjolańską zobaczę!... Ile mamy pieniędzy, Ludwiko?
Panna d'Armilly otworzyła biurko i wydobyła z niego mały skórzany portfel, a po przeliczeniu pieniędzy, rzekła:
— Dwadzieścia trzy tysiące franków.
— Drugie tyle, conajmniej, w perłach, brylantach i innej biżuterji, — uzupełniła Eugenja — jesteśmy zatem bogate. Mając około pięćdziesięciu tysięcy franków, możemy żyć ze dwa lata jak księżniczki, lub też ze cztery — dostatnio. Za pół roku jednak, ty swą muzyką, ja zaś swym głosem — kapitał ten podwoimy. Ty weź pieniądze, ja zaś mieć będę przy sobie kosztowności. Tym sposobem, gdyby jedna z nas jakimś nieszczęśliwym trafem zgubiła połowę naszego skarbu, to i tak nie pozostałybyśmy bez grosza. A teraz bierzmy się do pakowania waliz.
I obydwie przyjaciółki z niezmierną energją pakować zaczęły swe rzeczy, tak, iż w bardzo krótkim czasie praca ta została ukończona.
Następnie Eugenja, z szybkością i wprawą, która zdradzała, iż nie było to dla niej nowością, przebrała się w suknie męskie, przyczem w kamizelce zapiętej pod szyję i w zgrabnym surducie wyglądała prześlicznie.
— Doskonale ci w tem przebraniu — zawołała Ludwika, spoglądając z uwielbieniem na swą przyjaciółkę — lecz co zrobisz z temi swemi wspaniałemi włosami, których ci wszystkie kobiety zazdroszczą? Nie zdaje mi się, ażeby się one schować dały pod męski kapelusz?
— Zobaczysz to natychmiast — powiedziała panna Danglars, a następnie lewą ręką ujęła bujne swe sploty, zaś prawą uchwyciła nożyczki i paroma ich poruszeniami obcięła te przepyszną ozdobę swej głowy, przyczem oczy jej jaśniały weselem i radością.
— Ach, jakże mi żal tych cudnych kędziorów — zawołała panna d‘Armilly, gdy Eugenja dokończyła swego dzieła.
— Alboż z krótkiemi włosami nie jest mi do twarzy? — zawołał czarny chłopiec, całując swą przyjaciółkę po oczach i w usta.
— Tyś zawsze piękna! — zawołała Ludwika z przekonaniem.
— No, będziemy miały jeszcze czas pomówić o tem. Teraz zaś wytknąć sobie musimy marszrutę. Jedziemy więc naprzód do Brukselli, bo granica belgijska znajduje się od Paryża najbliżej, potem do Akwizgranu, następnie Renem do Strasburga, a dalej przez Szwajcarję do Włoch. Jakże myślisz?
— Zgoda. Lecz, gdy tak patrzę na ciebie — wiesz, co mi przychodzi na myśl? Że wszyscy będą sądzić, że mnie wykradasz i że jesteś prześliczna!
I obydwie przyjaciółki, o których myślano, że się zalewają łzami, — parsknęły głośnym śmiechem, a następnie, dźwigając walizki wymknęły się z domu bocznemi schodami wprost na ulicę, gdyż przewidująca wszystko Eugenja postarała się oddawna o klucz do tych tajemnych drzwiczek.
Fiakra znalazły bardzo łatwo, to też bez większych już trudności zajechały do jednego z domów na przedmieściu, gdzie Eugenja zastukała śmiało w okiennice.
Było to mieszkanie praczki, uprzedzonej już o wszystkiem; jeszcze nie spała, to też drzwi otworzyła natychmiast.
— Moja droga pani — powiedziała do niej Eugenja — zechciej natychmiast posłać po konie na pocztę; a oto pięć franków dla posłańca za tę usługę.
W kwadrans później konie pocztowe były już zaprzężone do powozu, a pocztyljon, zwracając paszport, zapytał:
— Jaką drogą pojedziemy?
— Do Fontainebleau — odpowiedziała Eugenja męskim prawie głosem.
— Ależ, Eugenjo, mylisz się! — szepnęła Ludwika.
— Cicho! Naumyślnie daję błędne polecenie — powiedziała Eugenja, — ponieważ ta praczka, która nam wyświadczyła przysługę za sto franków, zdradzić nas może za dwieście. Za chwilę zmienimy kierunek.
I tak się stało. Powóz, zaprzężony w pocztowe konie, około północy minął rogatkę wschodnią i potoczył się szybko dalej, ku północy.
Danglars nie miał już córki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.