Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Okres V/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Okres V
Rozdział Ruch na prowincyi
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Ruch na prowincyi.

Jak w samym Poznaniu, tak i na prowincyi wiadomość o wypadkach berlińskich niezmierną wywołała radość. Do Trzemeszna — był to dzień targowy — wpadły konno trzy panny Koszutskie, córki Nestora, dziedzica pobliskiego Jankowa, i Maryi z hr. Bnińskich, i rozrzuciły kokardy narodowe pomiędzy lud tam zgromadzony. Przypinano je sobie wśród okrzyków: Niech żyje Polska! W mgnieniu oka pokazały się kosy, które, w roku 1846 przygotowane, wydobyto z ukrycia. Wtem zagrał katarynkarz „Jeszcze Polska nie zginęła”.
„W jednej chwili opróżniono środek placu gimnazyalnego, szeregi kosynierów, jakby halabardników, stanęły w czworobok, owe trzy amazonki zeskoczyły z koni, przyszpiliły do pasków powłoczyste brzegi sukien i przy pełnych ognia dźwiękach pieśni legionów rozpoczęły tańce na ramieniu chłopów. Czapki fruwały w górę, rozległy się okrzyki: Niech nam żyją! Każdy chciał parę razy wokoło „zawinąć” z jedną z tych tancerek — a one rade każdemu podawały ramię”.
„Patrzyłem wtedy na to wszystko — opowiada Niemiec Schwyttay — stojąc na uboczu jako młodziutki gimnazysta, ale i dziś sobie przypominam, żem oczu nie mógł oderwać od tych trzech panien, z których jedna piękniejsza była od drugiej: najstarsza jak rozkwitła róża w pełni blasku piękności, najmłodsza jak świeży pączek różanego kwiecia. O, gdybym tylko był w stanie dźwignąć kosę, poszedłbym był pewnie, choć Niemiec, w szeregi powstańców, aby tylko jedna z nich zechciała raz zemną tak zatańczyć, jak tańczyła z tymi chłopami. Takie były śliczne, a zwłaszcza ta najmłodsza”.[1]
W kilka tygodni później żołnierze pruscy oplwali te same panny, gdy biegły przez rynek do lazaretu, by pielęgnować rannych Polaków.[2]
W Grodzisku lud dnia 21 marca, przystroiwszy się w kokardy narodowe, zgromadził się licznie przed ratuszem. Wojciech Zakrzewicz przemówił do niego po polsku, dr. Mosse po niemiecku. Wołano: Niech żyje Polska! Zaraz też utworzyła się gwardya miejska, podzielona na cztery kompanie, nad któremi objęli dowództwo: komisarz sprawiedliwości Martini, komisarz sprawiedliwości Colomb, asesor sądowy Janecki i kapitan byłych wojsk polskich Stanisław Rybicki.[3]
W Kościanie odbyło się 27 marca uroczyste nabożeństwo żałobne za poległych w Berlinie w dniach 18 i 19 marca. Licznie zgromadzeni obywatele wiejscy i miejscy udali się z chorągwiami polskiemi i niemieckiemi do fary, stosownie do obchodu przybranej, w której zastali bractwo strzeleckie i wszystkie władze miejskie, sądowe i administracyjne. Ks. Borowicz wykazał znaczenie tej uroczystości w polskim, a ks. Szubert w niemieckim języku. Po nabożeństwie ruszono na ratusz, gdzie burmistrz Robowski oddał komitetowi powiatowemu, który się tam utworzył, w imieniu miasta Kościana salę do odbywania posiedzeń, a dr. Bogusław Palicki przemówił stosownie do ważności wypadków. Wołano: Niech żyje Polska! Niech żyją wolne Niemcy! Niech żyją starozakonni![4]
W Sulmierzycach, rodzinnem mieście Sebastyana Klonowicza, zajechały w święto Zwiastowania N. Panny Maryi, dnia 25 marca, po nieszporach dwie bryki na rynek przed ratusz. Siedziało w nich kilku panów, ozdobionych kokardami o barwach polskich. Wyprosiwszy u burmistrza miejscowego bęben i dobosza, kazali zwołać mieszkańców miasta, poczem jeden z owych panów, Wojciech Lipski z Lewkowa, opowiedział zebranym o wypadkach w berlinie, o braterstwie ludu berlińskiego z Polakami, o związaniu się komitetu narodowego i jego odezwach i oznajmił, że za zezwoleniem rządu ma się zbierać i ćwiczyć wojsko polskie, by razem z Niemcami wywalczyć niepodległość Polski. Jako dowódców przedstawił przybyłych z nim kapitanów Murzynowskiego, Parczewskiego i Wyganowskiego.
Po niedługim namyśle stanęło do szeregu trzech nauczycieli miejscowych: Józef Łukomski, Matczyński i Pędziński, a za tych przykładem jeszcze około 50 młodszych i starszych mieszkańców miasta i bliższej okolicy[5]
I tu odprawiło się żałobne nabożeństwo za poległych w Berlinie, poczem wysłano do „wolnych obywateli Berlina” 28 talarów dla sierot po tych, co zginęli na barykadach za wolność.[6]
W pierwszej jednak chwili uniesienia nie obyło się bez wykroczeń. W Wrześni i Rogoźnie musiał komitet narodowy przez swych delegowanych przywracać porządek. Aby go wszędzie utrzymać, nakazał w całym kraju tworzyć komitety powiatowe i miejscowe, oraz straże bezpieczeństwa i w tym celu już 22 marca rozesłał instrukcyą dla mianowanych przez siebie komisarzy.
Każdy obywatel od 17—50 lat wieku miał się uzbroić, każdy komitet miejski ustanowić dowódcę dla kilku wsi okolicznych. Pełniących służbę miał utrzymywać dziedzic lub proboszcz, lub obydwaj razem, a gdzieby nie było, Komitet powiatowy. Komisarz powiatowy miał mieć najwyższą władzę i do niego zwracać się miały komitety.[7] Urzędnicy pruscy, którzy najwięcej dokuczali Polakom, sami z obawy złożyli urzędy lub uciekli. Tak zaprzestali urzędować radcy ziemiańscy w Gnieźnie, Mogilnie, Czarnkowie, Wrześni, Środzie, Pleszewie, Obornikach i w Ostrowie,[8] kilku innych podzieliło dobrowolnie władzę z komisarzami polskimi, a naczelnik piątek brygady żandarmeryi, pułkownik Natzmer, nakazał 28 marca żandarmom dopomagać im w utrzymaniu porządku.
Nie wszędzie wprawdzie wybór komisarzy był trafny, w ogólności jednak postępowanie ich było umiarkowane i pojednawcze.
Wprawdzie tu i owdzie nastraszono żydów, potyrano zdzierającego z czapek kokardy narodowe policyanta, zrzucono z gmachu rządowego lub ratusza orła pruskiego, zatrzymano na poczcie listy, przyaresztowano kasy, wstrzymano landwerzystów od wypełnienia rozkazu przełożonej władzy, zażądano od niemieckich właścicieli koni lub zboża dla formujących się oddziałów, w jednym czy dwóch wypadkach rozbrojono straż graniczną, a w niektórych znienawidzonych urzędników zawieszono w czynnościach, ale nigdzie, co sami Niemcy przyznają,[9] nie popełniono gwałtów na osobach i własności prywatnej.
Obywatele wiejscy i księża zapobiegali wybrykom. I tak złożyli 15 kwietnia przedstawiciele synagogi w Borku publiczne oświadczenie, że dzięki obywatelom Stablewskiemu z Wolenicy, Rychłowskiemu z Zimnejwody, Dzierzbickiemu z Goreczek, Śmitkowskiemu z Siedmiorogowa z Cielnic, proboszczowi Laferskiemu z Jeżewa, oraz komitetowi powiatowemu najmniejszej w ciągu rozruchów nie doznali przykrości i w zupełnem żyli bezpieczeństwie.[10] Podobnie wyrażali się przedstawiciele synagogi zaniemyślskiej w liście dziękczynnym do proboszcza zaniemyślskiego, dziekana Rybickiego.[11]
Pomimo to wielu nie tylko urzędników, ale i innych Niemców uciekło do Brandenburgii i Śląska, rozsiewając przesadzone i fałszywe wieści, jak np. o zatruciu koni ułańskich w Pleszewie, czemu energicznie zaprzeczył w Gazecie Wrocławskiej sekretarz powiatowy Suder z Pleszewa.[12]
Sam generał Steinäcker, komendant miasta Poznania, zacięty wróg Polaków, straszył co chwila Niemców i żydów, puszczając pogłoskę, że uzbrojone bandy ludu polskiego maszerują na Poznań.[13]
Wobec tego wydał komitet niemiecki dnia 26 marca dwie odezwy, jednę do obywateli niemieckich uspokajającą, a drugą do Polaków z przestrogą przed zakłócaniem porządku publicznego, ale też zarazem z zarzutami, że Polacy zbrojną przewagą zagrozili i nadwyrężyli własność i wolność osobistą współobywateli Niemców i takimi czynami ohydnego gwałtu splamili cześć swego narodu i odwrócili od siebie sympatye, objawiające się dla ich sprawy w narodach niemieckich i europejskich.”[3]
Takie niesprawiedliwe i żadnym przykładem nie poparte zarzuty oburzyły Polaków. Zaczem komitet narodowy w odpowiedzi swej z dnia 29 marca odparł stanowczo oszczerstwa i oskarżył komitet niemiecki, że z rozmysłem zerwał pokój i jedność. Na obronę komitetu niemieckiego z dnia 2 kwietnia komitet narodowy już nie odpowiedział.
Był wtenczas w Poznaniu radcą rejencyjnym baron Kolbe v. Shreeb, Meklemburczyk, który już 20 marca okazał się, że nie myśli iść za ogólnym prądem, gdy bowiem wówczas wszyscy przypinali sobie kokardy polskie, on jeden przypiął sobie kokardę pruską, o co byłby go lud poturbował, gdy go kilku panów polskich nie było obroniło. Demagog ten, zrzuciwszy za pomocą pospólstwa pierwotny wydział komitetu niemieckiego, wywierał odtąd przeważny wpływ na swych współziomków.[14] Za jego to sprawą komitet niemiecki przesłał rządowi petycyą o utworzenie osobnej komisyi organizacyjnej dla Niemców pod przewodem prezesa policyi Minutolego, uzasadniając prośbę wykluczeniem Niemców z polskiego komitetu.




  1. Opowiadania Niemca o roku 1848. Wyd. Kaźmierz Rakowski.
  2. Tamże. Najstarsza z panien Koszutskich Joanna wyszła później za dr. Władysława Sikorskiego z Cietrzew, średnia Marya została zakonnicą, a najmłodsza Celina zamieszkała jako panna w Poznaniu.
  3. 3,0 3,1 Gazeta Polska, nr. 5.
  4. Gazeta Polska, nr. 8.
  5. Pamiętnik J. Łukomskiego w wydaniu Kaźmierza Rakowskiego (Dwa Pamiętniki z r. 1848 Warszawa 1906).
  6. Gazeta Polska, nr. 11.
  7. Koźmian J. Pisma I. 55.
  8. Brodowski, Kraszewski, Potworowski: Zur Beurtheilung der polnischen Frage im Grossherzogtum Posen im J. 1848, str. 28.
  9. Schmidt H. Die polnische Revolution, str. 106.
  10. Gazeta Polska, nr. 23.
  11. Ib. nr. 36.
  12. Ib. nr. 6.
  13. Schmidt H., str. 114. Generał-porucznik baron Steinäcker obchodził w Poznaniu 25 lutego 1845 r. 50-letni jubileusz służby. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego r. 1845.
  14. Schmidt H. 136.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.