Przejdź do zawartości

Hippika i Hipparch czyli Jazda konna i Naczelnik jazdy/Przedmowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Bronikowski
Tytuł Hippika i Hipparch
Podtytuł czyli Jazda konna i Naczelnik jazdy
Rozdział Przedmowa
Wydawca I. Priebatsch
Data wyd. 1860
Druk T. Hoffmann
Miejsce wyd. Ostrów
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEDMOWA.

Korzystając w czasie ostatnich świąt Narodzenia Pańskiego z kilku dni wolnych, wytłumaczyłem w dalszym ciągu obrazków życia domowego Greków (mianowicie atheńskich), zarysowanych nam drobnemi pismy Xenofonta, których przekłady rozpocząłem drukowanym przed trzema laty Ekonomikiem, a przedłużyłem potem rozprawką O dochodach atheńskich umieszczoną zeszłego roku w Dodatku do Czasu; wytłumaczyłem, mówię, obecnie tegoż pisarza Cynegetyk czyli Łowiectwo, tudzież Hippikę i Hipparcha. Zniewolony atoli względami nakładowemi, zmuszonym się widziałem i tę pracę rozpołowić, rozciąglejszy nieco acz nie mniéj zajmujący Cynegetyk, wyprawiając do światłéj a uprzejméj Redakcyi Pisma Krakowskiego[1] z proźbą o nową gościnę, a dwa tylko ostatnie pisemka, pewien ściślejszy ze sobą stanowiące związek, udało mi się wydać tutaj odrębnie, wszakże za pośrednictwem miejscowego xięgarza P. Priebatscha, który koszt wydania z gotowością przyjąć na siebie ofiarował się.
Winienem publiczne podziękowanie za tę skwapliwość rozpowszechnienia rzeczy w krajowym języku pisanéj, choć użytecznéj pewnie to wszakżeż nader wątpliwy zysk materyalny obiecującéj, szanownemu Nakładzcy: które tu bez wachania się wyrażając połączam z życzeniem, aby, ile początkującemu w zawodzie, jak najpomyślniéj inaugurował najrozleglejsze dalsze i w tym rodzaju przedsiębiorstwa, ten drobny zaczątek nie brzmiącego pióra, którego ukazaniu się na świat nie poszczędził przecież lubego grosza. Wszakże nie wina już w tém P. Priebatscha, że nie umniejszył się przeto żal mój dawniejszy, iż tyle ciekawego a tak już przez się szczupłego wizerunku wnętrznych zakresów najznamienitszego z ludów starożytnych, w całkowitości oddać nie byłem w stanie Czytelnikowi w rękę, ale go odséłać mi przechodzi, do cząstkowych ogłoszeń i Pisma Czasowego, acz rozpowszechnionego jak na to zasługuje dosyć, jednakowoż nie każdemu będącego pod dłonią, coby zwłaszcza mocniejszą poczuwał w sobie ochotę do rozpamiętywania rzeczy greckich.
A jużci sądzę, iż takowych znajdzie się jeszcze nieco i u nas, jakkolwiek dziwném nieopatrzeniem się i losów niefortunością, tyle zobczonych dzisiaj greczczyznie i jéj głębszemu rozważaniu. Gdyby mnie o tém nie przekonywały dostatecznie wspołczucia dla Hellenizmu, wynurzane po wszystkich Dziennikach, gdziekolwiek o nim nadarzy się sposobność namienić choć pobieżnie; to sama obecność tylu głów treściwiéj myślących w Narodzie, skłaniałaby do takiego przypuszczenia. Toż nauczyło niejednego zapewne doświadczenie, jak to tak zwane humaniora, pielęgnowane na prawdę, same naprowadzają miłośnika do źródeł, z których wytrysły a z których nie przestaną zaczerpywać wód żywotnych. Nie chybnie! Ukształcenie wyższe, nie oparte na naukach starożytnych, zarozumiałym co najwięcej pozostanie belletryzmem; nauki starożytne, ograniczone znajomością łacińskiego tylko języka i literatury, zamglone grubo dadzą rozumienie świata klassycznego: pięknotwórcy nareszcie, nie wtajemniczeni bezpośrednio w świętości sztuki helleńskiej — są to malarze, co nie zajrzeli oko w oko mistrzom włoskim, w ich własnej ojczyźnie.
Wszakżeci sztuka, forma — wzgląd tylko tu jeden stanowią, a jest jeszcze inny daleko donośniejszy znaczeniem, bo dotykający treści czyli istoty samegoż Ducha i jego wszechstronnego rozwoju, który zapoczęli dopiero na prawdę i w tak olbrzymich wraz poprowadzili rozmiarach Hellenowie, iż zasięgnęli wpływem przez cały świat starożytny, wieki średnie, ażże w nasze pokolenia i czasy. Jakoż pomijając dawniejsze czasy i oświaty, w którymkolwiek kto dziś zakresie umysłowości, czystéjli stósowanéj, czynnym być zapożąda, — jeżeli z pełną samowiedzą poruszać się pragnie, nie zdolen kroku postawić pewnego bez zaczepienia o ostatnie ogniwo, opuszczone przez Greków na polu jego zaciekań. Przedewszystkiém zaś tajemniczą mechanikę samegoż ducha ludzkości albo przedmiotową (przedsobną) jego działalność w Państwie, śledzić zapuszczający się przeświaczy o téj prawdzie, tak tam jaki tutaj, od cale niepoślednich już wstępnych robót helleńskich, dodzieła brać się przyniewolony. Ba! jeżeli własnemi wolno objawić przekonanie, to powiem — że tak w filozofii jak w nauce stanu, wszystkie już i w teoryi i w praktyce przebieżeli dziedziny Hellenowie, acz w miniaturowym rozkładzie; a my późniejsi, jedno na wielkie przestrzenie przetwarzamy lub zjszczamy w życiu te same wysilenia, mamiąc się ich dziś ogroniem, jakoby coś nowego wydawały. A nadto bez tejże pierwotnéj sił tęgości, i bez téjże, dodam, wyższej pomocy — w krainach przynajmniej metafizycznej wiedzy, napięciem osamotnionego rozumu okrążanych. Kto się bo surowiej i wszechstronniej rozpatrzył a bezpośrednio, w téj świetnej lecz i tragicznej[2] szermierni, olbrzymich zaprawdę ducha zapaśników; ten trudno żeby nie dojrzał, nie oćmiony uprzedzeniem, jak widocznie acz względnie, wspierać raczyła Opatrzność Boska owe promethejowe zapędy uprzywilejowanego w tym względzie narodu, aby dopuście spełnienia się ostrzegawczego dla następnych przykładu jak daleko człowiek o własnych tylko środkach, bez bezpośredniego zasiłku Objawienia i Łaski, przy wszystkich zresztą usługujących mu pomocach klimatu, dziejów, wychowania, strojności ciała, warunkującej najzupełniejszy ducha na zewnątrz wyjaw, wzbić się możen spotęgowaną najwyżej z wnątrz na zewnątrz dzielnością (energeją) boskiej swéj cząstki, jak ją nazywa Plato.
Jakkolwiek bądź, — to własnodzielne przemyślenie wszystkiego w obrębach wiedzy, czego się kolwiek ujął Hellenin, o czémkolwiek rozprawiał, cokolwiek działał — a czegóż nie działał, o czémże nie zapomyślał! — sprawiło zarazem i tę jasność i przejrzystości wszelkiéj nauki podawanej nam przez jego usta; — łatwéj do objęcia w najwznioślejszych nawet zakresach każdemu, co jéj wyroby w utrwalającym je dla nas języku oryginału przyjmować usposobił się, kiedy tymczasem zgłębianie tychże dyscyplin w kołowaniach myśleń nowoczesnych a ich wysłowienia dopiero, najżwawszego adepta odstręczyć sposobne, samą terminologią dziwotworną. Ontologie jakieś, Anthropologie, Pathologie, Semaziologie — nie skończyłbym — przerażają wydętą napuszystością nomenklatury; spokojnym pozostaje czytelnik, a ciekawość jego roście, gdy widzi i czyta po prostu w greckim pierwotworze: Nauka o istocie rzeczy, o człowieku, o stanach duszy lub ciała, odmianach wyrazów, o znakach pisarskich itp.
Ale otóż i rozgaduję się.. coraz to odległéj od przedmiotu, a Hippika i Hipparch Xenofonta tymczasem niecierpliwiąc się wraz z niejednym Czytelnikiem pewnie, czekają na to w co je jeszcze opatrzyć mam na drogę! Powracam do nich co prędzej, a powracam — aby jednę i drogiego szczerze zalecie ciekawości każdego, co je w téj szacie nowożytnej poznać będzie łaskaw.
Jak w wszystkich dziełach tego ujmującego prostotą i myśli i słowa pisarza, znajdzie Czytelnik i w tych tu dwóch pisemkach oto, toż samo niewymuszone, misternym jedno okresów układaniem zdobne, a umiarkowanie zwięzłe wysłowienie; w treści zaś — tenże zdrowy wszędzie rozsądek, tęż sumienną zawsze, względnie dokładną znajomość przedmiotu, w przepisach o wychowaniu konia i jeździe konnéj nadto, pełno złotych prawd dla lubownika. Rzeczywiście bo zawiera ta rozprawka tyle wybornych, tak bystro z natury wypatrzonych dostrzeżeń, tak trafnie do nich zastósowanych uwag, iż takowe nie tylko teraz jeszcze a po upływie lat przeszło 2000 w niewzruszonym pozostają walorze, ale w sprawiedliwe nas zdumienie wprawują nad doniosłością wzroku dostrzegacza. Wzdy potrafim ją sobie wytłumaczyć, właściwém greckiemu narodowi uważaniem rzeczy przyrodzenia, posiłkowaném najprzenikliwszym zmysłem a prowadzoném myślą żadnem uprzedzeniem nie ścieśnioną ni bałamuconą roztargnieniem, rozproszonego nieraz a owątlonéj szparkości umysłu, późniejszych pokoleń. Ileśmy zyskali na rozległości przestrzeni, na zasobach doświadczenia, na środkach pomocniczych, na podniosłości reflexyi; tyleśmy bez pochyby uronili z ostrości wnętrznego i zewnętrznego zapatrywania się, na wszystko co nas otacza.
Hipparch, pod względem rzeczy, wprawdzie literacko już tylko i dziejowo ważne obejmuje przepisy strategiki konnéj starożytnych, tak znamienicie przeskrzydlonéj przez teoretyków i praktykantów nowoczesnych. Miło przecież będzie, mniemam, a właśnie świadomemu kunsztu, odczytać choćby te pierwiastki sztuki, z których wszakże wybujała jego dziś tak okazała umiejętność — tem bardziej, że kreśliła je ręka, niepospolicie znów biegła w wykonywaniu tego co innym zalecała, a chwałą niepożytą okrytego przywódzcy kilku tysięcy bohaterów z pod Kunaxy. Może téż znajdzie tu i owdzie wskazówkę, przydatną jeszcze na dzisiajsze potrzeby lub zapładniającą nowe pomysły, do jakich lubią podniecać czasami uwagi choć szczupłe, mistrzów rzemiosła. Jakkolwiek wypadnie, to wiem, — że umysł bogobojny starożytnego wojownika, do każdego hazardu zakrzepienia z wyższych przyzywającego okolic, równie rzewnie przemówi do duszy niejednego z posiwiałych oręża piastunów, jak wstępne i końcowe wyrazy, wyższem znaczone namaszczeniem, oddźwiękną błogo w rycerskich a religijnych sercach sławiańskich.
Sposób nareszcie, jakim starałem się przepolszczyć oryginały greckie, nie myślę aby odstręczył. Pokwapiłem się nieco z robotą, to prawda — alić nie tak przeciążającą toż znowu była ni zawiłą; pozostałem wiernym raz przyjętéj zasadzie, dosłownego (ile na to własna mowa pozwala) przekładania klassycznych dzieł greckich — ależ nie okazałem się dziwakiem. Pożądałbym wszakże porozumieć się co do tego, raz jeszcze z zbyt surowymi sędziami.
Pozwalam więc sobie powtórzyć: że w tłumaczeniu tych dzieł, nie tylko o rzecz chodzi którą i skądinąd łacno dziś poznać, ale oraz o formę w jaką taż rzecz doczasowo zamykała się, w strojnym nad inne rozwoju swoim. Równie ogarniana jak kształtowana umysłami bezprzykładnie samoistnemi, była ona i słowem i wyrażeniem, tak samo ściśle a w odrębnej potężnie nadobności, ucieleśniana na zewnątrz przez nie. Wyzywa więc i tą stroną do skrupulatnych zastanowień nowożytnego badacza, nie samych jedno ryczałtowych ducha wyrobów ciekawego przecież, ale i pierwotwórczego (genetycznego) ich wyrabiania się w pracowni Hellenina, w tymże wymiarze samowiednéj co pięknopłodnéj, owoż historycznego temiż kształtami pochodu na widowni dziejów ducha ludzkiego.
Alici i tą uwagą zmierzam do czegoś innego więcéj, a tutaj powtarzam — że nie byłem pedantem. Posięgam się nawet do nadziei, iże przekład niniejszy spodoba się. Zaiste ucieszyłbym się temu z duszy serca, a w sprawie dalszych, nieco obszerniejszych nad obecne ogłoszeń, które tymczasem czezną niestety! w mojém biórku. Czy nie godziłoby się tu zapytać zamożnych Opiekunów oświaty rodziméj i skrzętnych jéj wysileń rozkrzewicieli nakładzców, kiedy je z niego na przestronniejszy widokres powołać raczą?.. Albo spłowieć i zabutwieć im już tamże, molom na nieme pociechy!... Jakikolwiek los dla nich zgotowan — nie piszę się dotąd na zdanie jednego z nierzadkich, jak to pod ten czas, czarnowidzów, przed którym wyrwałem się z tém westchnieniem niedawno, nie przewidując że wywołam żwawą słów utarczkę, któréj przytoczeniem nie narażę się pono łaskawemu Czytelnikowi.
Otóż na to westchnienie — uśmiechnął się sardonicznie Pan Dziumdzidło, i rzecze głosem przeciągłym: Mociumdzieju! czekaj tatka latka! Zaczem poważniejąc a zarywając z Wirgiliusza, w takt poczynał: tantae molis erat — Wszakże ja przerywając brzęczny rytm Marona, wraz dokończyłem myśli po polsku: tak jest, ale Rzym zbudować! wszakci nie środki wyjednać na uczynienie powszechną własnością skarbów myśli i przykładów najświetniejszych czynów ludzkości. — Ba, ba! prawi, dodajże do dithyrambu: w okresie z tylu tytułów wyzywającym do podjędrnienia pierwszych a do umiłowania drugich, wypełzających z warcabnicy dziejów, Mociumdzieju, literackich — Choćby, zawołam ożywiony, przyrodniczym, gawędniczym, i jak tam jeszcze[3] — Robotniczym, Mociumdzieju! — Bądź jak bądź, rólniczym a pod promienistsze rozkwity — Ba, ba! a giełdowniczym, a sobkowniczym nie? a — Plugawica świata gdzieś tam w krawędzie bluzgocąca machiny na piaskach zatartéj, nie przenika do środka, gdy odgarniają muł i tumany strażnicze duchy — Fiu! coraz liryczniéj! — Potulny zaprawdę liryzm — Anoż jednak zacapi liryka, Mociumdzieju, jaki — Lampart — estetyk? — Te wywędrowały; ale choć wszędowściubski jaki komar ukole? — Odbzykiem po wawrzyny w Ryczywole? — Cóż biedny wół na to? — Nie uczuje ukłucia na rogu acz nie grecki, a komarowi pozostawi wyuczyć się nadobności Aezopowego — Ej, Mociumdzieju, wyskoczyliśmy z textu, a powiedziawszy prawdę, i sam zaliryzowałem coś bez potrzeby — Nie jaż tedy odbiegłem strażniczych duchów! — A ot co! strażnicze duchy! Każdy po dawnemu w swoim wirujący orbicie, po swemu spytlować duchowe mliwo pożądny! — To ciemno czy żółcio — chmurę uwidzenia — Mniejsza, jeśliż iście wszechstronniéj głęboki pogląd na rzeczy przysłaniają. Ależ jednostki, policz je na palcach! — Jednostki nie jednostki! hetmaniły, hetmanią zawsze, a więc dosyć czego potrzeba — Nawet, Mociumdzieju, do zajmowania się aż filologią! — Repertoarem, z przeproszeniem Asindzieja! — A, a! sztuk niby — Niechybnie, sztuk w swoim rodzaju — Ażeby obałamucon niemi potem, ten i ów sprytniejszy z nowéj publiki literackiéj, począł nas de noviter repertis częstować, per modum pogańskiéj pamięci Goethego, dziwolągami jakiegoś tam przyszłego świata. Słuchaj, jeśli mi z téj dudki zagrywasz, to kwita z sympatyi — Nie dziwolągić to jeszcze, gdyby poprawniejsze wydanie — Mociumdzieju, zapalić się gotowem; czy zwarjowałeś? — W nadobniejszém znaczeniu wyrażenie przyjmując, i owszem! zwarjowałem rozmowę i materyą — Ale dajże no sofismatom pokój, a po prostu rzecz mi wyłóż, bo zaiste niebagatelna! Cóżże rozumiesz przez tę poprawniejszą edycyi swoję czy wydanie? — Poczciwą treść starodawną z świętego źródła Prawdy tryszczącą, ale w tak klassyczny zawsze kształt ujętą jak u niemieckiego mistrza, ba w klassyczniejszy może, bo z bezpośrednich wzorów, twórczym wzrokiem wypatrywany, z których i tamten swego kunsztu się uczył. A czas i Słowianom z kolei myślące studya rozpocząć w Pięknonie[4] całkowitego ludu - geniusza — No, no zostawmy Słowian Słowianami, a to co rzekłeś brzmi jakoś rozsądniej, Mociumdzieju; tylkoż to spólnictwo poufne z bezbożnym światem! — Nie tak ze wszystkiem, bez Boga! Wszakżeci rękodzielczéj (że tak się wyrażę) jedno zmyślności tajemnicę odsłonić ma, sam bez wszelkiego zresztą uroszezenia, chrześciańskiemu pięknotwórcy, której ten panować dosyć mocen przecież, bo boskim pierwiastkiem duchowego żywiołu — Hem, hem! za wysokie to na moją mózgownicę, czy za wiele na raz a za kuso, Mociumdzieju! Wżdyci mię śmiech czy oburzenie porywa na samo wspomnienie, zacnych zaprawdę uczuć sarmacko - rzutkich, w jakieści tam dyby zamrażanych, chociażby pentelickiego marmuru; a myśli dopiero — wyłamanych nareszcie z okowów w swobodniejsze ruchy, stalaktytowanych na nowo, kropla po kropli, w jakąści choć jak misternemi poskręcaną powrozy, śpiżo-leniwą peryodystykę! — Dużoby o tém mówić. Zbijając rzecz powiedzeć tylko mogę, że — o skiełznanie rozhukanej wyobraźni, o shołdowanie rozplenionego czucia, o przywrócenie berła poniżonemu przez nie rozumowi, o wytrzeźwienie, słowem, tak pożądane w sztuce jako w życiu, serc i głów pijanych szałem, chodzi jedynie — Owoż z całego szumu filozoficzno-oratorskiéj téj explikacyi wyrozumiewam tylko widniéj, że summa summarum o wystrychniecie czuć i myśli moich w woskowe lalki greckie chodzi, Mociumdzieju! — Jeszczeby one wspanialéj wyglądały w kształtnie ufałdowanych strojach uroczystych, niżeli jak dziś w kuse fraki swawoli podcięte, wymizdrzone, wypaczulone — same niepokalane nieraz gwiazdy obyczaju i Wiary! — Ta gdyć o dostojniéjsze dla nich odzienie trąbicie na gwałt, obierajcież starodawnym, i krój starodawny Zygmuntów. a licha pogańskiego nie zbudzajcie z pyłów bibliotecznych — O niestraszliwości tego licha już namieniłem, a dowodem sam Asindziej, przez którego czyste usta odzywa się ono, raz poraz, nawet wybaczysz mi, czkającym nieco, głosem Rzymian! Lecz to mimochodem. Krój ów Zygmuntów zaprawdę jest śliczny, ale właśnieci jaki potępiasz Asindziej, bo za religiose (pozwolisz mi wyrażenia) przewzorowany — Jakżeż się znajdę w tym labiryncie? jakżeż pojmę, Mociumdzieju, co mi tu wysypałeś znów pełną garścią a tak syrowo? — Bardzo łacno, lecz darujesz że inną rażą — Otóż mi wymówka grecka! gdy mnie się wnet w głowie zawraca! — Słyszęż bo coś nakształt chychotania z bagien Chochlika — Tegoż nie dostawało tylko! — Niechżeby mi plusnął jakim odbryzgiem mizogreckiego ognika — Ni w pięć ni w dziewięć? Mociumdzieju. — Zdarza mu się to niestety! a sposobność drażniąca — Oj zaprawdę! do sonetu nawet o trzaskocącym rytmie, uniżanym z okruchów melodyi Apollinowego cechu — Nie chciałbyś przecię Asindziej narazić na czyjąbądź przegrawkę, dość skłopotanego i tak o powodzenie sztuk swych dramaturga? — To jedno cię salwuje; taki mi we łbie zamięszałeś tą jakąści muchonożą swą gadulją, a przecież bałamutną! — Nie lubi bo téż świat dzisiajszy rozprawiań w szczegóły zbyt zaciekłych — W swojéj malignie, Mociumdzieju, i po papierze koleją żelazną jeżdżący — Tém więcéj i ztąd w porę, wymierzone mu chody starodawne, choć przypominać — No jużem powiedział, i współczucia nie cofam wreszcie; ale wyrok oto, Mociumdzieju, piszesz sam na siebie! A ja powtórzę: czekaj tatka latka! aż rozniesionemu w pędzie gorączkowym, przyjdzie zastygnąć nieco — Tożżeci ta jazda szynowa nie naszych głów wymysłem — Cóż potem? Mociumdzieju, kiedy dogodna, a jak tam na szyldach wypiszą, tutaj zaraz nie pytając przydatne psali warte, łapią i naśladują — Namieniłeś wprzód Asindziej coś o lalkach; pozwolisz że nie zaliczę do nich, żywych przynajmniéj a tylomiljonowych — No dałżeby Bóg, aby choć piorunowém drgnieniem zatętniała ta prawda w miljonowych tych sercach — Ja dodam jeszcze, i duchach! coby z czcią powinną dla dobrego które starsza brać zdziałała i działa, nie tracąc własnego gruntu pod sobą, wątek swój pochwyciły samowiednie i snuły, gdzie Bóg przeznacza samoistnie daléj, a w zakresach prawdziwie godnych człowieka zaprzątań — Ale zapytam, Mociumdzieju, jaka tu odtąd droga do Greków? — Bity gościniec! Gdy inni wątleją i w zwątleniu cudaczą, grożąc porwaniem w przepaść, wtenczas z odważném zaparciem tém rączéj podać dłoń zapaśnikom, o czerstwéj zawrze a nieśmiertelnéj sile, i uniknąć upadku — Tego zgoła nie rozumiem — Rozumiesz wszakże że prawdziwa samodzielność, tylko samodzielność płodzi — Piękne to rzeczy, Mociumdzieju, ale tak mi znów kapka po kapce dystylujesz w rozdrażnione gardło, że proponowałbym dysputacyą odłożyć do chwili, — W któréj po dawnemu pragnienie ugasim pełnemi kielichy — Prześlicznie! ale tyś trochę, Mociumdzieju, rozliczający się z dochodem, magisterya i sexterny przed tobą, a u mnie tartas w gospodarstwie, w hypotece — Jestci kilka tygodni w roku wolnych, kłopoty rólne złagodzą się tymczasem; odwiedzę Asindzieja jeśli pozwolisz, w czasie wakacyi — Przewybornie! czekam z sercem rzymskiém, a z gościnnością choćby już grecką. Ach, gdyby to jak dawniéj! znalazłyby ją i te skrypta twoje, Mociumdzieju! Dziś nie tylko samemu odmówić, ale nawet u zamożniejszych nie podiwinować lepszéj!...
Pożegnał mnie dobry Pan Dziumdzidło, a ja z nieścmioną na jeden prążek otuchą, jąłem się przeglądać, po raz nie wiem już który — grube zwoje przełożonych na język ojczysty Platona, Herodota, Odyssei. Jak gdyby na przednowiu ich drukowania! do którego zdobyła mi zaufanie chwiejących się dotąd łaskawych Wydawców, chocby ta nowa dopiero próbka translatorsko-stylowa, ta odrobinka godzin swobodnych.... Ale pora już wielka oddać dziełko ciekawości i sercu Czytelnika, względnego na niedostatki których nie zabraknie zresztą, i w oddaniu rzeczy i w kształcie onegoż polskim. Wszakże co do tamtego tém śmieléj przymawia się o wyrozumiałość tłumacz na ułomnym dotąd w wielu miejscach texcie poprzestać zmuszony, kiedy nawet takie herosy filologii jak Godofred Hermann i Fryderyk Jacobs wygoić pokaleczonego sensu nie podołali, acz wsparci pyramidami przeróżnych retort xiążkowych, których zapasu i w cząstce setnéj, nie wymagać po środkach chudego paedotryby, ba po zasobach biblioteki szkoły publicznéj w prowincyalnéj mieścinie. Co do skazek, skaz w formie przekładu, które wytropi delikatny zmysł samegoż mistrza - czytelnika; to gdyby znów zbytnim je przyciskiem odznaczać zamierzał, zmuszon już jestem uprzedzić go elegiem mojego szczygła, wysłanym z klatki w otwartém oknie zawieszonéj w obłoki do skowronka tam że witającego wiosnę, a który podsłuchał i przyniósł mi pod własną odpowiedzialnością za dokładność, mój mały J...., tego brzmienia:

Nie sztuka, bratku błogopióry!
W powietrza woniach,

W błękitu toniach,
W porannych rosach,
Snuć po niebiosach
Miłującą,
Czarującą,
Boską piosenkę!...
Lecz proszę w moje tu przestwory,
W szczupłą stajenkę,
W te ot pręciki,
Drążki, druciki —
Tu do żłobeczka!
Ziarnek krobeczka,
Woda kryniczna,
Trawka prześliczna —
O przez jednę choć godzinę,
Niech tu słyszę mą ptaszynę!




  1. Patrz Zeszyt Styczniowy Dodatku do Czasu.
  2. Pozostanie mi na zawsze pamiętném to miejsce w Prawach Platona, tym wytworze i myśli i sztuki dojrzałego mędrca, gdzie tenże przez usta Atheńczyka, samego przedstawiającego, z plastycznym wprawdzie spokojem, ale nie mniej przeto rozdzierającym, wypowiada naraz — i że ludzie tylko igraszkami są bogów! Orzeł roztrącony o granity tajemnic przedwiecznych z tak bezsilnym jękiem łabędzia upada do poziomu, ponad którym przecież tak wspaniale unosił się dotąd!....
  3. U filologów nie obejdzie się bez różnorodnych dopisków albo ładniej się wysławiając — łamań promieni światła duchowego, które tak gęstemi snopami rozstrzelił sam znakomity Lessing w swym świetnym, przecież mozajkowéj dlatego roboty, Laokoonio. Darują więc najpośledniejszemu z pomiędzy ich grona Czytelnicy, że się jeszcze ośmieli zapytać uczonych tu naturalistów naszych: czemu, w miejsce dobrego a przez doskonałych i przedmiotu i języka znawców, jakimi przecież byli Jędrzej i Jan Sniadeccy, opatrzonego wyrażenia „nauki przyrodzenia lub przyrodzone,“ mówią i piszą naraz „nauki przyrodnicze“! Jużci to zakończenie na „icze“ doczepiane w tém znaczeniu mniéj więcéj musowym zajęciom, nie podniesie dostojności nauk, rzeczywiście z wszelkich celów powszedniéj użytkowości wyzwolonych, a których poniżyć nie myśleli. Gdybym miał jakiś głos w Areopagu lingwistycznym albo lepiéj powiem, myślowym; wotowałbym niechybnie także za obmyślaniem nowych wyrazów, ale — w miejsce tego legionu obcych, do bogatéj a czystéj mowy Zygmuntów napychających się teraz już coraz bezczelniéj. Widzi mi się bowiem, żeby na tém i godność narodowa i rzecz zyskiwała, samowiedniéj ogarniana a umysłem nie uchem. Rugowania wybornych dawnych wysłowień, jak gdyby dla tego tylko że dawne, lub że swawoli rozbujanego pióra tak się upodobało jak wszystkich podobnych wznowień, czy wymuszonych naciskiem nie swojskiego a wszystko spoziomić wytężonego ducha czasu, czy zdrożnym niestatkiem jeszcze plemiennym dopuszczanych, nic rozumiem jakoś hołdujący z P. Podstolim Krasickiego — moribus antiquis,...
  4. że tak nazwę spolszczając złacinione Muzeum.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Bronikowski.