Han z Islandyi/Tom III/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Han z Islandyi |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Han d’Islande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Baronie Voethaun, pułkowniku muszkieterów munckholmskich, który to z żołnierzy, walczących pod twemi rozkazami przy Czarnym Słupie, wziął w niewolę Hana z Islandyi? Wymień nazwisko jego trybunałowi, gdyż należy mu się za to tysiąc talarów królewskich nagrody.
Tak przemówił do pułkownika muszkieterów prezes trybunału.
Sąd wciąż jeszcze zasiadał; według bowiem ówczesnego zwyczaju w Norwegii, sędziowie, wydający wyrok bez apelacyi, nie mogli opuszczać miejsc swoich, dopóki ten wyrok nie zostanie wykonany. Przed nimi stał olbrzym z postronkiem na szyi, na którym wkrótce miał zawisnąć na szubienicy.
Pułkownik, siedzący dotychczas przy stole sekretarza tajnego, powstał, złożył ukłon sędziom i biskupowi, który zasiadł znów na wzniesieniu pod baldachinem, poczem rzekł:
— Panowie sędziowie! Żołnierz, który ujął Hana z Islandyi znajduje się w tej sali. Nazywa się on Toric Belfast i jest drugim muszkieterem mojego pułku.
— Niechże więc się zbliży po przyrzeczoną nagrodę — powtórzył prezes.
Na wezwanie wystąpił z tłumu młody żołnierz, muszkieter.
— Czy ty jesteś Toric Belfast? — zapytał prezydujący.
— Ja, wasza łasko.
— I to ty schwytałeś Hana z Islandyi?
— Ja, przy pomocy Belzebuba, wasza ekscelencyo.
Przyniesiono worek z pieniędzmi.
— Poznajesz w tym człowieku Hana z Islandyi? — wskazując na olbrzyma, znów zapytał prezes.
— Znałem wprawdzie lepiej buziaka ślicznej Kati, aniżeli Hana z Islandyi, ale jednak klnę się na chwałę Świętego Beiphegora, że jeśli Han rzeczywiście istnieje, to chyba w postaci tego ogromnego dyabła.
— Oto tysiąc talarów, przyrzeczonych przez wysokiego syndyka. Weź je Toricu Belfast — rzekł wówczas prezes.
Żołnierz przystąpił do stołu, gdy nagle z pośród tłumu odezwał się głos:
— Muszkieterze munckholmski, nie ty ująłeś Hana z Islandyi!
— Do wszystkich dyabłów! — zawołał żołnierz, odwracając się w stronę głosu — nie posiadam jeszcze w tej chwili nic, oprócz mojej fajki, przyrzekam jednak dziesięć tysięcy talarów temu, co to śmiał powiedzieć, jeśli dowiedzie prawdy słów swoich.
I założywszy ręce na piersiach, spoglądał po publiczności wyzywająco.
— No, niechże się pokaże ten, co się odważył zarzucić mi kłamstwo!
— To ja! — odezwał się człowiek małego wzrostu, przeciskając się przez tłum.
Ów nieznajomy odziany był w matę z sitowia i skórę morskiego cielęcia, to jest w zwykły strój Grenlandczyków, który tworzył dokoła postaci jego jakby stożkowy dach lepianki rybackiej. Brodę miał czarną, również czarne, gęste włosy, spadając na twarz, zasłaniały ją niemal zupełnie; domyśleć się jednak było można, że rysy jej nie mogły być miłe. Płaszcz otulał go tak szczelnie, że nie widać było rąk ani ramion.
— A! to ty? — rzekł żołnierz, parskając śmiechem.
— Więc któż to, według ciebie, mości panie, miał honor ująć dyabelskiego olbrzyma?
— Ja! — odparł mały człowiek chrapliwie.
Baronowi Voethaun dziwna ta istota przypominała zagadkowego człowieka, który go w Skongen zawiadomił o przybyciu powstańców; kanclerz Ahlefeld odgadywał w nim mieszkańca Zwalisk Arbara; sekretarz, tajny włościanina z Oelmoe, który mu tak dobrze wskazał kryjówkę Hana z Islandyi. Nie siedząc wszakże przy sobie, nie mogli zwierzyć się wzajem ze swych domysłów.
— Doprawdy? — podchwycił drwiąco muszkieter. — Gdyby nie odzież dwunożnej foki grenlandzkiej, to sądząc po twoim szatańsko błyszczącem spojrzeniu, wziąłbym cię za śmiesznego karła, który także szukał ze mną kłótni w Spladgeście, tem u ze dwa tygodnie. Było to tego dnia właśnie, kiedy przyniesiono tam trupa górnika Gilla Stadt...
— Gilla Stadt! — powtórzył mały człowiek, wstrząsnąwszy się dziwnie.
— A tak, Gilla Stadt — potwierdził żołnierz obojętnie — pogardzonego wielbiciela dziewczyny, która była kochanką jednego z moich kolegów i dla której ów głupiec Gill zginął.
— Wszak to wówczas — zapytał ponuro nieznajomy — leżał także w Spladgeście oficer z twojego pułku?
— Tak jest. Dzień ten całe życie pamiętać będę, zapomniałem bowiem w Spladgeście o capstrzyku, a za to, po powrocie do fortecy, o mało nie zostałem zdegradowany. Oficerem tym był kapitan Dispolsen...
Usłyszawszy to nazwisko, tajny sekretarz powstał.
— Dwaj ci ludzie — rzekł — nadużywają cierpliwości sądu. Upraszam przeto pana prezesa, aby przerwał ich gadaninę tak niewłaściwą i bezużyteczną.
— Klnę się na honor mojej Kati, że niczego więcej nie pragnę — rzekł Toric Belfast. — Niech tylko wasze łaskawości raczą mi przysądzić tysiąc talarów przyrzeczonych za głowę Hana, ja to bowiem go ująłem.
— Kłamiesz! — zaprzeczył mały człowiek.
Żołnierz sięgnął mimowolnie do boku, szukając szabli.
— Twoje szczęście, hultaju — mruknął — że jesteśmy w przybytku sprawiedliwości, wobec której każdy żołnierz, nawet muszkieter munckholmskiego pułku, musi być pokornym, jak stary kogut.
— Mnie się należy nagroda — upierał się mały człowiek — gdyż bez mojej pomocy, nie mielibyście tu taj tego, którego nazywacie Hanem z Islandyi.
Żołnierz unosząc się zapewniał, że to właśnie on schwytał Hana z Islandyi i to w chwili, kiedy ten, leżąc raniony na polu bitwy, zaczął otwierać oczy.
— Być może — odparł nieznajomy — żeś ty go ujął, ale ja go powaliłem; gdyby nie ja, nie dostałby się w twoje ręce; tysiąc talarów przeto do mnie należy.
— To fałsz! — zawołał żołnierz — nie ty go powaliłeś, ale jakiś duch, odziany w skóry dzikich zwierząt...
— Ja go powaliłem!
— Kłamstwo wierutne!
Prezydujący wezwał obie strony, aby umilkły; następnie, zapytawszy powtórnie pułkownika Voethaun: czy rzeczywiście Toric Belfast przyprowadził Hana z Islandyi jako jeńca i odebrawszy potwierdzającą odpowiedź, oświadczył, że nagroda należy do żołnierza.
Słysząc to, mały człowiek zgrzytnął zębami, muszkieter zaś chciwie wyciągnął rękę po worek.
— Jeszcze chwilę! — zawołał mały człowiek. — Panie prezesie, suma ta, według edyktu wysokiego syndyka, należy tylko do tego, kto zdoła ująć Hana z Islandyi.
— No i cóż stąd? — zapytali sędziowie.
— Ten człowiek nie jest Hanem z Islandyi — rzekł nieznajomy, wskazując na olbrzyma.
Szmer zadziwienia rozległ się w sali. Prezes i sekretarz tajny poruszyli się na swoich miejscach.
— Zaiste — powtórzył mały człowiek z mocą — pieniądze nie należą się muszkieterowi przeklętego munckholmskiego pułku, ponieważ ten człowiek nie jest Hanem z Islandyi!
— Halabardziści — zawołał prezes — wyprowadzić tego szaleńca; widocznie rozum ma zamącony.
— Pozwoli szanowny prezes zrobić sobie uwagę — odezwał się biskup — że odmawiając wysłuchania tego człowieka, kruszymy deskę ocalenia skazanego. Żądam przeto sprawdzenia zarzutu.
— Trybunał spełni żądanie księdza biskupa — zgodził się prezes, a zwróciwszy się do olbrzyma, zapytał: — Zeznałeś, że jesteś Hanem z Islandyi; czy wobec śmierci obstajesz przy tem zeznaniu?
— Tak — odparł skazany — jestem Hanem z Islandyi.
— Czy słyszysz, księże biskupie?
Mały człowiek krzyknął zapalczywie:
— Kłamiesz, góralu z Kole! Kłamiesz! Nie upieraj się przy nazwisku, które cię przygnębia; pamiętaj, że ci już nieszczęście przyniosło.
— Jestem Hanem z Klipstadur z Islandyi — powtórzył olbrzym z okiem utkwionem w sekretarza tajnego.
Mały człowiek zbliżył się znienacka do żołnierza, który ciekawie przysłuchiwał się nowej sprzeczce.
— Góralu z Kole — rzekł groźnie — mówią, że Han z Islandyi pije ludzką krewr. Pij ją węc, jeśli nim jesteś — oto ją masz!
Mówiąc to, uchylił płaszcza, wysunął dłoń uzbrojoną sztyletem, takowy zatopił w piersi muszkietera, kładąc go trupem na miejscu, drgające zaś i broczące krwią ciało rzucił pod nogi olbrzyma.
Okrzyk przerażenia rozległ się w sali, żołnierze, pilnujący olbrzyma, cofnęli się. Mały człowiek, szybki jak błyskawica, rzucił się na odsłoniętego przez nich górala i nowem pchnięciem sztyletu powalił go na ziemię obok żołnierza. Potem, zrzucając z siebie matę z sitowia, przyprawne włosy i czarną brodę, odsłonił swoją postać muskularną, odzianą w skóry dzikich zwierząt i pokazał twarz ohydną, która więcej jeszcze przeraziła obecnych, aniżeli sztylet krwią zbroczony, którego ostrzem, skalanem przez podwójne morderstwo, wstrząsał przed ich oczyma.
— I cóż sędziowie, gdzie jest Han z Islandyi? — zapytał szyderczo.
— Łucznicy, ująć tego potwora! — zawołał prezes strwożony.
Mały człowiek rzucił sztylet na ziemię.
— Już mi on niepotrzebny — rzekł — gdyż nie widzę tu więcej żołnierzy z munckholmskiego pułku.
Oddał się potem frez oporu w ręce halabardzistów i łuczników, którzy otoczyli go, jakby przeznaczoną do szturm u fortecę.
Ujętego potwora skrępowano i posadzono na ławie oskarżonych, dwie zaś jego ofiary, z których jedna, to jest góral, oddychał jeszcze, wyniesiono z sali.
Niepodobna opisać uczuć przestrachu, zadziwienia i oburzenia, które podczas tej przerażającej tragedyi, miotały tłumem, strażą i sędziami. Kiedy jednak rozbójnik, spokojny i obojętny, zasiadł na ławie oskarżonych, ciekawość przytłumiła wszelkie inne uczucia, a chęć usłyszenia dalszego ciągu sprawy przywróciła spokój w sali.
Biskup powstał.
— Panowie sędziowie — przemówił.
— Biskupie drontheimski — przerwał mu rozbójnik — jestem Hanem z Islandyi; nie trudź się obroną.
Tajny sekretarz powstał z kolei i zaczął:
— Szlachetny prezesie...
— Sekretarzu tajny — przerwał znów potwór — jestem Hanem z Islandyi; nie trudź się oskarżeniem.
To rzekłszy, obryzgany krwią swych ofiar, obrzucił kolejno dzikiem i śmiałem spojrzeniem sędziów, łuczników i tłum; spojrzenie to budziło mimowolną trwogę, chociaż rzucał je człowiek bezbronny i skrępowany.
Rozbójnik, trzymając całą salę w głębokiem milczeniu, odezwał się:
— Słuchajcie, sędziowie. Nie spodziewajcie się ode mnie rozwlekłej mowy. Jestem szatanem z Klipstadur. Matką moją jest stara Islandya, wyspa wulkanów. Dawniej była ona tylko górą, ale ją spłaszczyła ręka olbrzyma, który, spadając z chmur, oparł się na jej szczycie. Nie potrzebuję wam mówić o sobie; wiecie chyba, że jestem potomkiem Ingolpha Tępiciela i że jego ducha noszę w swojem ciele. Więcej popełniłem morderstw i roznieciłem pożarów, aniżeli wy wszyscy razem wydaliście niesłusznych wyroków. Mamy wspólne tajemnice z kanclerzem Ahlefeld. Wypiłbym z rozkoszą wszystką krew z waszych żył. Natura moja to nienawiść dla ludzi; złe im wyrządzać — to moje posłannictwo. Pułkowniku muszkieterów munckholmskich, ja to zawiadomiłem cię o marszu górników przez wąwozy Czarnego Słupa, wiedząc, że tam mnóstwo zabijesz ludzi; ja to również zmiażdżyłem batalion twojego pułku odłamami skał. Mściłem się za mego syna. Syn mój nie żyje — przychodzę przeto dobrowolnie szukać tutaj śmierci. Dusza Ingolpha cięży mi, bo ją dźwigam sam jeden i nie mogę jej przelać w mojego potomka. Znudziło mi się żyć, ponieważ nie mogę służyć za przykład i naukę dla mojego następcy. Dosyć piłem krwi ludzkiej, nie mam już pragnienia. Teraz sam się oddaję, abyście moją krew wypili.
Gdy przestał mówić, czas pewien trwało milczenie. Przerwał je biskup, zapytując Hana:
— Synu mój, w jakim celu popełniłeś tyle zbrodni?
Rozbójnik odparł ze śmiechem:
— Klnę ci się, biskupie, na szatana, że nie w celu zbogacenia się, jak to czynił twój kolega, biskup z Broglum[1]. Jest we mnie coś, co mnie do tego popycha.
— Bóg niezawsze przebywa w sercach swoich sług — rzekł z pokorą świętobliwy starzec. — Chcesz mnie znieważyć, a ja pragnąłbym cię bronić.
— Twoja dostojność daremnie się trudzi. Zapytaj zresztą innego z twych kolegów, biskupa ze Scalhot, w Islandyi. To zabawne, na Ingolpha, u dwóch biskupów raną się zajmowało, jeden przy kolebce, a drugi przy grobie. Ty, biskupie, jesteś stan szaleniec.
— Czy wierzysz w Boga, mój synu?
— Dlaczegoby nie? Chcę nawet, żeby Bóg islniał i żebym mógł Mu bluźnić.
— Upamiętaj się, nieszczęśliwy! Masz wkrótce umrzeć, a nie całujesz stóp Chrystusa!
Han ruszył ramionami.
— Jeślibym to uczynił, to chyba naśladując owego Rolla, który całował stopy króla, aby go obalić.
Biskup usiadł głęboko zasmucony.
— Na cóż czekacie sędziowie? — odezwał się Han. — Gdybym był na waszem miejscu a wy na mojem, to nie kazałbym wam tak długo czekać na wyrok śmierci.
Sędziowie wyszli i po krótkiej naradzie wrócił do sali, a prezydujący donośnym głosem odczytal wyrok, który, podług przyjętej formuły, skazywał Hana z Islandyi „na powieszenie za szyję aż do nastąpienia śmierci“.
— To mi się podoba! — rzekł rozbójnik.
— Kanclerzu Ahlefeld tyle wiem rozmaitych rzeczy o tobie że mógłbym ci to samo wyjednać. Żyj jednak, ponieważ ludziom złe wyrządzasz. Teraz jestem spokojny, że nie pójdę do Nysthiem[2].
Sekretarz tajny polecił straży, aby zaprowadziła skazanego do wieży Lwa Szlewiskiego, zanim przygotują dla niego inne więzienie w koszarach muszkieterów munckholmskiego pułku, gdzie miał oczekiwać wykonania wyroku.
— W koszarach muszkieterów munckholmskiego pułku! — mruknął do siebie potwór z dziką radością.
- ↑ Niektórzy kronikarze utrzymują, że w roku 1525 biskup z Broglum zyskał rozgłos przez rozboje. Podobno utrzymywał piratów, którzy napadali na brzegi Norwegii. Pakt ten wszakże jest bardzo wątpliwy.
- ↑ Podług wiary, rozpowszechnionej między ludem norweskim, Nysthiem było to piekło dla umierających z choroby lub starości.