Han z Islandyi/Tom I/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Han z Islandyi |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Han d’Islande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Hrabina Ahlefeld spędziła noc bezsenną. Siedziała ona, albo leżała raczej na bogatej sofie, rozważając gorzkie wspomnienia nieprawych uciech, rozmyślając 0 zbrodni, zużywającej życie radością [bez szczęścia 1 boleścią bez pociechy. Myślała o Musdoemonie, którego występne złudzenie przedstawiało jej kiedyś tak powabnym; o Musdoemonie, który dzisiaj, kiedy go zbadać umiała i przez ciało widziała jego duszę, tak był okropnym i godnym pogardy. Nieszczęśliwa płakała, nie dlatego jednak, że się tak oszukała, ale, że już nadal oszukaną być nie mogła; był to smutek, lecz nie żal przeszłości: dlatego też łzy żadnej nie przyniosły jej ulgi.
W tej chwili otwarły się drzwi; śpiesznie więc otarła swe oczy i obróciła się z gniewem, rozkazała bowiem, aby ją samą zostawiono.
Gniew jej, na widok Mosdoemona, zamienił się w przestrach, który pokryła jednak widząc wchodzącego również syna jej, Fryderyka.
— Jakim cudem jesteś tu, moja matko? — zawołał porucznik.
— Sądziłem, że bawisz w Berghen. Czyżby nasze piękne panie przyjęły znowu modę ciągłego odbywania podróży?
Hrabina powitała Fryderyka pocałunkami, na które on, jak zwykle wszystkie zepsute dzieci, odpowiedział dość zimno. W tem właśnie zawierała się najdotkliwsza kara dla nieszczęśliwej matki. Fryderyk był jej ukochanym synem, jedyną na świecie istotą, dla której żywiła bezinteresowne przywiązanie; często bowiem w kobiecie upadłej, w której godność małżonki zupełnie jest skalaną, pozostaje jeszcze matka.
— Widzę, mój synu, że dowiedziawszy się o moim pobycie w Drontheim, przybiegłeś natychmiast, aby mnie zobaczyć.
— Wcale nie, moja matko. Nudziłem się w fortecy, przyjechałem więc do miasta, gdzie spotkałem Musdoemona, a on mnie tutaj przyprowadził.
Biedna matka westchnęła głęboko.
— Bardzo jednak jestem szczęśliwy, moja matko, że cię mogę widzieć. Powiesz mi bowiem, czy kokardy z różowych wstążek u dołu kaftana są w modzie w Kopenhadze? A czy mama pamiętała przywieźć mi słoik tej oliwy młodości, od której tak skóra bieleje? Nie zapomniałaś także, kochana matko, ostatniego romansu tłumaczonego, ani złotych galonów, o które prosiłem cię, do mojego kaftana ognistego koloru, i tych małych grzebyków, co je wkładaj a pod fryzurę, aby się pukle lepiej trzymały, a wreszcie....
Nieszczęśliwa hrabina nie przywiozła dla synalka nic, oprócz swego przywiązania, jakie jedno tylko serce jej żywiło.
— Byłam chora, mój drogi synu, a moje cierpienia nie pozwoliły mi myśleć o twoich przyjemnościach.
— Byłaś chora, moja matko? No, ale teraz czujesz się przecież lepiej? A jak się też ma moja sfora psów normandzkich? Założyłbym się, że zapomniano kąpać co wieczór moją małpkę w wodzie różanej. Przekonacie się, że za powrotem zastanę swoją papugę Bilbao już nieżywą Jak tylko wyjadę, to nikt nie myśli o moich zwierzątkach.
— Matka twoja jednak myśli o tobie, mój synu — rzekła hrabina wzruszonym głosem.
Nawet anioł niszczyciel, w nieubłaganą godzinę, w której występne dusze rzuca na wieczne katusze, miałby litość nad cierpieniem, jakie w tej chwili pożerało serce nieszczęśliwej hrabiny.
Musdoemon śmiał się w głębi pokoju.
— Panie Fryderyku — rzekł — widzę, że miecz stalowy nie chce zardzewieć w żelaznej pochwie. Nie straciłeś pan w wieżach munckholmskiego zamku salonowych zwyczajów Kopenhagi. Ale chciej mi powiedzieć, po co ta oliwa młodości, te różowe wstążki i grzebyki? Na co te przygotowania do oblężenia, jeżeli jedyna forteca w postaci kobiety, która się znajduje w wieżach Munckholmu, jest nie zdobytą?
— Rzeczywiście, że nie do zdobycia, na honor — odpowiedział Fryderyk ze śmiechem. — Jeżeli mnie się nie powiodło, to i jenerał Schack z pewnością osiadłby na piasku. Bo jakże zdobyć twierdzę, w której wszystko ciągle jest zakryte i strzeżone bez przerwy? Co poradzić przeciw tym mniszym rąbkom, które szyję tylko pozwalają widzieć? przeciw rękawom, okrywającym całe ramiona tak dalece, że tylko z twarzy i rąk sądzić można, iż panna nie jest czarną, jak cesarz maurytański? Kochany nauczycielu, byłbyś przy niej jak student. Forteca, w której skromność stanowi załogę, nie jest do zdobycia.
— Zapewne! ale gdyby jednak — rzekł Musdoemon — zmusić ową skromność do poddania się, pchnąwszy miłość do szturmu, zamiast ograniczania się na oblężeniu przez drobne grzecznostki?
— Daremne trudy. Miłość dostała się wprawdzie do tej twierdzy, ale ona właśnie skromności w pomoc przychodzi.
— A to coś nowego, panie Fryderyku. Z miłością dla was....
— A kto wam powiedział, panie Musdoemon, że to dla mnie?
— Dla kogóż więc? — zawołali razem Musdoemon i hrabina, słuchająca dotąd w milczeniu, z którego wyrwały ją słowa porucznika, przywodząc na myśl Ordenera.
Fryderyk miał już odpowiedzieć i przygotował się do dowcipnego opowiadania nocnej sceny z dnia poprzedniego, kiedy nagle stanął mu na myśli obowiązek milczenia, przez prawo honoru nakazany i jego wesołość zmienił w zakłopotanie.
— Na honor, nie wiem dla kogo, pewno dla jakiego prostaka, może... wazala...
— rzekł wybuchając przymuszonym śmiechem.
— Czy być może, mój synu! — zawołała hrabina. — I jestżeś tego pewnym, że ona kocha jakiegoś chłopa, wazala? Coby to było za szczęście, gdybyś tylko był pewny!
— Ależ najzupełniej jestem pewny. Nie jest to jednak żołnierz z załogi — dodał porucznik z niezadowoleniem.
— A o tyle jestem pewny tego, co mówię, że proszę cię, moja matko, abyś mnie odwołała z wygnania do tego przeklętego zamku, gdyż mój pobyt tam żadnej nam korzyści nie przyniesie.
Twarz hrabiny rozjaśniła się na wiadomość o upadku młodej dziewicy. Odwiedziny Ordenera Guldenlewa w Munckholm przedstawiło się teraz w jej umyśle w zupełnie innem świetle.
— Opowiesz nam, Fryderyku — rzekła — szczegóły miłostek Etheli Schumacker; nie dziwią mnie one: córka chłopa — chłopa tylko pokochać mogła. Nie przeklinaj jednak tego zamku, dał ci on bowiem wczoraj sposobność widzenia pewnej osoby, która zrobiła pierwsze kroki, aby cię poznać.
— Jak to, moja matko — rzekł porucznik, wytrzeszczając oczy — któż to taki?
— Nie żartuj sobie, mój synu. Czyż nikt ci wczoraj nie oddał wizyty? Widzisz, że wiem o wszystkiem.
— Ależ, na honor, nawet lepiej niż ja, moja matko. Niech mnie dyabli wezmą, jeżeli widziałem wczoraj inne twarze, oprócz figur, umieszczonych pod gzymsami tych starych wieżyc.
— Jak to, nie widziałeś nikogo, Fryderyku?
— Doprawdy nikogo, moja matko.
Fryderyk, nie wspominając o swoim przeciwniku, spełniał obowiązek milczenia; a zresztą czyż tego prostaka można było za kogoś uważać?
— Jak to — rzekła matka — czyż syn wice-króla nie był wczoraj wieczorem w Munckholm?
Porucznik parsknął śmiechem.
— Syn wice-króla! Ależ doprawdy, moja matko, marzysz albo szydzisz sobie.
— Ani jedno, ani drugie, mój synu. Kto był wczoraj na służbie?
— Ja sam, moja matko.
— I nie widziałeś barona Ordenera?
— Ależ nie! — powtórzył porucznik.
— Zastanów się jednak, mój synu, że on mógł tam wejść incognito, żeś go nigdy nie widział, chowałeś się bowiem w Kopenhadze, on zaś w Drontheim: pomyśl, co mówią o jego kaprysach i fantazyach. Jestżeś więc pewnym, mój synu, żeś nikogo nie widział?
Fryderyk zawahał się przez chwilę.
— Nikogo! — zawołał — zresztą więcej powiedzieć nie mogę.
— W takim razie — mówiła dalej hrabina — baron nie był w Munckholm.
Musdoemon, zdziwiony również jak i Fryderyk, słuchał z uwagą, a teraz przerwał hrabinie.
— Pozwól, szlachetna pani — rzekł. — Panie Fryderyku, a jak imię, jeśli łaska, wazalowi, którego kocha córka Schumackera?
Pytanie to musiał powtórzyć, Fryderyk bowiem, pogrążony od pewnej chwili w zamyśleniu, nie słyszał go wcale.
— Nie wiem... albo raczej..... nie, nie wiem.
— A skąd wiecie, panie, że ona kocha wazala?
— Czyż ja to powiedziałem? Wazala? A tak, to wazal....
Zakłopotanie porucznika wzrastało. Wybadywanie to, powstające w jego własnej głowie przypuszczenia i obowiązek zachowania tajemnicy, wprowadzały go w kłopot, z którego wybrnąć nie umiał...
— Na honor, mości Musdoemonie i pani, szlachetna matko, jeżeli mania wybadywania jest teraz w modzie, to bawcie się wzajemnie w ten sposób. Co do mnie, nie mam już nic do powiedzenia.
I otwierając gwałtownie drzwi, umknął, pozostawiając ich pogrążonych w tysiącznych domysłach. Zszedł on tem spieszniej na dziedziniec, gdyż usłyszał przywołujący go głos Musdoemona.
Wsiadłszy na koń, porucznik Ahlefeld podążył do portu z zamiarem popłynięcia do Munckholmu, miał bowiem nadzieję, że zastanie tam jeszcze nieznajomego, który skłonił jeden z najbardziej lekkomyślnych umysłów Kopenhagi do głębszego zastanowienia się nad nim.
— Gdyby to był Ordener Guldenlew — mówił do siebie porucznik — w takim razie moja biedna Ulryka.... Ale nie, to być nie może! Byłby chyba szalonym, gdyby miał przekładać córkę ubogiego więźnia stanu nad bogatą dziedziczkę potężnego ministra. W każdym razie, córka Schumackera mogłaby być tylko przelotną miłostką, nic bowiem nie przeszkadza, mając żonę, mieć jednocześnie i kochankę: jest to nawet w dobrym tonie. Ale nie, to nie Ordener. Syn wice-króla nie ubierałby się w prosty i do tego zużyty kaftan. A to stare czarne pióro, wyblakłe od deszczu i wiatru, a płaszcz z któregoby namiot zrobić można, te włosy w nieładzie, bez grzebyków i fryzury, lub buty z żelaznemi ostrogami, zwalane błotem i kurzem? Baron Thorvick jest kawalerem orderu Danebroga, ten nieznajomy zaś nie nosi żadnej oznaki honorowej! Gdybym ja był kawalerem Danebroga, to zdaje mi się, że sypiałbym w orderowym łańcuchu. On nawet nie czytał „Clelii“! Nie, to nie może być syn wice-króla.