Hallucynacyje

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Hallucynacyje
Pochodzenie Rymy i Rytmy. Tom I
cykl Na nutę satyry
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały cykl
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Hallucynacyje.

Mózg mój dobiega szaleństwa mety,
Przewrotnie widząc obrazy świata:
Oto się z młotem kowadło brata,
Słowik z jastrzębiem śpiewa duety.

Wiatr w Październiku oddycha wiosną;
Wiekowe bagna stroją się w kwiecie,
I najsmaczniejsze gruszki na świecie
Na starych wierzbach przydrożnych rosną!

Patrzę: odwieczne sercowe rany
Angielski plaster leczy w momencie,
Biała Wenera ze śnieżnej piany
Wychodzi kąpać się w atramencie.

Saturn, połknąwszy niesforne dzieci,
Leczy żołądek Hunjadą gorzką,

Febus zapałką w ciemnościach świeci,
Świetna Aurora zjeżdża dorożką.

Dziwnym widokiem oczy me dręczę: —
Jak blacharz gwiazdy wyrabia złote,
Grabarz weselną budzi ochotę,
A bednarz struga drewnianą tęczę.

Widzę, jak doktór anemję leczy,
Wpuszczając w żyły farbę drukarską;
I jako znachor wiedzą lekarską
Nauce wieków w momencie przeczy.

Wtem nowe cuda, dziwy, sekrety,
Tuż przed oczyma migają memi:
Dziennikarz w jeden numer gazety
Zawinął kawał olbrzymi ziemi.

Zmieniwszy naraz wiekowe ruchy,
Wspina się w górę wodna kaskada;
Tygrys na ziemię, rzężąc, upada,
Rażon śmiertelnie placką na muchy;

Żółw, otrzymawszy rolę sztafety,
W szalonym pędzie wichry prześciga,
A pojedynek karłów rozstrzyga,
Jakiem i będą drogi komety.


Jak miecz Brennusa, półgłówka słowo
Pada na złotą dziejową wagę;
A drżący zając wraz za odwagę
Odbiera w darze gałęź laurową.

Rozsądek zimny kankana tańczy,
Palcem zmazuje na niebie chmury;
I wielkoludów przyszłych z tektury
Fantazyja swojska na rękach niańczy.

Zamykam oczy… cofam się… idę…
A widm mnie ściga tłuszcza jaskrawa:
Liliput włazi na piramidę
I ztamtąd światu dyktuje prawa.

Donkiszot chłodnej uczy rozwagi,
Hamlet bezsporne stawia pewniki,
Tersytes karci brudne okrzyki,
A Falstaf wzniosłej żąda powagi…

Uciekam… biegnę… Wszędzie, niestety,
Dziwacznych wizyj tłum mnie oplata:
Przeciwnie widząc obrazy świata,
Mózg mój dobiega szaleństwa mety.


Warszawa,
1897 r.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.