Przejdź do zawartości

Guzik z kamei/Uczta noworoczna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rodrigues Ottolengui
Tytuł Guzik z kamei
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. ok. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. An Artist in Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY.
UCZTA NOWOROCZNA.

Nastał Nowy Rok, a Mitchel wiedział o Barnesie tyle tylko, że jest nieobecny i niewiadomo kiedy wróci. Było mu niemiłem, iż musi nań chyba czekać z kolacją, ale nie mogąc przeciągać dłużej przygotowań, miał nadzieję zobaczyć detektywa w chwili ostatniej.
Miano biesiadować o dziewiątej u Dolmenika, gdzie Mitchel zamówił salkę, a goście zebrali się na dziesięć minut przed oznaczonym czasem. Byli obecni Van Rawlston, Randolph, Fisher, Neuilly, który postanowił spędzić zimę w Nowym Jorku, Thauret i kilku jeszcze panów.
Pół minuty przed dziewiątą wszedł Barnes. Mitchel rozpromieniał triumfem na jego widok, pozdrowił i podczas, gdy goście udawali się do jadalni, zdążył zamienić słów kilka z detektywem.
— Mów pan prędko, czy jest sukces?
— Zupełny.
— Dobrze. Napisz mi pan na kartce nazwisko tego człowieka, ja zaś dam panu drugą, gdzie go zanotowałem.
Barnes uczynił to, zamienili kartki, a spojrzawszy, uścisnęli sobie znacząco dłonie. Na obu kartach widniało to samo nazwisko. Barnes zajął przy stole miejsce pomiędzy Thauretem, a Adrjanem Fisherem.
Podobnie, jak czytelnik czeka z napięciem rozwikłania, czekało na to samo całe towarzystwo, to też nie będziemy opisywać wyśmienitej uczty.
O oznaczonej godzinie, stał na stole już tylko deser, owoce i orzechy. Mitchel wstał i jął mówić wśród ciszy głębokiej.
— Łaskawi panowie! Byliście tak dobrzy przybyć na zaproszenie moje, będące rozstrzygnięciem zawartego przed trzynastu miesiącami, nieco lekkomyślnego zresztą, zakładu. Ponieważ kilku z obecnych nie wie może o co idzie, przeto objaśnię pokrótce.
Opowiedziawszy to, o czem wiemy z pierwszego rozdziału, ciągnął dalej:
— Wygrałem zakład, albowiem popełniłem zbrodnię. Zdarzyło się przed laty, że skutkiem pewnych okoliczności zapoznałem się dokładnie z metodami detektywów, śledzących winowajcę i to mnie napełniło przekonaniem, że zbrodniarz, który dokonywa czynu swego bez świadków, z zupełnym spokojem, rozmysłem i zimną krwią, bezpieczny jest mniej więcej przed śledztwem. Pragnąłem uzyskać sposobność stwierdzenia tego przypuszczenia, to znaczy chciałem dokonać zbrodni, w tym tylko celu, by wystawić na próbę zręczność detektywów. Główną trudność stanowiło to, że człowiek honoru jest bardzo ograniczony w wyborze zbrodni, jakie chce popełnić. Przez cały szereg lat nie mogłem znaleźć sposobu zaspokojenia tego mego zamysłu, aż wkońcu przypadek nadarzył mi upragnioną sposobność. Proszę napełnić szklanki!
Milczał, podczas gdy spełniano rozkaz jego. Kelnerzy nalewali szampana, gdy zaś jeden z nich przystąpił do Thaureta, Francuz zażądał burgunda a Barnes uczynił to samo.
— Jak panowie wiecie może, — podjął po odejściu kelnerów — mam pasję zbierania klejnotów. Przed paru laty doniesiono mi, że jest do nabycia mała, ale bardzo cenna kolekcja, prawdziwe arcydzieła w swoim rodzaju i to w podwójnych egzemplarzach, równych wielkością, szlifem i barwą. Kolekcja ta, pierwotnie własność pewnego księcia hinduskiego, została po jego śmierci rozdzielona pomiędzy dwie córki, bliźniaczki, przez co wartość jej została znacznie zredukowaną, bowiem wiadomo, że parę zupełnie podobnych klejnotów płaci się nierównie wyżej, niż każdy z nich pojedynczo. Zmienne koleje losu zmusiły jedną z księżniczek do sprzedania kamieni. Zwróciła się do paryskiego jubilera, z którym już nieraz miałem sprawy, a on odprzedał mi tę kolekcję nieoprawnych klejnotów. Przykład siostry oddziałał na drugą księżniczkę, która zwróciła się do tego samego pośrednika. Oczywiście, zależało mi bardzo na posiadaniu duplikatów, zwiększających znacznie wartość zbioru, przeto kupiłem je także.
Umilkł na chwilę, by goście ochłonęli z wrażenia, iż skradzione klejnoty były także jego własnością.
— Poleciłem jubilerowi, by drugą przesyłkę wysłał przez Boston, gdzie, jak wiem z doświadczenia, szybciej odbywa się ekspedycja celna, a gdy mnie o tem zawiadomił, pojechałem do Bostonu, po odbiór klejnotów. Puzderko włożyłem do torebki, sporządzonej specjalnie wedle zleceń moich, i zamknąłem w szufladzie biurka w hotelu Vendome. Pod wieczór, spotkawszy Randolpha, poszedłem z nim do teatru. Chciał pociągiem o dwunastej wracać do Nowego Jorku, przeto odprowadziłem go na dworzec. Możecie sobie, panowie, wyobrazić moje zdumienie, gdy stojąc przy kasie ujrzałem jakąś kobietę, która przechodziła tuż obok z torebką moją. Pomyłka była wykluczona, bowiem torebka była niezwykła co do kształtu i barwy, jak to już zaznaczyłem. Wiedziałem, oczywiście, niezwłocznie, że mnie okradziono. Próżną stratą czasu było wracać do hotelu, gdyż cudem tylko mogły się zdarzyć dwie takie torebki. Podczas kiedym dumał co czynić dalej, zaczął Randolph piać hymny pochwalne ku czci Mr. Barnesa. Po zawarciu zakładu błysnęło mi, że mam oto pożądaną zdawna sposobność odkradzenia złodziejce własności mojej. Na wypadek schwytania, nie mogłem być karany, w przeciwnym razie wygrywałem zakład, mając ponadto miłą emocję. Randolph zasnął zaraz, ja atoli spać nie mogłem, myśląc o klejnotach wartości stu tysięcy dolarów. Dumając co czynić, musiałem zdrzemnąć się trochę, gdy nagle pociąg stanął. Była to pierwsza stacja New Hawen i zaraz mi przyszło na mysi, że złodziejka może tutaj wysiąść. Już miałem wstać, gdy spostrzegłem przez okno, przy którem się mieściło na szczęście miejsce moje, po stronie pociągu odwróconej od peronu, jakiegoś człowieka, który skradał się w sposób podejrzany. Zwróciło to uwagę moją — i gdy mijał okno, zauważyłem przy świetle latarni, że ma w ręku wiadomą torebkę. Złodziejka została tedy ze swej strony okradziona. Człowiek ten podszedł ostrożnie do stosu brykiet węgla przy torze, wyjął dwie, wsunął torebkę, zatkał otwór jedną, a drugą odrzucił. Potem wrócił do pociągu i wsiadł. — To mistrz wielki! — pomyślałem. — Pozostanie w pociągu aż do odkrycia kradzieży, pozwoli się najspokojniej w razie potrzeby zrewidować, potem zaś wróci potajemnie i zabierze torebkę z klejnotami! Trzeba było działać spiesznie. Opuszczając wagon w sposób zwyczajny, mogłem zostać spostrzeżony. Dlatego spuściłem cicho okno, wylazłem na zewnątrz, odnalazłem torebkę i pobiegłszy na koniec dworca, wsunąłem ją pod podest towarowy, zbudowany z kloców drzewa, gdzie łatwo mi było odnaleźć własność moją. Zaręczam wam, panowie, że przez resztę podróży spałem wyśmienicie.
Zebrani dali oklaski, a Mitchel podziękował ukłonem.
— Drodzy przyjaciele, — rzekł — nie skończyłem jeszcze. Dama, którą widziałem z torebką moją, była na tyle bezczelna, że zgłosiła stratę. Gdyśmy się zbliżali do Nowego Jorku, kazał Mr. Barnes zrewidować wszystkich. Domyślałem się, że podsłuchał mój zakład z Randolphem, że miał mnie w podejrzeniu i byłem wielce rozradowany. Z drugiej strony jednak, obecność detektywa była mi niezbyt miłą, gdyż miałam zamiar wracać co prędzej do New Hawen, celem zabezpieczenia klejnotów.
Zaprosiłem go na śniadanie, a w ciągu rozmowy udawałem, iż go namawiam, by mi nie nasyłał na kark innych jeszcze detektywów. W rzeczywistości jednak chciałem wybadać, czy może zaraz wysłać za mną szpiega, to jest, czy ma jakiegoś pomocnika na dworcu centralnym. Przekonałem się, że tak było w istocie. Dlatego musiałem zrazu udać się do mieszkania i czynić wszystko tak, jakbym nie miał zamiaru opuszczać miasta. Potem udało mi się, przy pomocy bardzo do tego celu sposobnych mostów kolei nadziemnej, umknąć przed pościgiem i pojechać do New Hawen. Tam znalazłem torebkę i oddałem ją w przechowanie płatniczemu pobliskiej stacji gospody. Łatwo odgadnąć cel, jaki miałem. Wiedząc, że sprawę podniosą dzienniki, chciałem przez dziwne zachowanie... oczywiście, będąc przebrany... skierować tam uwagę. Stało się to i klejnoty zostały oddane pod opiekę policji. Trudno było o miejsce bezpieczniejsze. Oto, moi panowie, dzieje dokonanej zbrodni. Wystarczy mi pokazać pokwitowanie bostońskiego urzędu cłowego i rachunek paryskiego jubilera, a własność moja zostanie mi wydaną. Czyś teraz zadowolony, Randolphie?
— Najzupełniej. Wygrałeś zakład uczciwie. Mam przy sobie czek na wiadomą kwotę, którą przyjąć musisz, wraz ze szczerą gratulacją z powodu powodzenia.
— Dziękuję ci! — powiedział Mitchel, biorąc czek. — Użyję tej sumy w sposób, o którym dowiesz się zaraz. Przedtem jednak opowiem historję drugiej kradzieży.
Na te słowa spojrzeli wszyscy ze zdumieniem, a Thauret zdawał się podnieconym nerwowo. Popił łyk burgunda, a dłoń jego spoczęła przez chwilę na brzegu szklanki.
— Pamiętacie panowie pewnie — ciągnął dalej Mitchel — że w dniu festynu Ali Baby leżałem chory w Filadelfji i pochlebiam sobie, była to sztuczka największa, dokazana przeze mnie wciągu tej całej historji. Wiedząc, że pojechał za mną szpieg, przedsięwziąłem środki ostrożności, by nie być śledzonym. Z drugiej strony spodziewałem się przyjazdu do Filadelfji Mr. Barnesa, który pewnie chciał mnie zobaczyć, to też przy pomocy lekarza postarałem się nabrać wyglądu chorego naprawdę. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po kradzieży kolejowej, nastąpiło morderstwo. Dziwnym zbiegiem okoliczności, mieszkała zamordowana i moja ówczesna narzeczona w tym samym domu.
Dowiedziałem się, że tegoż wieczoru, kiedy dokonano morderstwa, szpieg szedł za mną podczas mego powrotu z teatru. Także inne okoliczności wzmacniały podejrzenie przeciw mnie, natomiast miałem wyższość nad detektywem, wiedząc że człowiek, który owej kobiecie skradł klejnoty, musi być wściekły, nie znalazłszy, po powrocie do New Hawen, łupu swego. Osądzając tę kobietę według siebie, mógł przypuszczać, że ona sama wyjęła klejnoty z torebki. Na tem się opierając, poszedł... przypuśćmy... do niej, przyznał się do kradzieży i usiłował doprowadzić do zeznania, że posiada jeszcze klejnoty. Wyobraźmy sobie, że mu się to nie udało. Tedy zakatrupił ją, by nie dopuścić do wyjawienia sprawy.
— Mr. Mitchel, mylisz się pan w tym wypadku! — wtrącił Barnes. — Ta kobieta zamordowana została podczas snu. Żadna walka nie miała miejsca.
— Nawet w takim razie możemy przypuścić, że zbrodniarz wśliznął się do mieszkania i zabił ją, by z całym spokojem szukać kamieni, pozbywając się jednocześnie świadka, już nie potrzebnego. Takie mi się nasuwało przypuszczenie, tem więcej, że znałem, rzekomo, tego człowieka.
W tej chwili sięgnął Thauret po szklankę swoją, atoli zanim ujął, chwycił ją Barnes i wychylił niemal do dna. Pozieleniały z wściekłości, zwrócił się doń Thauret, ale nastąpił epizod, którego nie zauważyli goście. Barnes pokazał sąsiadowi lśniącą lufę rewolweru, trzymanego pod stołem. Cała rzecz trwała zaledwo ułamek sekundy, poczem obaj zdali się uważnie słuchać opowiadania Mitchela, który ciągnął dalej:
— Twierdząc, że znałem danego osobnika, muszę rzecz dokładniej wyjaśnić. Przedewszystkiem obserwowałem go, gdy skrywał w New Hawen torebkę. Ale rozpoznanie byłoby niedostateczne, ponieważ widziałem go przelotnie tylko. Małe wydarzenia wywołują nieraz podejrzenie, wiodące do rozwikłania zagadki, jeśli się je śledzi bacznie. Jeszcze przed kradzieżą kolejową widziałem w klubie pewnego pana, który grał w karty zdaniem mojem fałszywie. W kilka dni później spotkałem go przy pewnej okazji, a Mr. Barnes był także obecny. Łamałem sobie głowę, gdziem mógł widzieć tego człowieka. Oczywiście, w klubie, ale miałem wrażenie, że jeszcze gdzieindziej. Za chwilę usłyszałem, jak mówił, że był w wiadomym pociągu i został pierwszy zrewidowany.
To mnie przekonało, że mam przed sobą złodzieja. O morderstwie nie wiedziałem wówczas jeszcze. Proszę nie zapominać, że sam tkwiłem w sieci poszlak i dlatego, zarówno dla bezpieczeństwa własnego, jak też i dobra ogółu winienem był dowieść winy tego człowieka. W tym celu nakreśliłem plan śmiały pozyskania jego przyjaźni. Pewnego wieczoru, zaprosiwszy do siebie, obwiniłem go bez ogródek o grę fałszywą. Zrazu oburzał się, ja jednak, całkiem będąc spokojny, zaskoczyłem go, proponując spółkę. Powiedziałem, że nie jestem tak bogaty, jak ludzie myślą, a wszystko co posiadam, zyskałem u stołów gry w Europie. Słysząc to, przyznał, że posiada pewien „system” i odtąd byliśmy wobec świata zażyłymi przyjaciółmi, chociaż jestem przekonany, że mi nigdy w pełni nie zaufał. Wszedłszy w ten sposób w stosunki z tym osobnikiem, byłem gotów do wymierzenia wielkiego ciosu, który miał cel podwójny, mianowicie wprowadzenie w błąd detektywa, przez co wygrywałem zakład, oraz wciągnięcie podejrzanego w pułapkę. Pewnego dnia pokazałem panu Barnesowi rubin, później ofiarowany narzeczonej. Jednocześnie powiedziałem mu, że jeśli mnie uważa za niewinnego kradzieży kolejowej, winien pamiętać, iż muszę w oznaczonym terminie dokonać zbrodni.
Teraz ułożyłem plan maskarady Ali Baby, naznaczając termin na wieczór przed dniem Nowego Roku, kiedy czas mój upływał właśnie. Wiedziałem, że detektyw nabierze przekonania, iż chcę okraść narzeczoną, to znaczy popełnić zbrodnię, za którą nie zostanę ukarany, o ile będę z nią w porozumieniu. W tym punkcie atoli źle mnie osądził Mr. Barnes, gdyż za żadną cenę nie byłbym wplątywał nazwiska Emilji w tę sprawę. Nie wiedziała nic. Ponieważ jednak nie znała jeszcze szczegółów kradzieży kolejowej, a przeto nie miała pojęcia, iż dokonałem już zbrodni wymaganej zakładem, umyśliła nie stawiać oporu złodziejowi, za którego uważała mnie.
Następnie pojechałem do Filadelfji, zachorowałem, umknąłem szpiegowi i zjawiłem się na zabawie. Oczekiwałem tego, że Mr. Barnes będzie obecny, to też urządziłem wszystko w ten sposób, by mu przypadł kostjum rozbójnika. Podejrzanego poprosiłem, by wziął mój kostjum Ali Baby, ale spryciarz ten podsunął go znajomemu, sam biorąc przebranie rozbójnika.
To mnie zmusiło zagadnąć wszystkich w ten sposób przebranych i zdołałem poznać po głosie zarówno mego ptaszka, jak i pana Barnesa. W czasie ostatniego obrazu usiłował detektyw, pilnujący wyraźnie Ali Baby dostać się w jego pobliże, ale stanął przypadkowo za moim podejrzanym. Zdjęty obawą, że pokrzyżuje plany moje przecisnąłem się doń. Chciałem doprowadzić do kradzieży rubinu, bowiem dałoby mi to osobisty, przynajmniej, dowód, że podejrzenie moje jest uzasadnione. Plan ten, przyznaję szalony, udał się. Obserwowałem mego ptaszka, gdy składał salaam sułtanowi i Szecherezadzie i wyciągnął tej ostatniej klejnot z włosów. Mr. Barnes, który to widział także, spróbował chwycić złodzieja zaraz, ale przytrzymałem go ztyłu, a potem pchnąwszy w gęstwę stłoczonych gości, opuściłem niepostrzeżenie dom, korzystając z zamieszania.
Mitchel umilkł. Nastała cisza, a zebrani czuli raczej, niż wiedzieli, że nastąpi tragedja.
— Może pan wymieni nazwisko złoczyńcy? — spytał wkońcu Thauret.
— Nie! — oświadczył Mitchel spiesznie. — Nie mam bowiem niezbitych dowodów winy jego.
— Wszakże mówiłeś pan, żeś widział jak kradł rubin! — zauważył Thauret.
— Tak jest. Ponieważ jednak sam zostałem o to posądzony, nie mógłbym dać dostatecznie ważkiego zeznania. Oto com uczynił dalej w tej sprawie. Szło głównie o uniemożliwienie sprzedaży rubinu, co nie było rzeczą trudną, gdyż znają go handlarze całego świata. Zawiadomiłem ich a jednocześnie i mego podejrzanego. Życzeniem mojem było także przesunąć wyjawienie aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy wygrać miałem zakład. Zauważyłem dawniej już, że mój ptaszek radby zaślubić bogatą Amerykankę, gdyż wypytywał zręcznie o majątek mojej młodej szwagierki. Dałem odpowiedź tego rodzaju, że mogłem iść o zakład, iż będzie się starał pozyskać ją sobie. Potem uczyniłem coś może niewłaściwego, ale czując się panem sytuacji, chciałem kierować wydarzeniami. Założyłem się z Dorą, że do dziś nie przyrzeknie nikomu ręki swojej, podkreślając, że jeśli wygra zakład, dopomoże mi znacznie do wygrania mego.
Gdy Dora uczyniła ten zakład, Randolph cofnął się potrosze, skutkiem podejrzenia przeciw Mitchelowi, tak że była nań zła, nie uważając go już niemal za konkurenta. To też z wielkim niepokojem wysłuchała niespodzianych oświadczyn jego. Ale zdecydowana wygrać zakład, postąpiła jak już wiemy. Chociaż Mitchel nie wymienił nazwiska zbrodniarza, wszyscy niemal obecni wiedzieli kogo ma na myśli.
— To więc wyjaśnia... — wykrzyknął Randolph gwałtownie i urwał wpół zdania.
— Tak! — odparł Mitchel. — To wyjaśnia wszystko. Nie gniewaj się, że musiałeś czekać, bowiem zyskujesz nietylko wybrankę serca swego, ale i ten czek, który jej wręczyć muszę, jako kwotę zakładu. Moi panowie, wnoszę toast ku czci zwycięskiego Randolpha.
Wypito w milczeniu, gdyż zmieszani goście wiedzieli, że nastąpi coś poważnego i czekali na to w napięciu.
— Drodzy przyjaciele, skończyłem opowieść swoją — rzekł Mitchel — i dodam tylko, że poprosiłem pana Barnesa, by podjął tę nić i o ile zdoła rozwikłał ją. Posłuchajmyż teraz jego sprawozdania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rodrigues Ottolengui i tłumacza: Franciszek Mirandola.