Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak panowie wiecie może, — podjął po odejściu kelnerów — mam pasję zbierania klejnotów. Przed paru laty doniesiono mi, że jest do nabycia mała, ale bardzo cenna kolekcja, prawdziwe arcydzieła w swoim rodzaju i to w podwójnych egzemplarzach, równych wielkością, szlifem i barwą. Kolekcja ta, pierwotnie własność pewnego księcia hinduskiego, została po jego śmierci rozdzielona pomiędzy dwie córki, bliźniaczki, przez co wartość jej została znacznie zredukowaną, bowiem wiadomo, że parę zupełnie podobnych klejnotów płaci się nierównie wyżej, niż każdy z nich pojedynczo. Zmienne koleje losu zmusiły jedną z księżniczek do sprzedania kamieni. Zwróciła się do paryskiego jubilera, z którym już nieraz miałem sprawy, a on odprzedał mi tę kolekcję nieoprawnych klejnotów. Przykład siostry oddziałał na drugą księżniczkę, która zwróciła się do tego samego pośrednika. Oczywiście, zależało mi bardzo na posiadaniu duplikatów, zwiększających znacznie wartość zbioru, przeto kupiłem je także.
Umilkł na chwilę, by goście ochłonęli z wrażenia, iż skradzione klejnoty były także jego własnością.
— Poleciłem jubilerowi, by drugą przesyłkę wysłał przez Boston, gdzie, jak wiem z doświadczenia, szybciej odbywa się ekspedycja celna, a gdy mnie o tem zawiadomił, pojechałem do Bostonu, po odbiór klejnotów. Puzderko włożyłem do torebki, sporządzonej specjalnie wedle zleceń moich, i zamknąłem w szufladzie biurka w hotelu Vendome. Pod wieczór, spotkawszy Randolpha, poszedłem z nim do teatru. Chciał pociągiem o dwunastej wracać do Nowego Jorku, przeto odprowadziłem go na dworzec. Możecie sobie, panowie, wy-