Przejdź do zawartości

Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Gospoda pod Królową Gęsią Nóżką
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Tłumacz Jan Sten
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron

Nazywam się Elm Wawrzyniec Jakób Ménétrier; ojciec mój, Leonard Ménétrier, miał garkuchnię na ulicy Ś-go Jakóba pod godłem «Krolowej-Gęsiej Nóżki», która ma jak wiadomo nogi z pletwami, jak gęsi i kaczki.
Daszek jego sklepu wznosił się naprzeciw kościoła Ś-go Benedykta, pomiędzy pani Gilles sklepem niciarskim pod «Trzema Dziewicami» i księgarnią p. Blaizot’a pod « Obrazem Świętej Katarzyny», niedaleko «Małego Bacchusa», którego dzikiem winem obrosła krata byla już na samym rogu ulicy Powroźniczej. Ojciec kochał mnie bardzo i gdy po kolacji leżałem w łóżeczku, podchodził do mnie, brał moją rączkę i podnosząc paluszki pokolei, pacząwszy od wielkiego palca, mówił: — Ten ją zabił, ten oskubał, ten ugotował, ten zjadł, a mały Rikiki nic nie ma.
Sos, sos, sos — dodawał, końcem swego palca łaskocząc dłoń moją; śmiał się przytem mocno, i ja śmiałem się zasypiając, a matka moja utrzymywała, że uśmiech pozostawał na mych ustach do następnego ranka.
Ojciec mój był dobrym kucharzem, miał bojaźń Boską, to też w święta uroczyste nosił chorągiew swego cechu, na której wyhaftowany był piękny święty Wawrzyniec z rusztem i złotą palmą. Ojciec zwykł był mawiać: — Kubusiu, matka twoja jest świętą i zacną niewiastą.
Zdanie to lubił powtarzać często. Rzeczywiście matka moja co niedziela chodziła do kościoła z książką do nabożeństwa, drukowaną dużemi literami. Źle bowiem czytała drobny druk, który, jak mówiła, oczy z głowy jej wykręca. Ojciec co wieczór godzinę lub dwie spędzał pod «Malym Bachusem», gdzie bywała także Joasia harfiarka i Kasia koronczarka. Ilekroć ojciec wracał trochę później niż zwykle, nakładając szlafmycę, mawiał wzruszonym głosem: - Barbaro, śpij spokojnie, właśnie mówiłem kulawemu nożownikowi, że jesteś świętą i zacną niewiastą.
Miałem lat sześć, gdy pewnego dnia ojciec mój poprawiając fartucha, co było u niego oznaką powziętego postanowienia, tak rzekł do mnie:
— Miraut, nasz poczciwy pies, przez lat czternaście kręcił mój rożen. Nic mu zarzucić nie mogę; służył mi wiernie, nigdy nie porwał najmniejszego kąska gęsi lub indyczki, za pracę swą zadawalniał się wylizywaniem patelni. Ale starzeje się już, łapa mu sztywnieje, nie widzi nic i nie zdolny już jest do kręcenia korby u rożna. Kubusiu, ty, synu mój, powinieneś zająć jego miejsce, przy rozwadze i wprawie potrafisz to zrobić równie dobrze, jak on.
Miraut słuchał tych słów, kręcąc ogonem na znak zgody; ojciec zaś mówił dalej:
— A zatem siedząc na tym zydelku będziesz kręcił rożen. Trzeba jednak ćwiczyć i twój umysl, to też gdy przejdziesz katechizm i następnie dobrze będziesz umial czytać, nauczysz się napamięć gramatyki, jakichś przypowieści moralnych, lub nawet może pięknych nauk ze Starego i Nowego Testamentu. Bo poznać Boga i odróżniać zle od dobrego — potrzebna to rzecz nawet w rzemiośle, nierozglośnem zaiste, ale uczciwem, jakiem jest to rzemioslo moje, które bylo zawodem mego ojca a będzie i twojem, jeśli spodoba się Bogu.
Odtąd od rana do wieczora siedziałem kręcąc rożen, w kąciku przy kominie, z otwartym katechizmem na kolanach. Poczciwy kapucyn, który z workiem na plecach zachodził kwestować u ojca, pomagał mi sylabizować, a czynil to tem chętniej, jako, że ojciec, w cenie mając wiedzę, oplacal te nauki dobrym kawaiem indyczki i dużą. szklanką wina. To też braciszek widząc, że dobrze składam zgloski i wyrazy, przyniósl mi żywot świętej Małgorzaty i na tej książce biegle czytać mię nauczył.
Dnia pewnego, położywszy jak zwykle worek swój na kantorku ojca, kapucyn usiadł przy mnie, wygrzewając bose stopy w ciepłym popiele ogniska kazał mi po raz setny powtórzyć:

Dziewico Święta, piękna, czysta
W spierasz niewiasty przy porodzie —
Zlituj się nad nami!

W tej właśnie chwili wszedł do gospody człowiek w ubraniu duchownem, tłusty, ale jednak dość szlachetnych kształtów, i donośnym głosem zawołał:

— Hej, gospodarzu, proszę mi podać jaki smaczny kąsek.
Mimo siwych włosów, zdawał się być w pełni lat i sil, uśmiech mial na ustach, oczy żywe. Policzki trochę obwisłe i trzy podbródki opadały majestatycznie na żabot, przez sympatję równie tłusty jak szyja, która na nim spoczywała.
Mój ojciec, uprzejmy z zawodu, zdjął czapkę i kłaniając się rzekł: — Niech Wasza Wielebność zechce zagrzać się przy mem ognisku; zaraz podam Jej wszystko czego zapragnie.
Nie dając się prosić dłużej, ksiądz zasiadł przed kominem, obok kapucyna.
Słysząc jak braciszek czytał:

Dziewico Święta, piękna, czysta
W spierasz niewiasty przy porodzie

klasnął w dlonie i zawołał:
— O! Cóż to za rzadki ptak! Co za unikat! Kapucyn umiejący czytać! Hej, braciszku, jakże się zowiesz?
— Brat Anioł, kapucyn niegodny — odrzekł mój nauczyciel.
Matka moja, w swym pokoju na górze usłyszawszy rozmowę, ciekawością zdjęta, zeszła do sklepu. Ksiądz skłonił się poufale lecz uprzejmie, i zwracając się do niej rzekł: — Doprawdy godne to podziwu, proszę pani, brat Anioł jest kapucynem, a umie czytać.
— Umie czytać nawet rozmaite pismo — odpowiedziała matka, i zbliżywszy się do braciszka, po obrazku przedstawiającym dziewicę męczenniczkę z kropidłem w ręku poznała, że była tam właśnie wydrukowana modlitwa do świętej Małgorzaty.
— Tę modlitwę trudno bardzo odczytać — dodał — bo wyrazy są krótkie i zaledwie rozłączone od siebie. Na szczęście wystarcza, by w cierpieniu przyłożyć ją jak plaster do miejsca, gdzie najsilniej boli, a pomoże równie dobrze, a nawet lepiej niż przez odmawianie. Doświadczyłam tego, mój panie, przy urodzeniu tu obecnego syna Kubusia.
— Niech pani dobrodziejka nie wątpi o tem — rzekł brat Anioł — modlitwa do świętej Małgorzaty jest niezawodna w wypadku takim, jaki pani właśnie wspomniała, pod warunkiem jednak, by nie odmawiać jałmużny kapucynom. Przy tych słowach brat Anioł wychylił czarkę, którą matka nalała mu była po brzegi, zarzucił worek na plecy i podążył w stronę «Małego Bacchusa».
Ojciec mój podal ćwiartkę drobiu na stół, ksiądz wyjął z kieszeni kawał chleba, butelkę wina i nóż, którego miedziana rękojeść przedstawiała króla nieboszczyka, jako cesarza rzymskiego na starożytnej kolumnie, i zabrał się do wieczerzy.
Ale zaledwie pierwszy kąsek poniósł do ust, zwrócił się do mego ojca i zażądał soli, zdziwiony tem, że nie odrazu podano mu solniczkę.
— Tak — rzekł — czynili starożytni. Ofiarowywali sól na znak gościnności. Umieszczali też solniczki w świątyniach, na zastawie bogów.
Sól, barwy szarej, wisiała w drewnianem naczyniu przy kominie. Ojciec podal mu ją, a ksiądz wziąwszy ile mu było trzeba, rzekł: — Starożytni uważali sól za konieczną przyprawę każdego posiłku i mieli ją w takiem poszanowaniu, że przez metaforę nazywali solą zwroty dowcipne, któremi zdobili swe mowy.
— Ah — rzekł mój ojciec — w jakkolwiek wysokiem poszanowaniu była sól w starożytności, myto dzisiejsze jeszcze ją w wyższej stawia cenie.
Matka, robiąc pończochę, przysłuchiwała się pilnie i rada wtrącić słówko, rzekła:
— Musi sól być dobrą rzeczą, skoro ksiądz przy chrzcie świętym kładzie dziecku szczyp tę jej na język. Jak mój Kubuś poczuł sól w ustach, skrzywił się; choć taki to był malec, a już coś rozumiał. Mówię, Wielebny Ojcze, o moim synu Jakóbie, tu obecnym.
Ksiądz spojrzał na mnie i rzekł:
— Teraz to już duży chłopiec, skromność wypisana jest na jego twarzy i z uwagą czyta Żywot Ś-tej Małgorzaty.
— Ah — odrzekła matka — on czytuje też modlitwę od odmrożeń, modlitwę Ś-go Huberta, którą dał mu brat kapucyn, i historję o człowieku, którego to na przedmieściu Świętego Marcelego kilku djabłów zjadło za to, że bluźnil świętemu imieniu Pańskiemu.
Ojciec mój spojrzał na mnie z zachwytem i szepnął księdzu do ucha, że dzięki wrodzonym zdolnościom nauczyć się mogę czego tylko zechcę.
— Skoro tak jest — rzekł ksiądz — należy go kształcić w umiejętnościach pięknych, które są zaszczytem człowieka, pociechą życia i lekarstwem na wszelkie cierpienia, nie wyłączając cierpień miłosnych, jak zapewnia poeta Teokryt.
— Choć jestem. tylko kucharzem — odparł mój ojciec — cenię naukę i chcę wierzyć, że jak mówi Wasza Wielebność, jest ona lekarstwem na miłość; wątpię jednak czy jest także skutecznym lekiem na głód.
— W tym razie nie jest może lekiem niezawodnym — odrzekł ksiądz — ale zawsze i tu przynosi ulgę na wzór kojącego, lecz me zupełnie skutecznego balsamu.
Gdy tak mówił, Kasia koronczarka, z czepkiem na bakier, ze zmiętą na piersiach chustką ukazała się na progu; matka, spostrzegłszy ją, zmarszczyła brwi i spuściła trzy oczka ze swojej roboty włóczkowej.
— Panie Ménétrier — rzekła Kasia do ojca — chodź przemówić słówko do policjantów; jeżeli tego nie uczynisz, napewno wezmą braciszka Anioła do więzienia. Biedny braciszek zaszedł pod «Małego Bacchusa» i wypił dwie czy trzy czarki wina, za które nie zapłacił, nie chcąc — jak mówi — wykroczyć przeciw regule Ś-go Franciszka. Najgorsza jednak sprawa w tem, że ujrzawszy mnie w altanie w towarzystwie, zbliżył się do mnie, by mię nowej modlitwy nauczyć. Powiedzialam mu, że chwila nie sposobna ku temu; mimo to stawał się natrętnym, za co kulawy nożownik, będący ze mną, pociągnął go mocno za brodę. Wtedy brat Aniol rzucił się na nożownika; ten runął na ziemię wraz ze stołem i kuflami. Halasem zwabiony gospodarz widząc, że stół przewrócony, wino rozlane, a braciszek z nogą na głowie nożownika, wywija młynka zydlem i bije na prawo i na lewo, zaklął siarczyście i pobiegł przywołać strażników. Panie Ménétrier! Niech pan idzie zaraz wybawić braciszka z rąk straży; to człowiek święty i w tej sprawie nie tak bardzo jest winien.
Mój ojciec zawsze rad był przysłużyć się Kasi, ale tym razem słowa jej odniosły skutek wręcz przeciwny, niż się spodziewała. Ojciec sucho jej odrzekł, że w jego oczach nic nie usprawiedliwia postępku kapucyna i, że życzy mu, by otrzymal zasłużoną pokutę o chlebie i wodzie w najczarruelszym lochu klasztoru, którego jest hańbą i wstydem.
Mówiąc podniecał się: — To pijak, rozpustnik, któremu codziennie daję dobre wino i smaczne kąski, a on chodzi do karczmy umizgać się do rozwiązłych dziewcząt, przekładających towarzystwo wędrownego nożownika i kapucyna nad znajomość z porządnymi cechowymi kupcami swej dzielnicy! Pfuj!
Tu zatrzymał się nagle w swem oburzeniu i ukradkiem spojrzał na matkę, która stojąc, wsparta o schody zawzięcie robiła pończochę.
Kasia, zdziwiona ziem przyjęciem, odrzekła sucho: Więc nie chcesz pan dobrem słowem ułagodzić szynkarza i strażników?
Jeżeli chcesz, mogę im powiedzieć, aby zabrali nożownika wraz z kapucynem.
— Przecież — rzekła, śmiejąc się — nożownik jest pańskim przyjacielem.
— Więcej twoim, niż moim — z gniewem odrzucił ojciec. — Nędzarz, który ciągnie wózek utykając.
— Co to, to prawda — zawołała — on istotnie utyka, utyka, utyka!
I wybiegła ze sklepu, śmiejąc się do rozpuku. Ojciec zwrócił się do księdza, który tymczasem nożem kość oskrobywał: — Tak, mam zaszczyt zapewnić Waszą. Wielebność; każdą lekcję czytania i pisania, którą. ten kapucyn udziela memu dziecku, opłacam czarką wina i smacznym kąskiem zająca, królika, gęsi, pulardy lub kaplona. A to pijak jest i rozpustnik.
Na pewno tak jest — odpowiedział ksiądz.
Ale niech tylko ośmieli się pokazać na progu, wygnam, jak śmiecia wymiotę z domu.
— I dobrze uczynisz — rzekł ksiądz. — Ten kapucyn to osioł i syna twego uczył on raczej krzyku oślego niż mowy ludzkiej. Mądrze postąpisz, wrzucając do ognia ten oto żywot Ś-tej Katarzyny i modlitwę przeciw odmrożeniom i historję o wilkolaku, któremi ten mnich zatruwał umysl twego dziecka. Za takąż cenę jak brat Anioł, sam ksztalcić go będę, nauczę go laciny, greki a nawet francuszczyzny, którą Voiture i Balzac doprowadzili do doskonałości. Tak to przez podwójnie szczęśliwe a dziwne zrządzenie losu, ten Kubuś Rożenek zostanie czlowiekiem uczonym, a ja będę jadal codziennie.
— Zgoda na to — rzekł mój ojciec. — Barbaro, przynieś dwie czarki, żadna sprawa nie jest prawdziwie zawarta, dopóki obie strony nie wypiją na zgodę. Tu u mnie wypijemy sobie; ten nożownik i mnich taką we mnie wzbudzają odrazę, że w życiu noga moja nie postanie pod «Małym Bacchusem».
Ksiądz powstał i wsparłszy dłonie na poręczy krzesła, rzekł wolno i uroczyście:
— Przedewszystkiem dziękuję Bogu, stwórcy i obrońcy stworzenia wszelkiego, że mnie przywiódł do tego domu, do tej przystani żywicielki. Sam On jedynie rządzi nami i winniśmy uznać palec jego we wszystkich sprawach ludzkich, choć często zbytnia to śmiałość i nieprzystojność zbyt ściśle badać Jego drogi. Opatrzność, rozciągając się nad wszystkiem, znajduje się też we wszelkich wydarzeniach najrozmaitszych; wydarzenia te ze względu na udział Boski cudowne są niewątpliwie, natomiast nieprzystojne i śmieszne są przez udzial ludzki, a ten jedynie nam widomy. To też nie należy za kapucynami i dewotkami powtarzać, że Boga widzimy w każdym kocie na dachu. Chwalmy Pana, módlmy się, by mnie oświecił w nauczaniu tego dziecka, a co do reszty — spuśćmy się na jego świętą wolę, nie usiłując odgadnąć jej zawczasu.
I wzniósłszy kubek do góry, wychylił spory łyk wina.
— To wino — rzekł — wnosi w organizm ludzki ciepło łagodne i dobroczynne. Napój to godny, by go opiewano w Teos i w Temple przez książąt poetów bachicznych, przez Anakreonta i Chaulieugo. Zwilżę nim usta mego młodego ucznia.
Podstawił mi kubek pod brodę i zawołał:
— Przybądźcie, Pszczoły Akademji, przybądźcie melodojnym tłumem, osiądźcie na Muzom odtąd poświęconych ustach ucznia mego, Jakóba Rożenka!
— O, to prawda, księże dobrodzieju — rzekła matka moja — wino nęci pszczoły, zwłaszcza gdy jest słodkie. Ale pocóż pragnąć, by te złe owady siadly na wargach mego Kubusia, ich ukłucie przecież jest bardzo bolesne. Pewnego dnia, gdy jadłam brzoskwinię, pszczoła ukłuła mnie w język; znosiłam wówczas męki piekielne. Doznałam nieco ulgi dopiero, gdy brat Anioł odmawiając modlitwę do Ś-go Kuźmy, włożył mi w usta grudkę ziemi zmieszanej ze śliną.
Ksiądz wytłumaczył matce, że mówił był o pszczołach w znaczeniu alegorycznem, a ojciec rzekł z wymówką:
— Barbaro, jesteś świętą i zacną kobietą, ale zauważyłem wielekroć, że masz szkaradny zwyczaj wtrącać się niepotrzebnie, ni w pięć ni w dziewięć, do rozmów poważnych.
— Być to może — powiedziała matka. Ale gdybyś był zawsze szedl za moją radą, Leonardzie, dobrze byłbyś wyszedł na tem. Może nie znam się na rozmaitych rodzajach pszczół, ale wiem, jak zarządzać domem i wiem jaką przystojność winien zachować w obyczajach człowiek w latach, ojciec rodziny i chorąży swego zgromadzenia.
Mój ojciec podrapał się za uchem i nalał wina księdzu, który rzeki, wzdychając:
— Tak, tak, dziś nauka w królestwie francuskiem nie jest tak cenioną, jak była niegdyś u upadłego już nawet ludu rzymskiego, gdy to retoryka na tron państwa wyniosła Eugenjusza. W dzisiejszym wieku nierzadko zdolnego człowieka znaleźć na poddaszu, bez ognia i światła. Exemplum ut talpa. Na mnie macie przykład.
I zaczął opowieść swego życia, którą tu przytaczam, jak wyszła z ust jego. Ze względu na mój młody wówczas wiek, były w tem opowiadaniu ustępy, których nie zrozumiałem, a zatem niedobrze odrazu zachowałem w pamięci; odważyłem się uzupełnić je według zwierzeń, które mi poczynił później, gdy już zaszczycał mnie swą przyjaźnią.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anatole France i tłumacza: Ludwik Bruner.