Gdyby nie ogon

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Gdyby nie ogon
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ X
Gdyby nie ogon
Gianni, ulegając prośbom kuma Pietro, przemienia jego żonę w konia. Gdy zaczyna się mowa o przyprawieniu ogona, Pietro oznajmia, że nie chce, aby klacz miała ogon i tem odezwaniem się niszczy całe rozpoczęte dzieło.

Opowieść królowej wzbudziła szmer nieukontentowania między damami, a wesoły śmiech w gronie młodzieńców. Gdy wszyscy wreszcie się uciszyli, Dioneo zaczął w te słowa:
— Urocze damy! Czarny kruk, znalazłszy się między wieloma białemi gołębicami, mniej ujmy ich piękności przynosi niż śnieżny łabędź — takoż, gdy wśród ludzi rozsądnych znajdzie się człek mniej na rozsądku uposażony, nie tylko powagi ich rozumu zaćmić nie może, ale owszem blask jego podnosi i wszystkim tym ludziom krotochwilę wesołą zgotować może. Wszyscy przytomni tutaj są ludźmi roztropnymi i statecznymi, ja zasię mam w sobie nieco z natury wesołka. Ponieważ wadami memi przyrodzonemi doskonałość waszą tem lepiej na jaśnię podaję, przeto muszę wam być o wiele milszym, niźli gdybym przymioty wasze mojemi zaćmiewał. Jeśli zasię tak się rzeczy mają, waszą powinno być rzeczą dozwolić mi najbardziej przestronych obrębów, wśród których przewrotność mojej natury mógłbym swobodnie objawić. Nadto musicie cierpliwie wysłuchać tego, co wam opowiedzieć zamierzam, pamiętając, że nie z rozsądnym człekiem tutaj do czynienia macie. Posłuchajcie tedy wesołej, a niezbyt długiej krotochwili, z której nauczyć się będziecie mogli, jak ściśle wypełniać trzeba nakazy tych, którzy siłą czarów czegoś dokonać mogą.
Przed niewielu laty żył w Barletta pewien ksiądz, imieniem Giovanni di Barolo, który, mając nader ubogą parafję, dla zdobycia potrzebnych do życia środków zajmował się rozwożeniem towarów na wozie, zaprzężonym w jedną klacz, jaką posiadał, oraz kupnem i sprzedażą różnych przedmiotów na jarmarkach i targach w całej Apulji. W czasie tych wędrówek zaprzyjaźnił się ściśle z pewnym człekiem, nazwiskiem Pietro de Tresanti, który znów utrzymywał się przy pomocy jedynego swego osła. Ksiądz polubił bardzo tego Pietra, którego, wedle apulijsikiego obyczaju, kumem Pietrem nazywał. Ilekroć go w Barlecie obaczył, zapraszał go natychmiast na plebanję do siebie, karmił go, nocleg mu u siebie dawał, słowem tyle mu uprzejmości wyświadczył, ile mógł tylko.
Kum Pietro, chcąc okazać wdzięczność za gościnę, doznawaną w Barecie, za przybyciem Don Gianni do Tresanti, zapraszał go pod swój dach i przyjmował go serdecznie, aczkolwiek posiadał ubogi i mały domek, ledwie wystarczający na pomieszczenie dla niego, jego pięknej żony i osła.
Co się noclegu tyczy, to kum Pietro, mimo chęci, nie mógł gościowi zbytniej wygody zapewnić, posiadał bowiem tylko jedno małe łoże, na którem sypiał pospołu ze swą urodziwą żoną. Zazwyczaj więc Don Gianni, postawiwszy klacz swoją obok osła w stajni, musiał poprzestawać na posłaniu ze słomy, rozłożonem tuż obok kopyt konia. Żona Pietra, która wiedziała dobrze, z jaką gościnnością ksiądz męża jej w Barlecie przyjmuje, nieraz już, po przybyciu Don Gianni do Tresanti chciała pójść na nocleg do sąsiadki swojej, imieniem Zita Carapresa di Giudice Leo, a księdzu miejsca obok męża ustąpić, aliści Don Gianni nigdy przystać na to nie chciał. Pewnego razu, chcąc ją tej uprzejmości na zawsze oduczyć, rzekł do niej z uśmiechem:
— Nie troszczcie się o mnie, kumo Gemmato! Lepiej ja noce przepędzam, niźli myślicie! Musicie wiedzieć, że, ilekroć tylko zechcę, zamieniam klacz moją w nadobną dzieweczkę, przy której później się kładę. Nad ranem przywracam jej znów pierwotną postać. Dla tej racji nigdy z klaczą rozstawać się nie lubię.
Młoda białogłowa wielce się zadziwiła, usłyszawszy te słowa, uwierzyła w nie święcie i przy pierwszej sposobności powtórzyła wszystko mężowi, przydając od siebie:
— Jeśli Don Gianni jest ci tak przychylnym człekiem, jak twierdzisz, to dlaczegóżby nie miał nauczyć cię tego zaklęcia, którego przy tej przemianie zwykł jest używać? Mógłbyś wówczas mnie w klacz zamieniać i tym sposobem przy mojej i osła naszego pomocy podwójne zyski ciągnąć. Po powrocie do domu zasię za każdym razem przywracałbyś mi znowa białogłowską postać.
Kum Pietro, niezbyt w ciemię bity, uwierzył również w żart księdza, rozważył radę żony i, nie mieszkając, jął prosić Don Gianni‘ego, aby go nauczył, jak taką przemianę wywołać można. Ksiądz wszelkiemi siłami starał się mu wybić z głowy tę myśl niedorzeczną, widząc jednak, że mu się to nie uda, rzekł wreszcie:
— Jeśli już tak koniecznie oboje tego pragniecie, tedy jutro rano, wstawszy o świcie, nauczę was mojej tajemnicy. Wiedz jednakoż, że, najtrudniejszą przy tej przemianie rzeczą jest przyprawienie ogona. Sam zresztą wkrótce o tem się przekonasz.
Kum Pietro i kuma Gemmata, taki respons otrzymawszy, z niecierpliwości przez noc całą oka zmrużyć nie mogli. Wstali skoro świt i zbudzili księdza, który w koszuli podniósł się z posłania, wszedł do ich izby i rzekł:
— Krom was dwojga, nie ma na całym świecie ludzi, dla którychbym coś podobnego mógł uczynić. Ponieważ jednak tak uparcie nalegacie na mnie, niechaj się stanie wedle woli waszej. Przestrzegam was jeno, że ślepo mi posłuszni być musicie, jeśli chcecie, aby przemiana się udała.
Oboje małżonkowie przyrzekli stosować się ściśle do rozkazów księdza.
Don Gianni wziął do rąk lichtarz ze świecą, wręczył go Pietrowi i rzekł:
— Uważaj dobrze, co robić będę, wbij sobie w pamięć słowa, jakie wypowiem, ale waruj się wymówić najmniejsze słówko, choćbyś i nie wiem co usłyszał albo obaczył, jeśli nie chcesz wszystkiego popsować.
Kum Pietro wziął lichtarz i przyrzekł uroczyście, że pary z gęby nie puści.
Wówczas Don Gianni rozkazał kumie Gemmacie całkiem się obnażyć i na czworakach na podobieństwo klaczy stanąć, przyczem równie surowo jej zalecił, aby nie ważyła się słówka wymówić.
Gdy już rozkazy jego przez białogłowę wypełnione zostały, ksiądz dotknął ręką jej twarzy i głowy i rzekł: — to niechaj się stanie pięknym łbem klaczy“! Potem w ten sam sposób dotknął włosów, mówiąc: „A to niech będzie bujną grzywą“. Dalej położył dłoń na jej ramionach i wyrzekł: „Stąd niech wyrosną silne nogi i kopyta“. Aliści, gdy, idąc w ten sposób dalej, dotknął jej piersi i uczuł, że ma pod ręką dwa krągłe i jędrne jabłuszka, ktoś niespodzianie zbudził się i wyprostował pod koszulą.
Mimo to, Don Gianni dalej praktyki swoje prowadził. Rzekłszy: „To niechaj będzie silną piersią klaczy“, obmacywał boki, brzuch, plecy, biodra i nogi białogłowy, powtarzając swoje zaklęcia.
Gdy mu wreszcie nic do zrobienia krom ogona nie pozostało, wyjął narzędzie, którego do szczepienia ludzi używają i wraził je żywo w przeznaczone ku temu miejsce, wołając: „To zaś niech będzie pięknym ogonem klaczy“.
Pietro, który się dotychczas wszystkiemu bardzo uważnie i spokojnie przypatrywał, nagle obruszył się i zawołał:
— Don Gianni!… Ja nie chcę ogona bynajmniej, dziękuję za ogon w tem miejscu!
I począł odciągać na stronę czarodzieja, który ledwie połowę czaru spełniwszy, rzekł pełnym boleści głosem:
— Cóżeś uczynił, nieszczęśniku? Zaliż nie przestrzegałem cię, że ci nie wolno pary z gęby puszczać, bez względu na to, cobyś i ujrzał. Przemiana już prawie dokonana była i moje starania szczęśliwy skutekby uwieńczył, gdyby nie twoja porywczość i gadulstwo. Teraz wszystko już przepadło — a co gorsza, że na nowo zaraz zaczynać nie podobna!
— Cóż kiedy mi się ogon w tem miejscu nie podobał — odparł kum Pietro. Zresztą, jeśli go już koniecznie potrzeba było, to dlaczegóżżeście mi nie powiedzieli: „Ogon zrób ty“. Przytem, jak mi się zdawa, za głębokoście go nawet wrazili.
— Tak było trzeba — odparł Don Gianni — a tego właśnie tybyś nie potrafił!
Tymczasem młoda białogłowa, której ostatnia część czarodziejskiej praktyki ogromnie do gustu przypadła, podniosła się i rzekła z gniewem do męża:
— Głupcze jeden! Dlaczegóż żeś popsuł całą sprawę? Zali widziałeś kiedy zdrową klacz bez ogona? Biedakiem jesteś, ale na mą duszę, na jeszcze większą nędzę zasłużyłeś.
Cóż jednak było robić? Gadatliwość Pietra zniszczyła wszelką możność zamienienia w klacz jego żony. To też biedna białogłowa, wielce gniewna i nieukontentowana, wdziała na się z niechęcią suknię z powrotem. Kum Pietro zarabiał dalej na życie przy pomocy jedynego osła i wspólnie z Don Giannim na jarmark do Bitonta jeździł, aliści nigdy już powtórzenia nieudanych czarów od księdza nie żądał.

Damy zrozumiały tę opowieść lepiej, niźliby sam Dioneo tego sobie mógł życzyć. Ile śmiechu słowa Dionea wywołały łatwie pojmie ten, kto opowieść niniejszą czytając, równie śmiać się z niej będzie. Po skończeniu opowieści, jako że tego dnia nikt już opowiadać nie miał, a słońce już się ku zachodowi chyliło, królowa, widząc koniec swoich rządów, powstała, wieniec wawrzynowy z głowy zdjęła, włożyła go na skronie Pamfilowi i rzekła w te słowa:
— Mój władco! Wielkie brzemię na cię czeka, bowiem ostatnim będąc, winieneś zarówno moje błędy jak i poprzedników moich zatrzeć i naprawić. Niechaj cię tedy w łasce swojej na siłach skrzepi, abyś był w stanie zadaniu swemu sprostać. Pamfilo, z radosnem obliczem słowa te przyjąwszy, odparł:
— Przymioty twoje, piękna moja poprzedniczko, jako też i innych moich poddanych sprawią, iż śladem waszym idąc, równie zasłużonych pochwał się doczekam.
Poczem wedle obyczaju poprzedników swoich porozumiał się z marszałkiem co do spraw gospodarskich, a następnie zwrócił się znowu do oczekujących nań dam i rzekł:
— Troskliwość Emilji, która dzisiaj naszą królową była, dała nam prawo wybierania materji wedle woli, tak abyśmy naszym upodobaniom pofolgować mogli. Ponieważ nacieszyliśmy się już dość swobodą, wydaje mi się tedy, że winniśmy się do naszych dawnych praw nagiąć i dlatego też taką materję do opowieści przedkładam:
O ludziach, którzy w sprawach miłosnych lub innych wielkość duszy i osobliwą szlachetność okazali.
Piękne czyny, o których z tej materji usłyszymy, zapalą niewątpliwie dusze wasze, z natury już do dobrego skłonne wzniosłą żądzą naśladownictwa, tembardziej, gdy wspomnicie, że życie nasze, ułomnością i słabością naszego ciała na krótki tu jeno pobyt skazane, jedynie sławą pięknych czynów uwiecznić się może.
Ten, kto na podobieństwo zwierząt jedynie swemu brzuchowi służyć nie chce, nie tylko tej sławy pragnąć winien, ale i wszelkiemi siłami do niej dążyć.
Dana materja zyskała aplauz całego towarzystwa. Otrzymawszy zezwolenie nowego króla, podnieśli się wszyscy z miejsc swoich i w oczekiwaniu na godzinę wieczerzy oddali się rozmaitym rozrywkom, każdy wedle upodobania swojego.
W oznaczonym czasie, zebrawszy się przy stole, po obfitej uczcie zawiedli tańce, przy których pieśni zabrzmiały. Gdy już ich wiele odśpiewano rozkazał król Neinfili, aby jakąć pieśń, przez siebie ułożoną, zanuciła Neinfile, temu wezwaniu posłuszna, czystym i wesołym głosem na ten kształt śpiewać poczęła:

Młodością kwitnę i wiosną żywota
Z piosnką na ustach w świat idę wesołą,
Bo w piersiach moich nić miłości złota!…

Dokoła wiosna, łąki strojne majem,
Tysiące kwiatów błyszczy wśród zieleni,
Lilja się śnieży, róża się rumieni,
On mi tę ziemię dwakroć czyni rajem!
Wszędzie go widzę, wciąż z sobą przestajem,
Gdziekolwiek spojrzę, błyska jego czoło,
Sieć jego spojrzeń duszę moją mota!

Jeśli wśród kwiatów tęczowego grona
Znajdę kwiat, który zaćmiewa swych braci,
Podobny jemu z wdzięku i postaci,
Do ust go przytknę, miłością szalona,
Zwierzę najskrytsze czucia mego łona,
Wplotę go dumna na bukietu czoło
Więżąc mym włosem, miękim, jak pieszczota!

A wtedy błogiem przejęta złudzeniem
Pomyślę szczęsna, że go mam przed sobą,
Który mej duszy życiem i płomieniem,
Że ten liść — usta, ta woń — jego tchnieniem
I wpadnę w marzeń tak radosnych koło,
Że nie wysłowi ich ludzka istota!

Westchnienia tylko czucia me tłumaczą,
Rwące się z głębi piersi przepełnionej,
O, nie drżą one żalem ni rozpaczą,
Lecz lekko rój ich wzlata uskrzydlony
I mknie z wezwaniem w najdroższego strony.
On gdy usłyszy, zbiegnie tu wesoło,
I wraz w raj moja zmieni się tęsknota.

Gorącemi pochwałami okrył król i wszystkie damy piosenkę Neinfili, poczem, ponieważ już późna noc była, na rozkaz króla wszyscy do swych komnat na spoczynek się udali.
Kończy się dziewiąty dzień Dekamerona i zaczyna, dziesiąty, w ciągu którego, zgodnie z rozkazem króla Pamfila, opowiada się o ludziach, którzy w swem życiu wielkodusznie postępowali.

Jeszcze kilka obłoczków na Zachodzie rumieńca nie straciło, a rąbki chmur, płynących od Wschodu zalśniły już jak złoto od słonecznych promieni, gdy Pamfilo powstał z łoża i rozkazał zwołać damy i kawalerów. Wkrótce zebrali się wszyscy, a wówczas król, złożywszy naradę z towarzystwem, gdzie dzisiaj na przechadzkę się udać, ruszył naprzód drogą, mając przy sobie Filomenę i Fiammettę. Reszta towarzystwa szła za nimi, tocząc ożywione rozmowy o zamysłach na przyszłość, śmiejąc się i zrywając kwiaty. Gdy, po długiej przechadzce, słońce zbyt mocno dopiekać poczęło, powrócili wszyscy do zameczku i tutaj, stanąwszy przy przezroczystem źródle, napili się trochę chłodnej wody z czystej jak kryształ czary. Poczem rozproszyli się wszyscy po cienistych ścieżkach ogrodu i zabawiali się wedle upodobania aż do obiadowej pory. Po obiedzie i po zażyciu południowego wczasu zebrało się całe grono jak zazwyczaj w miejscu wskazanem przez króla i Neinfile, pierwsza z kolei, w te słowa zaczęła:



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.