Garbus (Féval)/Część pierwsza/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
DWÓCH PRZECIW DWUDZIESTU.

Był to rzeczywiście sygnał. Na drodze z Argeles ustawieni byli trzej ludzie z pastuszemi rogami, którzy mieli śledzić za Neversem idącym do zamku Kajlusa, gdzie go wzywał równocześnie błagalny list młodej żony i zuchwałe wyzwanie kawalera Lagardera.
Pierwszy z tych ludzi miał zatrąbić, gdy Nevers będzie przechodził przez Klarybidę, drugi gdy wejdzie do lasu, a trzeci, gdy dojdzie do pierwszych chat wzgórza Tarridesu.
Na całej drodze dużo było miejsc dogodnych dla wykonania morderstwa. Ale Filip Gonzaga nie miał zwyczaju nacierać otwarcie. Chciał zabarwić swą zbrodnię. Morderstwo miało się nazywać zemstą i uchodzić za czyn Kajlusa-Klucznika.
I to nasz piękny Lagarder, niepoprawny szaławiła, a pierwsza szpada Francyi i Navarry, z małą zaledwie dwuletnią dziewczynką na rękach! Trzeba przyznać, że był mocno zakłopotany swą osobą; trzymał dziecko niezgrabnie, kołysząc niezręcznie na rękach nie przyzwyczajonych do tej nowej czynności.
W tej chwili miał jedną tylko troskę: nie obudzić malutkiej dziewczynki.
— Luli, luli.... — mówił z wilgotnemi źrenicami i jednocześnie nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.
Możnaby dać miliony wszystkim ułanom królewskim i jego towarzyszom, a żaden by nie zgadł, co robił w tej chwili ten straszliwy junak, po drodze na wygnanie.
A on był cały oddany obowiązkom wzorowej niańki; patrzył na nogi, aby się nie potknąć i nie wstrząsnąć uśpionej dzieciny; pragnąłby mieć na każdej ręce poduszkę z waty.
Drugi sygnał bardziej zbliżony zmącił ciszę nocną przeciągłym żałosnym dźwiękiem.
— Co to jest, do dyabła? — pomyślał Lagarder.
Wpatrywał się w małą Aurorę. Nie śmiał jej uścisnąć. Była té istotka cała biała i różowa. Zamknięte powieki ukazywały długie jedwabiste rzęsy, które odziedziczyła po matce. Aniołek, piękny niebiański aniołek w uśpieniu! Lagarder słuchał jej oddechu tak czystego i słodkiego; Lagarder uwielbiał ten głęboki spokój ten spoczynek, który był jednym długim uśmiechem.
— I ten spokój, ten spoczynek w chwili, gdy jej matka płacze, gdy ojciec... A, a! — przerwał sobie. — To zmieni wiele rzeczy! Powierzono dziecko temu szaleńcowi Lagarderowi... To dobrze! Żeby bronić dziecka nabierze rozumu.
Potem myślał znowu.
— Jak to śpi! O czem może myśleć te małe czółko otoczone takiemi anielskiemi loczkami. W tem jest dusza. Stanie się kobietą, zdolną oczarowywać, kochać i, niestety! cierpieć...
I dalej.
— Jak to musi być słodko zdobywać powoli tkliwością i staraniami całą miłość tych kochanych istotek, podpatrywać ich pierwszy uśmiech, czekać na pierwszą pieszczotę i jak łatwo poświęcić się całkowicie ich szczęściu!
I tak dalej snuł tysiące różnych szaleństw, które nie przyszłyby nigdy do głowy ludziom, rozsądnym. Tysiące rzeczy naiwnych i tkliwych, któreby pobudziły do śmiechu mężczyzn i sprowadziły łzy do oczu każdej matki.
W tej chwili ostatni sygnał dał się słyszeć po za chatami za wzgórzem.
Lagarder zadrżał. Marzył, że był ojcem.
Prędkie i głośne kroki dały się słyszeć przy oberży pod “Jabłkiem Adama.” Nie można ich było wziąć za kroki starych żołnierzy, którzy tam byli niedawno. Na pierwszy ich odgłos Lagarder szepnął:
— To on!
Nevers musiał zostawić swego konia na skraju lasu.
W chwilę potem, Lagarder, który odgadł, że głosy rogów w dolinie, w lesie i na wzgórzu pzeznaczone były dla Neversa ujrzał go przechodzącego pod lampką oświecającą obraz Matki Boskiej.
Piękna głowa Filipa Neversa, myśląca, jakkolwiek bardzo młoda, została na chwilę silnie oświeconą; potem widać było tylko czarną sylwetkę dumnej i wyniosłej postawy, która wkrótce znikła. Nevers schodził po schodkach przyczepionych do ściany fosy. Gdy stanął na ziemi, Lagarder usłyszał że wyciągnął szpadę i mruknął przez zęby.
— Dwaj ludzie z pochodniami nicby tu nie szkodzili.
Posuwał się po omacku, potykając się ciągle o porozrzucane snopki siana.
— Czyż ten dyabelski kawaler chce zabawić się ze mną w chowanego! — rzekł z niecierpliwością.
Potem zatrzymując się, zawołał.
— Hola! jest tu kto?
— Jestem ja — odpowiedział Paryżanin — i dałby Bóg, aby nie było nikogo więcej!
Nevers nie dosłyszał drugiej połowy tej odpowiedzi. Żywo skierował się w stronę, skąd wychodził głos.
— Do roboty, kawalerze! zawołał — podaj mi tylko szpadę, abym wiedział, gdzie jesteś. Nie mogę ci poświęcić wiele czasu.
Lagarder kołysał ciągle malutką dziewczynkę, która spała coraz lepiej.
— Trzeba przedewszystkiem, abyś mnie wysłuchał, mości książę! — zaczął.
— Po liście, który dziś od ciebie kawalerze otrzymałem nie zdołasz mnie do tego skłonić — przerwał Nevers. — Otóż już cię widzę. Baczność, kawalerze!
Lagarder nie myślał nawet obnażyć broni. Szpada jego, która zwykle sama wyskakiwała z pochwy, teraz zdawała się spać, jak śliczny aniołek na jego rękach.
— Gdy posyłałem ci, książę, list dziś rano, nie wiedziałem tego, co wiem teraz — rzekł.
— O, o! — odparł młody książę kpiącym tonem nie lubimy się bić po omacku, widzę to.
Postąpił jeden krok ze wzniesioną szpadą. Lagarder cofnął się i obnażając swoją, rzekł poważnie:
— Posłuchaj mnie tylko! Abyś dalej ubliżał pannie Kajlus prawda?
— Nie, na honor, nie! Chcę to wytłómamaczyć. Szalony człowieku! — zawołał odpierając pierwszy atak Neversa. — Uważaj!
Nevers wściekły sądził, że przeciwnik śmieje się z niego. Natarł więc z całym rozpędem, mierząc cios za ciosem z cudowną szybkością, która go czyniła tak strasznym na placu boju. Paryżanin odpierał z początku stojąc twardo na miejscu. Potem zaczął się cofać, parując ciągle za każdym razem; gdy odrzuca! szpadę Neversa na prawo i na lewo, powtarzał:
— Słuchaj mnie! Słuchaj mie! Słuchaj!
— Nie, nie, nie! — odpowiadał Nevers, potwierdzając każde słowo silnem pchnięciem.
Lagarder uczuł, że dzięki ciągłemu cofaniu się, jest zupełnie przyparty do muru. Krew uderzyła mu do głowy. Opierać się tak długo chęci oddania porządnego ciosu, bohaterstwo.
— Słuchaj mnie! — powtórzył po raz ostatni.
— Nie! — odrzekł Nevers.
— Widzisz książę dobrze, że nie mogę się już dalej cofać! — zawołał Lagarder z akcentem i oznaczy, która jednak miała w sobie coś komicznego.
— Tem lepiej! — odparł Nevers.
— Szatani piekielni! — wykrzyknął Lagardei, tracąc cierpliwość i możność dalszego oporu. — Czyż trzeba księciu rozłupać czaszkę, aby mu przeszkodzić zabić jego własne dziecko!
Było to jakby uderzenie gromu. Szpada wypadła z rąk Neversa.
— Moje dziecko! — powtórzył. — Moja córka w twoich rękach!
Lagarder okrył płaszczem swój cenny ciężar. W ciemności Nevers sądził do tej chwili, że młody, rycerz, posługiwał się płaszczem okręconym koło lewej ręki, jako tarczą. Taki był zwyczaj. Teraz krew mu zastygła w żyłach, na myśl o szalonych ciosach, które dawał na oślep.
Jego szpada mogła...
— Kawalerze — rzekł — jesteś szaleńcem jak ja i wielu innych, ale szaleńcem sztachetnym i dzielnym. Gdyby mi powiedziano, żeś się sprzedał markizowi Kajlusowi, na honor, nie uwierzyłbym w to.
— Bardzo dziękuję — odparł Lagarder, dysząc, jak zwycięzki koń po wyścigach. — Co za grad pchnięć! Książe machasz szpadą, jak wiatrak.
— Oddaj mi córkę!
Mówiąc to Nevers chciał odchylić płaszcz, ale Lagarder uderzył go lekko po ręku.
— Delikatnie! — rzekł. — Obudzisz mi ją!
— Może mi w końcu wytłómaczysz, kawalerze?
— Co za człowiek! Nie pozwolił mi nic mówić, a teraz chce mnie zmuszać, abym mu opowiadał historyę. Uściskaj mi to, ojcze, tylko delikatnie, bardzo delikatnie.
Nevers machinalnie uczynił, co mu kazano.
— Czyś książę widział kiedy na sali podobne praktyki? — zapytał Lagarder z naiwną dumą. — Wytrzymać stanowczy atak, atak Neversa, Neversa w gniewie i nie odpowiedzieć mu ani razu, trzymając uśpione dziecko na ręku i tak, że dziecko nie obudziło się nawet.
— W imię Boga!... — błagał młody książę.
— Powiedz przynajmniej, że to piękna praca! Siarczyste! Jestem cały w pocie. Chciałbyś bardzo wiedzieć prawda? Dosyć tych uścisków, tatusiu, zostaw nas teraz. Jesteśmy już starzy przyjaciele, my dwoje, malutka i ja. Stawiam sto pistolów, do dyabła, jeżeli je mam! że budząc się, uśmiechnie się do mnie.
Okrył dziecko połą płaszcza z tkliwością i starannością, jaką nie zawsze okazują dobre niańki. Potem złożył je na ścianie pod mostem.
— Mości książę — dodał, przybierając nagle ton poważny i męski, — życiem własnem odpowiadam za waszą córkę, cokolwiek się stanie. Czyniąc to, zmazuję, o ile to jest w mej mocy, winę, jaką popełniłem, wyrażając się lekkomyślnie o jej matce, która jest piękną, szlachetną, świętą kobietą.
— Kawalerze, wtrącisz mię do grobu, — zakrzyknął Nevers cierpiąc istne męki. — Widziałeś więc Aurorę?
— Widziałem.
— Gdzie?
— Tu, w tem oknie.
— I to ona dała ci dziecko?
— Ona sama, myśląc, że oddaje córkę mężowi.
— Gubię się w tem!
— Aa! Książę! Działy się tu dziwne rzeczy! Ponieważ jesteś w wojowniczym humorze będziesz miał bitwy, dzięki Bogu, ile serce zapragnie.
— Napad? — zapytał Nevers.
Paryżanin schylił się nagle i przyłożył ucho do ziemi.
— Zdawało mi się, że idą — szepnął powstając.
— O kim mówisz?
— O zawadyakach, którym polecono zapić księcia Neversa.
W kilku słowach powtórzył Neversowx przejętą rozmowę, swoje spotkanie z Pejrolem i nieznajomym ukazanie się Aurory i wszystko, co potem nastąpiło.
Młody książę słuchał ze zdumieniem.
— W ten sposób — dokończył Lagarder — zarobiłem dziś wieczór pięćdziesiąt pistolów, wcale się nie trudząc.
— Ten Pejrol — rzekł jakby do siebie Nevers — jest zaufanym człowiekiem Filipa Gonzagi mojego najlepszego przyjaciela mojego brata który gości obecnie w tym zamku w mojej własnej sprawie!...
— Nie miałem nigdy honoru spotkać się z księciem Gonzagą — odrzekł Lagarder — nie wiem, czy to on był.
— On! — wykrzyknął Nevers. — To niemożliwe! Ten Pejrol wygląda na łotra, onby się dał przekupie staremu Kajlusowi.
Lagarder czyścił starannie szpadę połą płaszcza.
— To nie był markiz Kajlus — rzekł — ale jakiś miody człowiek. Nie zagłębiajmy się jednak w domysłach; jakiekolwiek jest imię tego nędznika, to pewne, że jest zręcznym hultajerm, cudownie przedsięwziął wszystkie środki: wiedział nawet wasze hasło. Dzięki też temu hasłu mogłem zmylić, Aurorę Kajlus. Ach! Ta kocha cię książę! Chciałem był całować ziemię pod jej stopami, aby odpokutować za niedorzeczne szaleństwa...
Czy już nic nie mam więcej do powiedzenia? Nic, chyba to, że pod płaszczykiem dziecka znajduje się zapieczętowana koperta: akt jej narodzin i akt waszego ślubu. A, a! Mój skarbie dodał patrząc z dumą na swą wyczyszczoną szpadę, która zdawała się przyciągać wszystkie blade promienie rozproszone w ciemności i odrzucała je snopem nikłych iskierek — oto i twoja toaleta ukończona. Dość długo skrzyliśmy rozpuście, teraz poruszamy się trochę dla dobrej sprawy, panienko... Trzymaj się dobrze!
Nevers ujął go za rękę.
— Lagarder — przemówił głosem głęboko wzruszonym. — Nie znałem cię dotąd. Masz szlachetne serce.
— Ja, — odrzekł śmiejąc się Lagarder — ja mam teraz tylko jedno pragnienie: ożenić się jak najprędzej, aby mieć takiego jasnowłosego aniołka do pieszczoty. Ale sza!
W jednej chwili padł na kolana.
— Tym razem nie mylę się — rzekł.
Nevers pochylił się także ku ziemi.
— Ja nic nie słyszę — odparł.
— Dlatego, że jesteś księciem — odrzekł Paryżanin.
Potem, powstając, dodał:
— Snują się tam od strony wioski i tu na zachodzie.
— Gdybym mógł dać znać Gonzadze, w jakiem się znajduję położeniu — myślał na głos Nevers — mielibyśmy o jedną dobrą szpadę więcej.
Lagarder wstrząsnął głową.
— Wolałbym Kariga i jego ludzi z karabinami — odrzekł.
— Czy przyjechałeś książę zupełnie sam? — zapytał nagle Neversa.
— Z dzieckiem, moim paziem Berichon.
— Znam go; jest lekki i zwinny. Gdyby go można przywołać...
Nevers przyłożył palec do ust i wydał ostry gwizd, podobny głos odpowiedział mu od strony oberży pod “Jabłkiem Adama.“
— Cała rzecz w tem — szepnął Lagarder — czy będzie mógł przedostać się do nas.
— On przejdzie przez dziurkę od klucza! — odrzekł Nevers.
Rzeczywiście w chwilę potem paź ukazał się nad brzegiem fosy.
— Dzielny chłopiec! — zawołał Paryżanin, idąc ku niemu. — Skacz! — rozkazał.
Paź posłuchał w jednej chwili, a Lagarder schwycił go w ramiona.
— Spieszcie się — rzekł malec — posuwają się tam, na górze. Za chwilę nie będzie już wolnego przejścia.
— Mnie się zdawało, że oni są na dole — odrzekł Lagarder ze zdziwieniem.
— Są wszędzie, dokoła.
— Ale jest ich tylko ośmiu?
— Dwudziestu conajmniej. Gdy zobaczyli, że panów jest dwóch, wzięli kontrabandzistów z Mialhat.
— Ba! — odparł Lagarder. — Dwudziestu czy ośmiu, co to znaczy? Wsiądziesz na konia, chłopcze; moi ludzie są na wzgórzu Gau. Pół godziny tam i z powrotem. Pędź!
Ujął go za nogi i podniósł. Chłopiec wyprostował się i schwycił za brzeg fosy.
Upłynęło chwil kilka, gdy głośne gwizdnięcie zawiadomiło ich, że paź bezpiecznie wszedł do lasu.
— Do licha! — rzekł Lagarder. — Wytrzymamy dobre pół godziny, jeżeli pozwolą wznieś nam fortyfikacye.
— Patrz! szepnął młody książę, pokazując palcem jakiś przedmiot, słabo świecący po drugiej stronie mostu.
— To szpada braciszka Paspoala. Troskliwa bestya, nigdy nie pozwala zardzewieć swej szpadzie. Kokardas musi też być przy nim. Ci nie zaatakują mnie. Pomóż mi, książę, proszę, póki mamy czas jeszcze.
Na dnie fosy oprócz snopków siana, rozrzuconych lub zebranych na kupy, leżały szczątki różnych przedmiotów, rozmaite deski, belki, zeschłe gałęzie. Był tam także napół naładowany wózek, który zostawili kosiarze, gdy na nich napadli ludzie Kariga. Lagarder i Neers, biorąc wózek za punkt oparcia, a miejsce gdzie spało dziecko, za środek obrony, zaimprowizowali na prędce system barykady, aby z frontu przynajmniej powstrzymać natarcie przeciwników.
Paryżanin dyrygował robotami. Była to forteca bardzo biedna i bardzo prosta, ale miała tę zasługę, że wzniesiono ją w jednej minucie. Lagarder zbierał tu i tam materyały, Nevers układał snopki siana. Zostawiono otwory dla wyjścia.
Pół godziny! Chodziło o to, aby wytrzymać tylko pół godziny.
— A co, stanowczo będziesz się bił za mnie. kawalerze?
— I jak się patrzy, mości książę! Trochę za was, mości książę, ogromnie dużo za maleńką!
Barykady zostały ukończone. Było to nic, ale w ciemności mogło bardzo przeszkodzić napaści. Dwaj oblężeni liczyli na to, nieznacznie więcej na swe dobre szpady.
— Kawalerze — rzekł Nevers — nigdy ci tego nie zapomnę. Teraz między nami na śmierć i życie!
Lagarder podał mu rękę. Książę przyciągnął go do siebie i pocałował.
— Bracie — przemówił znowu, — jeżeli będę żył, wszystko stanie się wspólnem między nami. Jeżeli umrę....
— Nie umrzesz! — przerwał Paryżanin.
— Jeżeli umrę — powtórzył Nevers.
— A więc, przysięgam na zbawienie mej duszy — zawołał ze wzruszeniem Lagarder, patrząc na dziecko, — będę jej ojcem!
Pozostali chwilę w uścisku. I nigdy chyba nie biły razem dzielniejsze od tych serca.
Wtem Lagarder wyrwał się z objęć księcia.
— Do szpad, — rzekł — oto oni!
W ciszy nocnej rozległ się głuchy łoskot. Lagarder i Nevers trzymali w prawicach gołe szpady. Lewe ich dłonie ściskały się wzajemnie.
Ciemności ożywiły się w powietrzu brzmiały jakby jeden głośny okrzyk. Zbójcy wpadali ze wszystkich stron.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.