Garbus (Féval)/Część czwarta/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
DRUGIE “SAM NA SAM.”

Stali na końcu grabowego szpaleru. Noc już była późna. Wesoły hałas toastów i brzęk szklanic wzrastał co chwila, ale iluminacya ciemniała, a pijatyka, rozlegająca się w zachrypłych: głosach biesiadników zapowiadała prędki koniec zabawy.
Ogród był w tej chwili niemal pusty, nic więcej nie przeszkadzało rozmowie Lagardera z księżną Gonzagą.
Ale też nic nie zapowiadało, aby się mogli porozumieć. Buntownicza duma księżnej, wymierzyła cios straszny i w pierwszej chwili doznała uczucia tryumfu. Lagarder spuścił głowę.
— Jeżeliś mnie pan widział zimną — ciągnęła dalej księżna jeszcze wynioślejszym, niż przedtem tonem — jeżeli z piersi mej nie wydarł się krzyk radości, o którym mówiłeś z taką zuchwałością, to dlatego, że wszystko odgadłam. Wiedziałam, że wojna jeszcze nie skończona i że nie czas jeszcze ogłaszać zwycięstwa. Od chwili, gdy pana ujrzałam, uczułam dreszcz trwogi. Jesteś piękny i młody, nie masz żadnej rodziny, twój rodowód, to awanturnicze przygody; musiała ci przyjść myśl, żeby w ten sposób odrazu zdobyć fortunę.
— Pani — zawołał Lagarder, kładąc rękę na sercu, — ten który jest w niebie, widzi mnie i zemści się za te obelgi!
— Ośmiel się więc zaprzeczyć, — przerwała namiętnie księżna — żeś nie miał tego zuchwałego marzenia!
Nastało długie milczenie. Księżna wyzywała wzrokiem Henryka, a on mienił się na twarzy. Potem przemówił głosem głębokim i poważnym.
— Jestem tylko biednym szlachcicem. Czyi zresztą naprawdę jestem nim? Nie mam imienia, nazwisko moje pochodzi od nazwy starych ruin, gdzie schroniłem się podczas zimnych nocy, jako opuszczone dziecko. Wczoraj byłem banitą. A jednak powiedziałaś, pani: śniłem to marzenie, nie zuchwałe marzenie, ale boski piękny sen. To, co ci dzisiaj wyznaję, pani, wczoraj było dla mnie jeszcze tajemnicą, sam nie wiedziałem....
Księżna uśmiechnęła się ironicznie.
— Przysięgam ci to, pani — mówił dalej Lagarder — na mój honor i na moją miłość!
Ostatnie to słowo wypowiedział z mocą. Księżna rzuciła mu nienawistne spojrzenie.
— Wczoraj jeszcze — ciągnął — Bóg świadkiem, myślałem tylko o tem, aby oddać wdowie po Neversie jej córkę, którą mi powierzono. Mówię prawdę, pani, wszystko mi jedno, czy mi uwierzą, bo jestem panem położenia i najwyższy sędzia losu pani córki. Czyż w dniach walki i trudu miałem czas badać własną duszę? Sama praca mnie uszczęśliwiała, a w poświęceniu znajdowałem zadowolenie i nagrodę. Aurora była moją córką. Gdy opuszczałem Madryt, aby przyjechać do pani, nie czułem wcale żalu. Zdawało mi się, że matka Aurory powinna na mój widok otworzyć ramiona i, obsypanego jeszcze pyłem podróży, przycisnąć do upojonego radością serca! Ale w czasie drogi, w miarę jak zbliżała się chwila rozstania z Aurorą, czułem w sercu ranę, która się roztwierała, powiększała, jątrzyła.
Usta moje próbowały jeszcze wymówić to słowo: “Córka!” Usta moje kłamały: Aurora już nie jest moją córką. Patrzyłem na nią i miałem łzy w oczach. Uśmiechała się do mnie! Niestety, biedne, święte dziecko pomimo woli i nieświadomie uśmiechało się do mnie inaczej, nie tak, jak się uśmiecha dziecko do ojca.
Księżna poruszyła się niecierpliwie i wyszeptała przez zaciśnięte zęby:
— Chce pan mi dowieść, że ona cię kocha.
— Gdybym w to nie wierzył, — zawołał namiętnie Lagarder. — Chciałbym umrzeć w tej chwili!
Księżna Gonzaga padła na ławkę. Wzburzona pierś falowała się gwałtownie. Teraz głucha już była na wszystkie perswazye. Owładnął ją zupełnie gniew i odraza. Lagarder wydarł jej córkę!
Gniew księżny stał się tem większy, że nie śmiała go okazać. Zrozumiała, że Lagarder, w jej oczach awanturnik i zuchwalec, nie cła przekupić się złotem.
— Czy Aurora zna swe prawdziwe nazwisko? — zapytała po chwili.
— Nie. Sądzi, że jest opuszczonem dzieckiem przeze mnie znalezionem, — odparł Henryk bez wahania, a widząc że księżna podniosła mimowoli głowę, mówił dalej. — To dodaje pani nadziei, oddychasz swobodniej. Gdy się dowie jaka przepaść nas rozdziela...
— Czy dowie się tego kiedy? — przerwała księżna z nieufnością.
— Dowie się, pani. Jeżeli chcę dla niej wolności ze strony matki, to myślisz pani, że dlatego, aby skrępować ją z mojej strony? Niech mi pani powie z ręką na sercu: “Na pamięć Neversa przyrzekam, że córka moja będzie przy, mnie wolna i bezpieczna.” Powiedz mi to pani, a oddam ci ją natychmiast.
Księżna nie spodziewała się takiego zakończenia, a jednak wcale jej to nie rozbroiło. Podejrzywała jakiś nowy wybieg. Chciała przeciwstawić podstępowi podstęp. Córka jej była w mocy tego człowieka, przedewszystkiem trzeba mu ją wydrzeć.
— Czekam! — przemówił pierwszy Lagarder, widząc że się waha.
Księżna nagle wyciągnęła do niego rękę. Spojrzał na nią zdziwiony.
— Przebacz nieszczęśliwej kobiecie — rzekła, — którą przez całe życie otaczali wrogowie i zdrajcy. Jeżeli się pomyliłam, panie Lagarderze, będę cię przepraszać na kolanach.
— Pani...
— Przyznaję, że winnam ci wiele. Nie tak powinniśmy z sobą rozmawiać, panie Lagarderze. Może by lepiej było gdybyś inaczej zaczął mówić może i ja z mej strony okazałam za wiele dumy. Trzeba było odrazu powiedzieć panu, że moje słowa wymówione na radzie familijnej skierowałam tylko do księcia Gonzagi i że wywołał je widok dziewczyny, którą mi przedstawiono jako pannę Nevers. Zbyt prędko uniosłam się gniewem, ale cierpienie rozgorycza, a ja tyle cierpiałam.
Lagarder stał naprzeciw niej w postawie pełnej szacunku.
— A przytem — mówiła dalej księżna, z melancholijnym uśmiechem, — jestem o pana zazdrosna, czyż tego nie zgadujesz? To rozdrażnia. Jestem zazdrosna o pana, któryś mi wszystko zabrał: jej pieszczoty, jej dziecinne zabawy, pierwsze łzy i pierwsze uśmiechy. O tak! Jestem zazdrosna! Osiemnaście lat jej kochanego życia! A pan targujesz się o to, co mi jeszcze pozostało. Czy mi pan przebaczy?
— Jestem szczęśliwy bardzo szczęśliwy słyszeć panią tak mówiącą.
— Sądziłeś pan że mam serce z marmuru? Obym ją tylko zobaczyła! Jestem twoją dłużniczką; panie Lagarderze, twoją przyjaciółką i przyrzekam, że nigdy tego nie zapomnę.
— Ja nic nie znaczę, pani, nie o mnie tu chodzi.
— Moja córka! — zawołała księżna powstając. — Oddaj mi córkę! Przyrzekam wszystko, czego pan wymaga, na mój honor i imię Neversa!
Obłok smutku przesłonił oblicze Lagardera.
— Przyrzekłaś pani, a więc przyprowadzę ci córkę. Proszę tylko o zostawienie mi czasu na przygotowanie jej i uprzedzenie, i o dusza tkliwa i wrażliwa, zbyt silne wzruszenie mogłoby ją złamać.
— Czy dużo potrzebujesz pan czasu na przygotowanie mojej córki?
— Proszę o godzinę.
— Jest więc stąd blizko?
— Jest w bezpiecznem miejscu, pani.
— I czy mogę przynajmniej wiedzieć?...
— Moje schronienie? Po co? Za godzinę nie będzie ono mieszkaniem panny Aurory. Nevers.
— Rób według swej woli, panie Lagarderze rzekła księżna. — Rozstajemy się przyjaciółmi, prawda?
— Ja nigdy nie przestałem być pani przyjacielem.
— A ja czuję, że pana pokocham. Do widzenia i miej nadzieję.
Lagarder gorąco ucałował jej rękę.
— Jestem, pani, twoim duszą i ciałem — zawołał z zapałem.
— Gdzie pana odnajdę? — zapytała.
— Na placyku Dyany, za godzinę.
Oddaliła się. Gdy tylko minęła szpaler, uśmiech znikł z jej twarzy. Poczęła iść szybko przez ogród.
— Odzyskam córkę! — wołała jak szalona.
— Odzyskam ją! Nigdy już, nigdy nie ujrzy tego człowieka!
Lagarder także był szalony, szalony ze szczęścia, wdzięczności i wzruszenia.
Skierowała się ku pawilonowi regenta.
— Miej nadzieję! — powtarzał. — Dobrze słyszałem, powiedziała: Miej nadzieję! Ach, jak się pomyliłem co do tej kobiety! Powiedziała: Miej nadzieję! Czyż ja prosiłem ją aż o tyle? Ja, com się z nią targował o jej szczęście, nie ufałem jej, myślałem, że nie dosyć kocha swą córkę. Och! Jakże ja będę ją teraz kochał! Z jaką radością oddam w jej ramiona Aurorę!
Przeszedł aleję grabową i skierował się do wodotrysku który nie był już oświetlony i pustka panowała w tej części ogrodu. Pomimo szału radości, nie zaniedbywał potrzebnych środków ostrożności, aby uniknąć pościgu. Kilka razy skręcał w ciemne uliczki, potem powracając prędkim krokiem dotarł do budki stróża Breana.
Zanim wszedł do niej. rzucił dokoła bystre spojrzenie. Nikt go nie śledził. Wszędzie było pusto. Tylko zdawało mu się, że słyszy jakiś szmer opodal, w szałasie indyjskim. Czyjeś kroki prędko się oddalały. Lagarder otworzył drzwi budki i wszedł do wnętrza.
W pierwszej chwili nie dojrzał Aurory, ale, rozejrzawszy się dobrze, spostrzegł przy blasku lampki sylwetkę młodej dziewczyny wychyloną za okno, jakby coś nadsłuchiwała. Zawołała na nią z cicha. Natychmiast opuściła okno i podbiegła do niego.
— Kto jest ta kobieta? — zawołała.
— Jaka kobieta? — zapytał ze zdziwieniem Łagarder.
— Ta, która przed chwila z tobą rozmawiała.
— Skąd to wiesz, Auroro?
— Ta kobieta jest twoim wrogiem, Henryku, wszak prawda? Śmiertelnym wrogiem!
— Lagarder uśmiechnął się łagodnie.
— Dlaczego myślisz, Auroro, że ona jest moim wrogiem? — zapytał.
— Uśmiechasz się Henryku? A więc się myliłam, tem lepiej! Zostawmy to, i powiedz mi prędko, dlaczego uwięziono mnie podczas tej wesołej zabawy? Czy się mnie wstydzisz? Czy nie jestem dosyć piękna?
I z niewinną kokieteryą odchyliła domino, którego kapiszon opadł na ramiona, odsłaniając czarującą twarzyczkę.
— Nie dosyć piękna, ty, Auroro! — zawołał Lagarder.
Był to okrzyk zachwytu, ale trzeba przyznać wyrażonego z pewnem roztargnieniem.
— Ach, jak ty to mówisz! — wyszeptała ze smutkiem młoda dziewczyna. Henryku ty coś przedemną ukrywasz, wydajesz mi się przygnębionym i zamyślonym. Wczoraj przyrzekłeś mi, że będzie to dla mnie ostatni dzień nieświadomości, a jednak nie wiem dziś nic więcej, niż wczoraj.
Lagarder patrzał na nią i zdawał się marzyć.
— Ale ja się nie skarżę — mówiła dalej z uśmiechem. — Gdy ciebie widzę, zapominam, że tak długo czekałam, jestem szczęśliwa... Nareszcie pokażesz mi bal i zabawę...
— Bał się skończył, — rzekł Lagarder.
— To prawda, nie słychać już wesołych głosów, które dochodziły aż tutaj, naigrawać się z biednej samotnicy. I od dawna nie widziałam też nikogo na tych uliczkach, z wyjątkiem tej kobiety.
— Auroro — przerwał jej Lagarder z powagą — proszę cię, powiedz mi, dlaczego myślałaś, że ta kobieta jest moja nieprzyjaciółką?
— I znowu mnie przestraszasz! — zawołała młoda dziewczyna. — Czyżby to była prawda?
— Odpowiedz, Auroro. Czy sama przechodziła koło twego okna? Nie towarzyszył jej jakiś pan w pięknym świetnym kostyumie. Miał na sobie niebieski sznur założony na krzyż.
— Nie wymówiła jego nazwiska?
— Nie, ale wymówiła twoje. Dlatego przyszło mi na myśl, że może właśnie z tobą się rozstawała.
— Odpowiedz mi dokładnie, Auroro, czyś słyszała, co ta kobieta mówiła, przechodząc: koło twego okna?
— Tylko słów kilka. Była bardzo wzburzona i wyglądała na obłąkaną. “Wasza królewska wysokość”, mówiła.
— Wasza królewska wysokość! — powtórzył Lagarder.
— “Jeżeli wasza królewska wysokość nie przyjdzie mi z pomocą“...
— Ależ to regent! — zawołał Lagarder, zadrżawszy.
Aurora z dziecięcą radością klasnęła w swe drobne rączki.
— Regent! — zawołała. — Widziałam regenta!
— “Jeżeli wasza królewska wysokość nie przyjdzie z pomocą...” — powtórzył Lagąrder. — I co dalej?
— Dalej? już dobrze nie słyszałam.
— Czy potem wymówiła moje imię? Nie, przedtem. Stałam koło okna. Zdawało mi się, że je słyszę, ale mnie się ciągle daje słyszeć twe imię, Henryku. Była jeszcze daleko, ale się zbliżyła, wtedy usłyszałam: “Siła! Tylko siłą można zwalczyć tę żelazną wolę!”
— A szepnął — Lagarder opuszczając ręce — ona to powiedziała?
— Tak powiedziała to wyraźnie.
— Tyś słyszała?
— Tak, ale jakiś ty blady, Henryku, jak twoje oczy się błyszczą!
Henryk był rzeczywiście blady, z rozognionym wzrokiem.
Gdyby mu przebito sztyletem serce, nie cierpiałby więcej, niż w tej chwili.
Nagle fala krwi uderzyła mu do głowy.
— Siła! — rzekł, powstrzymując wybuch zbuntowanej duszy. — Gwałt po podstępie. Co za głęboki egoizm! Jaka przewrotność. Oddać dobre za złe — to godne świętego lub anioła. Odpłacić złem za złe i dobrem za dobre to rzecz ludzka; ale oddać złem za dobre, o przez imię Chrystusa, to podłe i nikczemne! Myśl taka wyjść tylko z piekła! Ona mnie oszukała, teraz wszystko rozumiem. Będą się starali zmódz mnie siłą, rozłączą nas...
— Rozłączą nas! — powtórzyła Aurora, drgnąwszy, jakby raniona temi słowami. — Kto jest ta nędzna kobieta?
— Auroro, — przerwał Henryk, kładąc jej rękę na ramieniu, — nie trzeba nic mówić przeciw tej kobiecie.
Wyraz jego twarzy był w tej chwili tak dziwny, że młoda dziewczyna cofnęła się przerażona.
— Na Boga! — zawołała. — Co ci się stało?
Potem zbliżyła się do Henryka, który ukrył twarz w dłoniach i chciała mu zarzucić ręce na szyję. Odsunął ją prawie ze strachem.
— Zostaw mnie! Zostaw! — powtarzał. — To straszne! Dokoła nas jest jakieś przekleństwo i przekleństwo na nas samych!
Łzy napełniły oczy Aurory.
— Nie kochasz mnie już, Henryku! — wyszeptała.
Spojrzał na nią obłąkanem wzrokiem. Załamał ręce i wybuchnął bolesnym śmiechem . — Ach! zawołał, zataczając się jak pijany, bo równocześnie opuszczały go siły i przytomność. — Ja nie wiem, na honor, nie wiem. Co jest w mem sercu? Noc, pustka! Miłość, obowiązek... które z tych dwóch? Sumienie?...
Opadł na ławkę i szeptał głosem pełnym skargi jakim mówią dzieci lub ludzie pozbawieni nadziei.
— O, sumienie, sumienie! Wskaż mi, czego słuchać? Miłości czy obowiązku? Życia, czy śmierci? Ona ma prawa ta kobieta. A ja czyż nie mam ich także?
Aurora nie słyszała tych oderwanych słów, padających z ust Henryka, widziała tylko jego rozpacz i serce jej się rozdzierało na części.
— Henryku, Henryku! — szeptała, klękając przed nim.
— Nie kupuje się tych świętych praw — mówił dalej Lagarder, przychodząc z gorączki szału do zupełnego osłabienia. — Nie kupuje się ich nawet za cenę życia. Dałem racje życie to prawda. Co mi są za to winni? Nic!
— Na Boga, Henryku uspokój się, wytłumacz!
— Nie! I czyż robiłem coś dla tego, aby zyskać jakieś prawa? Co znaczy moje poświęcenie. Szaleństwo! Szaleństwo!
Aurora ujęła go za rękę.
— Szaleństwo — mówił dalej. — Budowałem na piaskach i jeden powiew wiatru obalił kruchą budowle moich nadziei. Marzenie się rozwiało!
Nie czuł tkliwego uścisku palców Aurory, nic czuł pałających łez, padających mu na rękę.
— Dlaczego tu przybyłem? — mówił dalej — Czyż mnie potrzebowano? Cóż ja jestem? Czy ta kobieta nie miała racyi? Przemawiałem zuchwale; mówiłem jak szaleniec... Skąd wiem, że będziesz ze mną szczęśliwa?... Płaczesz?...
— Płaczę widząc cię takim, Henryku. — wyszeptała biedna dziewczyna.
— Później, jeżeli ujrzę cię płaczącą, umrę z tego.
— Dlaczego miałabym płakać?
— Czy nie wiem? Auroro, czy można poznać dobrze serce kobiety? Czyż ja wiem nawet czy ty mnie kochasz?
— Czy ja cię kocham? — zawołała namiętnie.
Henryk wpatrywał się w nią z natężeniem.
— Pytasz się, czy ja cię kocham? — powtórzyła Aurora. — Ty, Henryku?
Lagarder przysłonił jej usta ręką. Pocałowała dłoń jego, cofnął się, jakby od dotknięcia płomienia.
— Przebacz mi, rzekł — jestem wzburzony. A jednak trzeba, abym wiedział. Ty się sama nie znasz, Auroro, a trzeba, abym wiedział! słuchaj mnie uważnie, zastanów się dobrze, chodzi tu o szczęście lub nieszczęście naszego całego życia. Odpowiedz mi, błagam cię, według swego sumienia, według swego serca.
— Odpowiem ci jak ojcu, — odparła Aurora.
Zbładł i przymknął oczy.
— Och, nie to imię — wyszeptał głosem tak cichym, że Aurora zaledwie go dosłyszała. Nigdy tego imienia! Boże mój — mówił po chwili, podnosząc wilgotne od łez źrenice — tego jednego ją nauczyłem: Widzi we mnie tylko ojca!
— O Henryku! — chciała mu przerwać Aurora, której śliczna twarzyczka powlokła się rumieńcem.
— Gdy byłem dzieckiem — myślał na głos Lagarder — ludzie trzydziestoletni wydawali mi się starcami.
Potem drżącym głosem i tkliwym zapytał:
— Jak myślisz Auroro, ile ja mam lat?
— Cóż dla mnie znaczy twój wiek, Henryku!
— Chcę znać twoje myśli. — Ile mam lat?
Wyglądał jak przestępca, oczekujący wyroku.
Miłość to potężne straszne uczucie, miewa dziwne kaprysy, Aurora spuściła oczy, pierś jej falowała.
Lagarder po raz pierwszy widział ją taką i zdawało mu się, że przed nim otwierają się bramy nieba.
— Nie znam twego wieku, Henryku — mówiła Aurora — ale to imię ojca, które ci dałam przed chwilą, oddawna wymawiani nie inaczej, jak z uśmiechem.
— Poco śmiać się córko moja? Ja mógłbym być twoim ojcem.
— A ja nie mogłabym być twoją córką Henryku.
Nektar, który pili nieśmiertelni bogowie, był octem z żółcią w porównaniu z rozkoszą tego głosu. A jednak Lagarder mówił dalej, chcę wychylić kielich szczęścia, aż do ostatniej kropelki.
— Byłem w twoim wieku Auroro, gdyś ty przyszła na świat. Byłem już mężczyzną.
— To prawda, — odrzekła, — ponieważ mogłeś trzymać w ręku moją kołyskę, a w drugiej szpadę.
— Auroro, ukochana moja, nie patrz na mnie po przez swą wdzięczność, ale zobacz mnie takim, jakim jestem...
Położyła mu ręce na ramionach i długo się w niego wpatrywała.
— Nie znam na święcie — nic lepszego, nic szlachetniejszego, nic piękniejszego nad ciebie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.